Rozdział 17.
- To co zrobicie w sprawie Rose? - spytała Arri.
- Pójdziemy ją uratować. - mruknąłem. Al spojrzał na mnie jak na psychopatę. - Wiem gdzie wampiry mają kryjówkę... A poza tym masz lepszy pomysł?
- Amuletu im nie oddamy. Dajmy go twojemu tacie i będzie po kłopocie. - powiedziała Howgan, wchodząc w słowo Potterowi.
- Mojemu tacie, phi. Wielki pan Potter, który uratował świat! - oburzył się.
- Al, ona ma racje. - powiedziałem stanowczo.
- Nie.
- Pójdziemy ją uratować. - mruknąłem. Al spojrzał na mnie jak na psychopatę. - Wiem gdzie wampiry mają kryjówkę... A poza tym masz lepszy pomysł?
- Amuletu im nie oddamy. Dajmy go twojemu tacie i będzie po kłopocie. - powiedziała Howgan, wchodząc w słowo Potterowi.
- Mojemu tacie, phi. Wielki pan Potter, który uratował świat! - oburzył się.
- Al, ona ma racje. - powiedziałem stanowczo.
- Nie.
Perspektywa Molly
Obudziłam się około godziny trzeciej nad ranem. Okna w dormitorium były szczelnie zamknięte, ale mi było zimno, chciałam zasnąć w jego ciepłych objęciach, ale wiedziałam, że to nierealne. Otuliłam się szczelnie kołdrą i oddałam się myślom. Zamknęłam powieki. Zobaczyłam jego twarz. Cudowny uśmiech, którym zawsze obdarzał „swoje fanki”. Rozczochrane włosy, tak często przyłapywałam się na wyobrażaniu sobie siebie przygładzającą niesforne kosmyki, gładzącą opaloną skórę. Znałam jego rysy na pamięć … piękne zielone oczy, które nigdy nie spojrzą na mnie z miłością…
Nie mogłam zasnąć... czułam pustkę w sercu, której on nigdy nie zapełni... Nie panowałam nad swoimi emocjami, po moich policzkach spłynęły słone łzy. Przetarłam je wierzchem dłoni, chciałam dać sobie znak, że nie mogę płakać, ale te idiotyczne łzy wciąż wypływały mi z oczu litrami. Zaczęłam cicho szlochać, było wcześnie, nie chciałam obudzić moich współlokatorek. Starałam się płakać bezdźwięcznie. Siedziałam z nogami podciągniętymi do ciała, a głowę miałam na kolanach. Spodnie w tym miejscu robiły mi się mokre od łez. Usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Po chwili ktoś mnie przytulał. Podniosłam wzrok na tą osobę, była to Dina.
- Obudziłam cię, sorka. - mruknęłam. - Co się dzieje, powiedz. - szepnęła i pogładziła mnie po włosach.
- Nieważne.
Nie mogłam zasnąć... czułam pustkę w sercu, której on nigdy nie zapełni... Nie panowałam nad swoimi emocjami, po moich policzkach spłynęły słone łzy. Przetarłam je wierzchem dłoni, chciałam dać sobie znak, że nie mogę płakać, ale te idiotyczne łzy wciąż wypływały mi z oczu litrami. Zaczęłam cicho szlochać, było wcześnie, nie chciałam obudzić moich współlokatorek. Starałam się płakać bezdźwięcznie. Siedziałam z nogami podciągniętymi do ciała, a głowę miałam na kolanach. Spodnie w tym miejscu robiły mi się mokre od łez. Usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Po chwili ktoś mnie przytulał. Podniosłam wzrok na tą osobę, była to Dina.
- Obudziłam cię, sorka. - mruknęłam. - Co się dzieje, powiedz. - szepnęła i pogładziła mnie po włosach.
- Nieważne.
- Molly, martwię się o ciebie.
- To zajmij się kimś innym. - syknęłam. - Mojego problemu nikt, NIKT nie zrozumie.
- Chcę ci pomóc. - szepnęła.
- A ja nie chcę tej pomocy. - podniosłam głos. - Idź spać.
