Perspektywa Rose.
Jako pierwsze miałam Eliksiry. Czułam się nieswojo w towarzystwie każdej innej osoby niż mój brat. Niestety na lekcje nie mogłam z nim pójść, więc zmusiłam się do towarzystwa Albusa. Stałam przed klasą, trzymając mocno kuzyna, jakoś bałam się ludzi...
- Rosie, dlaczego się boisz? - spytał cicho Al.
- N-Nie wiem... - mój głos drżał. Kuzyn przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie i pogładził po głowie. Przyszedł Zabini, weszliśmy do sali. Zaciągnęłam Albusa na sam koniec klasy, usiadłam i skuliłam się na swoim miejscu. Scorpius patrzył na mnie wpół zdziwiony, wpół z troską. Odwróciłam wzrok i zaczęłam uparcie wpatrywać się w czubki moich starych, rozchodzonych, czerwonych trampek.
Perspektywa Hugo.
Na Transmutacji tak nagle, zaczęła mnie piec ręka. Wciągnąłem głośno powietrze.
- Mogę wyjść do toalety? - spytałem. - Panie Weasley... No dobrze... - powiedziała Parkinson. Wybiegłem z sali jak poparzony i skierowałem się do toalety. Stanąłem przed umywalką i spojrzałem w lustro. Zmierzwiłem moje płomienno rude włosy i podwinąłem rękawy bluzy, dzisiaj wyjątkowo nie miałem bandanki. Tak jak myślałem, wdało mi się zakażenie. Wyjąłem różdżkę i przyłożyłem ją do ran, a następnie rzuciłem zaklęcie, które znalazłem parę dni temu.
- Dlaczego to robisz? - usłyszałem za sobą dziewczęcy, aksamitny głos. Odwróciłem się, za mną stała Lily. Nie chciałem jej spojrzeć w oczy. Podeszła do mnie.
- Spójrz na mnie, Hugo... - szepnęła i wzięła moją twarz w dłonie. - Miałeś przestać to robić, a tymczasem widzę na twoich rękach nowe rany!
Nic nie mówiłem.
- Twoje ciało to nie kartka, którą możesz dowolnie ciąć! - krzyknęła z wyrzutem i łzami w oczach, a następnie dodała szeptem: - Nie rób tego...
Wciąż milczałem.
- Hugo! Rose by tego nie chciała! - krzyknęła płaczliwym głosem. - Powiem jej!
- Nie! Ona... Ma za dużo na głowie... - szepnąłem.
- Hugo... - Lilka mnie przytuliła i oparła głowę na moim ramieniu. Zacząłem gładzić ją po plecach.
- Musimy wracać na lekcje... - szepnąłem. I tak zrobiliśmy.
Perspektywa Jamesa.
Byłem na treningu quidditcha. Czułem się nieswojo.
- Przerwa! - zawołałem i wylądowałem na ziemi. Po głowie chodziły mi dwie osoby, April i McLaggen. Nagle poczułem jak nogi pode mną się uginają. Przewróciłem się, ale szybko wstałem.
- Panie Potter! - dobiegł mnie kobiecy krzyk, zobaczyłem panią Pomfrey, która szła szybko w moją stronę.
- Tak? Stało się coś? - spytałem niepewnie.
- Może pan ze mną pójść? - zapytał.
- Ummm.. Oczywiście. - pokiwałem głową i ruszyłem za tą kobietą, która strasznie szybko się poruszała.
*
Usiadłem na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym, na tym obok April... Wyglądała tak łagodnie...
- Tak? Po co mnie pani wezwała? - spytałem.
- Panienka Ryan... Ona się na chwilę obudziła, co jest bardzo dziwne i... mówiła o panu... - powiedziała kobieta.
- Naprawdę? Co mówiła? - uniosłem brwi.
- Nie słyszałam wszystkiego... Ale jedną rzecz pamiętam na sto procent.... Powiedziała, że kocha pana nawet mimo to, że pan jej to zrobił i... że chciałaby, żeby pan przyszedł na jej pogrzeb... - zatkało mnie.
- Czyli... Ona umrze? - spytałem.
- Ona... Już nie żyje. - szepnęła. Spojrzałem na April i dopiero teraz dostrzegłem, że ona nie oddycha...