Patrzyła na mnie chwilę i niepewnie ruszyła do łóżka. Ja wróciłam do rozmyślania o... jego zielonych jak las sosnowy oczach, czarnych wiecznie zwichrzonych włosach, uśmiechu którym obdarzał wszystkich, tylko nie mnie, o dziewczynach wzdychających do niego, którym mam ochotę wydrapać oczy, albo potraktować Avadą. Kocham go, kocham najmocniej na świecie. Nikogo bardziej nie kocham. Jest zdolnym czarodziejem, przystojnym chłopakiem i facetem, który nigdy na mnie nie spojrzy, bo to NIEMOŻLIWE! Popłakałam się do reszty. W myślach miałam jego twarz, to się zmienia w nałóg... Jeszcze rodzice znaleźli mój pamiętnik i wiedzą o tym że go kocham... i przez miłość mam kłopoty... Była już godzina siódma, szybko ten czas minął. Dziewczyny już nie spały, więc mogłam głośno płakać. Szlochałam najgłośniej jak umiałam i czasem mówiłam, żeby się do mnie nie zbliżać. Przyszła do mnie Dina, kiedy ona się odczepi?! Weszła do mnie pod kołdrę mimo moich sprzeciwów. Przytuliła mnie i wyszeptała mi do ucha: „ Miłość jest blisko, a my tak często Ją omijamy patrząc Jej prosto w oczy...".
- To zajmij się kimś innym. - syknęłam. - Mojego problemu nikt, NIKT nie zrozumie.
- Chcę ci pomóc. - szepnęła.
- A ja nie chcę tej pomocy. - podniosłam głos. - Idź spać.
Patrzyła na mnie chwilę i niepewnie ruszyła do łóżka. Ja wróciłam do rozmyślania o... jego zielonych jak las sosnowy oczach, czarnych wiecznie zwichrzonych włosach, uśmiechu którym obdarzał wszystkich, tylko nie mnie, o dziewczynach wzdychających do niego, którym mam ochotę wydrapać oczy, albo potraktować Avadą. Kocham go, kocham najmocniej na świecie. Nikogo bardziej nie kocham. Jest zdolnym czarodziejem, przystojnym chłopakiem i facetem, który nigdy na mnie nie spojrzy, bo to NIEMOŻLIWE! Popłakałam się do reszty. W myślach miałam jego twarz, to się zmienia w nałóg... Jeszcze rodzice znaleźli mój pamiętnik i wiedzą o tym że go kocham... i przez miłość mam kłopoty... Była już godzina siódma, szybko ten czas minął. Dziewczyny już nie spały, więc mogłam głośno płakać. Szlochałam najgłośniej jak umiałam i czasem mówiłam, żeby się do mnie nie zbliżać. Przyszła do mnie Dina, kiedy ona się odczepi?! Weszła do mnie pod kołdrę mimo moich sprzeciwów. Przytuliła mnie i wyszeptała mi do ucha: „ Miłość jest blisko, a my tak często Ją omijamy patrząc Jej prosto w oczy...".
- Kogo masz na myśli? - spytałam i popatrzyłam na nią zapuchniętymi czerwonymi oczami.
- Wiem, że jesteś zakochana. - szepnęła ignorując moje pytanie. - Daj sobie z nim spokój, to cię niszczy. Kto to jest? Zniszczę go!
- Nie. Dina nie przejmuj się mną. Daje sobie radę. - szepnęłam łamiącym się głosem.
- Skarbie daj sobie pomóc... - mruknęła i przytuliła mnie.
- Kogo masz na myśli? - spytałam ponownie. Spojrzała na mnie, pokręciła głową i przłożyła palec wskazujący do ust. Wygrzebałam się z łóżka, zaczęłam się trząść, ale zignorowałam to. Wzięłam ubrania i ruszyłam do łazienki.
- Wiem, że jesteś zakochana. - szepnęła ignorując moje pytanie. - Daj sobie z nim spokój, to cię niszczy. Kto to jest? Zniszczę go!
- Nie. Dina nie przejmuj się mną. Daje sobie radę. - szepnęłam łamiącym się głosem.
- Skarbie daj sobie pomóc... - mruknęła i przytuliła mnie.
- Kogo masz na myśli? - spytałam ponownie. Spojrzała na mnie, pokręciła głową i przłożyła palec wskazujący do ust. Wygrzebałam się z łóżka, zaczęłam się trząść, ale zignorowałam to. Wzięłam ubrania i ruszyłam do łazienki.
Perspektywa Arrisony
Obudziłam się w objęciach Ala, wtuliłam się w niego mocniej i się uśmiechnęłam. Spojrzałam na drugie łóżko, spał w nim Scorpius. Przytulał poduszkę Rose, można się domyśleć dlaczego. Przeniosłam wzrok na zegarek, siódma... Zignorowałam to, wtuliłam się jeszcze bardziej w Pottera i zasnęłam ponownie.
*
- Wstawaj, skarbie. - usłyszałam obok ucha. - Kochana.
- Al? - ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- To ja. Wstawaj, za chwilę lekcje. - podał mi ręke, chwyciłam ją i wyszłam z łóżka. Spojrzałam na Scorpiusa, spał jak zabity.
- Jak go obudzimy? - spytałam. Al uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę Malfoya.
- Aquamenti. - szepnął i woda oblała Scorpiusa. Blondyn podniósł się i spojrzał na Albusa ze śmiercią w oczach.
- ALBUS! - krzyknął.
- Taaaak? - spytał Potter.
- Zabije cię! - krzyknął Malfoy już ciszej.
- Wstawaj, skarbie. - usłyszałam obok ucha. - Kochana.
- Al? - ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- To ja. Wstawaj, za chwilę lekcje. - podał mi ręke, chwyciłam ją i wyszłam z łóżka. Spojrzałam na Scorpiusa, spał jak zabity.
- Jak go obudzimy? - spytałam. Al uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę Malfoya.
- Aquamenti. - szepnął i woda oblała Scorpiusa. Blondyn podniósł się i spojrzał na Albusa ze śmiercią w oczach.
- ALBUS! - krzyknął.
- Taaaak? - spytał Potter.
- Zabije cię! - krzyknął Malfoy już ciszej.
- Stary, wyluzuj. Zaraz lekcje. - zignorował groźbę Al. Ziewnęłam.
- Ktoś tu jest śpiący... - zaśmiał się Scorpius patrząc na mnie. Ponownie ziewnęłam, ale bardziej przeciągle.
- Chyba tak... - mruknęłam.
- Co mamy pierwsze? - spytał Scorpius.
- Transmutacje. - wywrócił oczami Al.
- Lekcje z Parkinson takie wspaniałe... - mruknęłam sarkastycznie.
- Ktoś tu jest śpiący... - zaśmiał się Scorpius patrząc na mnie. Ponownie ziewnęłam, ale bardziej przeciągle.
- Chyba tak... - mruknęłam.
- Co mamy pierwsze? - spytał Scorpius.
- Transmutacje. - wywrócił oczami Al.
- Lekcje z Parkinson takie wspaniałe... - mruknęłam sarkastycznie.
- Narazie chodźmy na śniadanie. - powiedział Malfoy. - I nie przejmujmy się Parkinson.
Perspektywa Rose.
Poprzedniego dnia miałam szansę uciec, ale byłam zbyt słaba... Różdżkę miałam, ale nie dałam rady utrzymać jej w rękach. Otworzyłam powoli oczy. Zobaczyłam Blackwella leżącego na kanapie poza moją celą. Spał. Dziś pierwszy raz od mojego pobytu tutaj wyspałam się, czułam się trochę lepiej. Wzięłam różdżkę, uważnie wszystko obejrzałam oraz oceniłam czy mam szanse uciec. Miałam, ale nikłe. Trzymałam różdżkę w ręce, na myśl przyszło mi wiele zaklęć: Bombarda Maxima, Reducto, Confringo oraz Bombarda. Zastanawiałam się które spowoduje najmniejsze szkody.
Do odważnych świat należy... - pomyślałam. - Tylko te łańcuchy...
- Alohomora. - szepnęłam i skierowałam różdżkę na łańcuchy, wykręcając przy tym sobie ręce. Udało się!
Łańcuchy opadły, teraz muszę kraty wysadzić... - przeszło mi przez myśl. - Wystarczy Bombarda...
- Bombarda! - szepnęłam trochę głośniej. - Udało się.
Podeszłam do Blackwella, wiedziałam co zrobię.
- Petrificus Totalus. - mruknęłam. - Ja sama nie dam rady uciec...
Perspektywa Scorpiusa
- Mam pomysł! - krzyknąłem.
- Dawaj. - odezwał się Al.
- Idziemy uratować Rose! Wiem gdzie ich kryjówka. Przygotujmy się. - nakazałem.
- Różdżki na wampiry, nie uważasz, że to słaby pomysł? - spytała Arrisona.
- Mamy April, a ona jest obeznana w tym temacie. - stwierdziłem.
- Ona leży od czterech dni w skrzydle. - przypomniał Al.
- Cholera! Akurat teraz jest potrzebna! - oburzyłem się. - Wiecie gdzie jest jej pokój? Napewno ma jakieś bronie...
- Nie wiem, ale wiem kto powinien wiedzieć. - powiedziała Howgan z szatańskim uśmiechem.
- Kogo masz na myśli? - spytał Al.
- Gdzie twój brat? - spytała.
- Po czym stwierdzisz, że on powinien wiedzieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet.
- On ostatnio robi maślane oczy jak się wspomni o Ryan. - uśmiechnęła się, tym razem ciepło.
- Oni się nienawidzą... - stwierdził Al.
- Nienawiść, to zarazem miłość! Kochasz, niszczysz. Kochasz, nienawidzisz. Nienawidzisz, koooochasz! - zaświergotała radośnie. - Gdzie twój brachol?
- Zapewne w swoim dormitorium w Gryffindorze... Ale zapewne jest z McLaggenem... i niekoniecznie robią przyzwoite rzeczy... - wywrócił oczami.
- Znasz hasło? - spytała z nadzieją.
- Cytrynowy drops... - mruknął. - Nie musisz dziękować...
- Kocham cię. - szepnęła i cmoknęła go w policzek. - Ja się już wszystkim zajmę, za ten czas idźcie poczytać o wampirach!
Perspektywa Arrisony.
Wybiegłam z pokoju Albusa i ruszyłam na siódme piętro, na wieże Gryffindoru. Gruba Dama jest taka żałosna...
- Cytrynowy drops. - wypowiedziałam hasło.
- Nie jesteś Gryfonką. - zauważyła, spojrzała na tarczę na moim mundurku. - Ślizgonka! Precz duszo nieczysta! Zwolenniczka Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Znikaj!
- Proszę pani, to bardzo poważna sprawa. Od tego zależy życie mojej przyjaciółki. Proszę zrozumieć... - szepnęłam.
- Jak nazywa się twoja przyjaciółka? - spytała patrząc na paznokcie.
- Rose Weasley, proszę pani. Córka Hermiony Granger i Ronalda Weasleya. - odpowiedziałam grzecznie. iiii
- Dobrze. Wejdź dziecko, kogo w ogóle szukasz? - spytała.
- Jamesa Pottera. - odpowiedziałam i weszłam za uchylony obraz. - Bardzo pani dziękuję.
Pokój Wspólny Gryffindoru był uraządzony nie w moim stylu. Wielkie pomieszczenie w odcieniach złota, czerwieni oraz brązu. Dużo cieplejszy wystrój niż Ślizgoński... Bez zbędnego oglądania pokoju ruszyłam do dormitoriów chłopców. Patrzyłam po tabliczkach, Chłopcy, siódmy rok. Przypomniałam sobie, że James jest prefektem i ma oddzielny pokój, ale dla pewności tam weszłam. Pięciu chłopaków spojrzało na mnie zdziwionymi oczami. Zignorowałam to i od razu przeszłam do rzeczy z iście gryfońską odwagą...
- Wiecie gdzie jest James? James Potter? - spytałam.
- W swoim dormitorium, z McLaggenem, Ślizgonko. - dodał chłopak, patrząc na kolory mojego mundurku.
- A mogę wiedzieć gdzie jest jego dormitorium, Gryfonie? - spytałam wrednie.
- A da się Ślizgonka - to słowo warknął. - zaprowadzić? Bo ci nie ufam.
- Oczywiście, Gryfiaku. - warknęłam i wyszłam z ich dormitorium. Chłopak zaprowadził mnie pod drzwi, jak mniemam pokoju Pottera. Weszłam i usłyszałam ciekawy dialog.
- Jesteś synem historyka, Potter? Bo mam powstanie w spodniach. - to zapewne był McLaggen.
- Nie, jestem synem Chłopca, który przeżył. - zaśmiał się. - Jesteś moją dziwką, będę cię pieprzył dniem i nocą, kiedy będę chciał.
- Ciekawa propozycja. - odezwał się McLaggen, wstrzymywałam śmiech. Chrząknęłam znacząco.
- Nie przeszkadzam, prawda? - spytałam.
- Czego chcesz, dziewczyno mojego brata? - spytał James.
- Gdzie jest pokój April? Ja wiem, że ty wiesz. - puściłam do niego oko, a McLaggen spojrzał na mnie spode łba.
- Na piątym piętrze, ale potrzebne jest hasło! Co się stało? - spytał.
- A co cię to obchodzi? Jakbym powiedziała, to byś mi nie uwieżył. - stwierdziłam i oparłam się o framugę drzwi. - W jakim domu jest kuzyn Ryan?
- Chyba Ravenclaw... ale nie jestem pewien. - wzruszył ramionami.
- A wiesz jak się chociaż nazywa? Proszę, to poważna sprawa. - szepnęłam.
- Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. - powtórzył gest.
- David Ryan. - odezwał się McLaggen. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - No co? Moja kuzynka z nim chodziła. David Ryan, Ravenclaw, siódmy rok.
- Dzięki! Dzięki! Kocham was! - krzyknęłam uradowana.
- Wszyscy mnie kochają. - przypomniał James.
- Tak sobie to tłumacz. - mruknęłam i wyszłam. Pobiegłam na wieżę Ravenclawu. Zapukałam kołatką do drzwi, dostałam pytanie. Chwilę myślałam, ale udało mi się odpowiedzieć dobrze. Pobiegłam do dormitorium siódmoklasistów. Zapukałam grzecznie.
- Wejść. - usłyszałam, weszłam i spojrzałam na jedyną osobę, która się tam znajdowała. Chłopak stał do mnie tyłem, był postawny, ale bez przesady, miał ciemno brązowe włosy, a ubrany był w koszulę i spodnie, krawat miał luźno przewieszony na szyi.
- Hej? - spytałam. - Arrisona Howgan.
- Cześć. David Ryan. - przedstawił się, w myślach bardzo się ucieszyłam.
- Jesteś kuzynem April? - spytałam, na co on pokiwał głową. - Też jesteś łowcą wampirów?
- Tia. Ale słabszym od Aps. - mruknął. - W końcu to ona jest najmłodszym łowcą na świecie.
- To mógłbyś mi pomóc? Gdyby April była przytomna, to ją bym poprosiła... - zaczęłam.
- O co chodzi? - spytał, siadając. Poklepał miejsce obok siebie, usiadłam obok niego.
- Mogę ci zaufać? - pokiwał twierdząco głową. - Naszą przyjaciółkę, Rose Weasley porwały wampiry. To dość delikatna sprawa... bo my nie wiemy jak z nimi walczyć, a chyba masz jakieś bronię, co nie?
- April ma w swoim pokoju, dyrektorka wie. Możemy tam pójść, mam do niego dostęp. - uśmiechnął się blado.
*
- To wszystko jest April? - zdziwiłam się.
- I moje. Wiesz, ja nie mam rodziców, zginęli w walce z Voldemortem i mieszkam z rodzicami April... - westchnął.
- Tak mi przykro. - poklepałem go po plecach w przyjacielskim geście.
- Nie rozumiem dlaczego wam jest przykro za coś, co nie jest waszą winą... - wywrócił oczami.
- Wam? Czyli komu? - spytałam.
- Wybacz. Łowcy uważają się za lepszych od wszystkich. Co dla mnie jest bzdurą, ale bycie z rodu jednych z najlepszych łowców jest dość... dość hmmmm... jak to nazwać? Nasz ród wyjątkowo przywiązuje się do tradycji i... to mi już weszło do głowy. Najmocniej cię przepraszam.
- Nic się nie stało. Z niechęcią przyznam, że też pochodzę z wyjątkowo tradycjonalnej rodziny. Wiesz jak moi dziadkowie byli oburzeni, że mój ojciec ożenił się z... nie chcę nikogo obrazić... ze szlamą... Miał wybraną żonę z szanowanego rodu, ale wybrał moją mamę. - uśmiechnęłam się lekko. - Mimo statusu krwi.
- Dobra. Koniec pogaduszek. Biorę pare broni, okej? Różdżkami będziecie mogli te wampiry ogłuszyć. - stwierdził.
- Pójdziesz z nami? - spytałam.
- Jeśli chcesz... - westchnął i wsunął sztylet do pochwy przy pasku.
- Oczywiście. Idziemy do biblioteki. - oznajmiłam.
Perspektywa pani Pomfrey.
Od samego ranka biegałam wokół panienki Ryan, martwiłam się jej stanem. Dziś mieli przyjechać jej rodzice, narazie ich nie było. Siedziałam w skrzydle w towarzystwie pani Weasley, która mi pomagała.
- Pisała pani już do któregoś z Ministerstw? - spytałam.
- Jeszcze nie. Tym się zajmie Harry. - odpowiedziałam zapisując coś w notatkach. - Ale mogę napisać do naszego Ministerstwa, oni dokładnie nie pomogą, ale mogą ją wziąć do Munga.
- Nie. - ziewnęłam. - Za ile przyjadą jej rodzice?
- Za... - spojrzała na zegarek. - pół godziny.
- To dobrze. - stwierdziłam. - Że też zaczęło się od zwykłego pop... Hmm? Kto o tej porze? - zdziwiłam się i podeszłam do drzwi. Otworzyłam. Zobaczyłam w nich Jamesa Pottera.
- Dzień dobry. Czy mógłbym na chwilę wejść do April? - spytał.
- Oczywiście, kochaneczku. - westchnęłam i go przepuściłam.
- Ciocia?! - zdziwił się. - Co ty tutaj robisz?
- Pomagam pani Pomfrey. To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - pani Weasley spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
- Mogą panie wyjść? - spytał przez zaciśnięte zęby.
- Oczywiście. - westchnęłam i przepuściłam panią Weasley przodem.
Perspektywa Jamesa.
Przyszedłem do skrzydła zobaczyć co z nią jest. Wiem o niej najwięcej z tej szkoły...
- Cześć. - westchnąłem niepewnie. - Przeze mnie tu leżysz... Uda się ciebie uratować? Mam nadzieję...
Nawet nie liczyłem na odpowiedź. Patrzyłem na jej łagodną twarz. Wyglądała jakby... po prostu spała, była nawet... urocza... Nie, ja tak nie pomyślałem! Coś korciło mnie, żeby dotknąć jej bladej twarzy... Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po policzku.
- Wyglądasz ślicznie. - szepnąłem i skarciłem się w myślach. - Ty tylko śpisz... I niedługo się obudzisz... Mam nadzieję...
Ja nie lubię Ryan! Ryan mi się nie podoba! JESTEM GEJEM I MAM CHŁOPAKA! RYAN TO ZWYKŁA SZMATA!
- Wiesz, co? Dziwka z ciebie. - szepnąłem i wyszedłem. Ryan to zwykła, pierwsza lepsza dziwka...
Wcale tak nie sądzisz... - mówił denerwujący głos w mojej głowie.
Perspektywa Albusa.
Ja i Scorpius siedzieliśmy i czytaliśmy o tych głupich wampirach. Po jakimś czasie wróciła Arri w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
- To jest kuzyn April, też zna się na wampirach. - szepnęła i usiadła na moich kolanach. - Pomoże nam.
- Kuzyn April... jak cię zwą? - spytał Scorpius.
- David Ryan.
- Al, wiesz co w ogóle! - Arri wybuchła śmiechem. - Przyłapałam... McLaggena i Jamesa w dwuznacznej sytuacji! Chyba się zabierali do tego.
- Matko Boska. - westchnąłem.
- James nazwał McLaggena swoją dziwką, a McLaggen jak patrzy na Jamesa ma powstanie... w spodniach. - wybuchła śmiechem.
- Matko Boska! - tym razem ja się zaśmiałem.
- Dobra, jaki mamy plan? - spytał David.
- Na co plan? - usłyszałem głos Hugo. - Powiedzcie!
- Nie twój interes, smarkaczu. - warknął Scor.
- Jego, jego. Chodzi w końcu o Rose, jego siostrę. - spojrzałem na Scorpiusa z naganą. - Hugo, Rose porwali i my idziemy ją ratować.
- Mogę z wami iść? To w końcu moja siostra. - dał nacisk na wyraz "siostra".
- Możesz z nami iść. - Arri poprzedziła sprzeciw Malfoya.
- Okej, chodźmy w bardziej ustronne miejsce. Nie wydam wam broni w miejscu publicznym. - zaśmiał się David.
*
Weszliśmy do jednej z opuszczonych klas. Patrzyliśmy na Davida wyczekująco.
- Dobrze. Nasza panienka dostanie sztylet... - mruknął i podał Arri jakiś drewniany nóż. Scorpiusowi dał jakiś mały miecz, mi też, Hugo dał też jakiś sztylet, ale większy, a sobie wziął prawdziwy miecz. I wszystko było drewniane, na wampiry...
*
Jakoś udało nam się wydostać ze szkoły, Scor poprowadził nas do kryjówki wampirów. Była to jakaś olbrzymia jaskinia w Zakazanym Lesie. Miałem wrażenie, że przy suficie wszędzie są nietoperze...
*********************
Bez sensu zakończenie, ale dalej już nie umiem pisać xD Następny rozdział będzie super xD Mam nadzieję. Dziękuję Jane Cat, czyli Oli za napisanie połowy perspektywy Molly c:
Poprzedniego dnia miałam szansę uciec, ale byłam zbyt słaba... Różdżkę miałam, ale nie dałam rady utrzymać jej w rękach. Otworzyłam powoli oczy. Zobaczyłam Blackwella leżącego na kanapie poza moją celą. Spał. Dziś pierwszy raz od mojego pobytu tutaj wyspałam się, czułam się trochę lepiej. Wzięłam różdżkę, uważnie wszystko obejrzałam oraz oceniłam czy mam szanse uciec. Miałam, ale nikłe. Trzymałam różdżkę w ręce, na myśl przyszło mi wiele zaklęć: Bombarda Maxima, Reducto, Confringo oraz Bombarda. Zastanawiałam się które spowoduje najmniejsze szkody.
Do odważnych świat należy... - pomyślałam. - Tylko te łańcuchy...
- Alohomora. - szepnęłam i skierowałam różdżkę na łańcuchy, wykręcając przy tym sobie ręce. Udało się!
Łańcuchy opadły, teraz muszę kraty wysadzić... - przeszło mi przez myśl. - Wystarczy Bombarda...
- Bombarda! - szepnęłam trochę głośniej. - Udało się.
Podeszłam do Blackwella, wiedziałam co zrobię.
- Petrificus Totalus. - mruknęłam. - Ja sama nie dam rady uciec...
Perspektywa Scorpiusa
- Mam pomysł! - krzyknąłem.
- Dawaj. - odezwał się Al.
- Idziemy uratować Rose! Wiem gdzie ich kryjówka. Przygotujmy się. - nakazałem.
- Różdżki na wampiry, nie uważasz, że to słaby pomysł? - spytała Arrisona.
- Mamy April, a ona jest obeznana w tym temacie. - stwierdziłem.
- Ona leży od czterech dni w skrzydle. - przypomniał Al.
- Cholera! Akurat teraz jest potrzebna! - oburzyłem się. - Wiecie gdzie jest jej pokój? Napewno ma jakieś bronie...
- Nie wiem, ale wiem kto powinien wiedzieć. - powiedziała Howgan z szatańskim uśmiechem.
- Kogo masz na myśli? - spytał Al.
- Gdzie twój brat? - spytała.
- Po czym stwierdzisz, że on powinien wiedzieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet.
- On ostatnio robi maślane oczy jak się wspomni o Ryan. - uśmiechnęła się, tym razem ciepło.
- Oni się nienawidzą... - stwierdził Al.
- Nienawiść, to zarazem miłość! Kochasz, niszczysz. Kochasz, nienawidzisz. Nienawidzisz, koooochasz! - zaświergotała radośnie. - Gdzie twój brachol?
- Zapewne w swoim dormitorium w Gryffindorze... Ale zapewne jest z McLaggenem... i niekoniecznie robią przyzwoite rzeczy... - wywrócił oczami.
- Znasz hasło? - spytała z nadzieją.
- Cytrynowy drops... - mruknął. - Nie musisz dziękować...
- Kocham cię. - szepnęła i cmoknęła go w policzek. - Ja się już wszystkim zajmę, za ten czas idźcie poczytać o wampirach!
Perspektywa Arrisony.
Wybiegłam z pokoju Albusa i ruszyłam na siódme piętro, na wieże Gryffindoru. Gruba Dama jest taka żałosna...
- Cytrynowy drops. - wypowiedziałam hasło.
- Nie jesteś Gryfonką. - zauważyła, spojrzała na tarczę na moim mundurku. - Ślizgonka! Precz duszo nieczysta! Zwolenniczka Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Znikaj!
- Proszę pani, to bardzo poważna sprawa. Od tego zależy życie mojej przyjaciółki. Proszę zrozumieć... - szepnęłam.
- Jak nazywa się twoja przyjaciółka? - spytała patrząc na paznokcie.
- Rose Weasley, proszę pani. Córka Hermiony Granger i Ronalda Weasleya. - odpowiedziałam grzecznie. iiii
- Dobrze. Wejdź dziecko, kogo w ogóle szukasz? - spytała.
- Jamesa Pottera. - odpowiedziałam i weszłam za uchylony obraz. - Bardzo pani dziękuję.
Pokój Wspólny Gryffindoru był uraządzony nie w moim stylu. Wielkie pomieszczenie w odcieniach złota, czerwieni oraz brązu. Dużo cieplejszy wystrój niż Ślizgoński... Bez zbędnego oglądania pokoju ruszyłam do dormitoriów chłopców. Patrzyłam po tabliczkach, Chłopcy, siódmy rok. Przypomniałam sobie, że James jest prefektem i ma oddzielny pokój, ale dla pewności tam weszłam. Pięciu chłopaków spojrzało na mnie zdziwionymi oczami. Zignorowałam to i od razu przeszłam do rzeczy z iście gryfońską odwagą...
- Wiecie gdzie jest James? James Potter? - spytałam.
- W swoim dormitorium, z McLaggenem, Ślizgonko. - dodał chłopak, patrząc na kolory mojego mundurku.
- A mogę wiedzieć gdzie jest jego dormitorium, Gryfonie? - spytałam wrednie.
- A da się Ślizgonka - to słowo warknął. - zaprowadzić? Bo ci nie ufam.
- Oczywiście, Gryfiaku. - warknęłam i wyszłam z ich dormitorium. Chłopak zaprowadził mnie pod drzwi, jak mniemam pokoju Pottera. Weszłam i usłyszałam ciekawy dialog.
- Jesteś synem historyka, Potter? Bo mam powstanie w spodniach. - to zapewne był McLaggen.
- Nie, jestem synem Chłopca, który przeżył. - zaśmiał się. - Jesteś moją dziwką, będę cię pieprzył dniem i nocą, kiedy będę chciał.
- Ciekawa propozycja. - odezwał się McLaggen, wstrzymywałam śmiech. Chrząknęłam znacząco.
- Nie przeszkadzam, prawda? - spytałam.
- Czego chcesz, dziewczyno mojego brata? - spytał James.
- Gdzie jest pokój April? Ja wiem, że ty wiesz. - puściłam do niego oko, a McLaggen spojrzał na mnie spode łba.
- Na piątym piętrze, ale potrzebne jest hasło! Co się stało? - spytał.
- A co cię to obchodzi? Jakbym powiedziała, to byś mi nie uwieżył. - stwierdziłam i oparłam się o framugę drzwi. - W jakim domu jest kuzyn Ryan?
- Chyba Ravenclaw... ale nie jestem pewien. - wzruszył ramionami.
- A wiesz jak się chociaż nazywa? Proszę, to poważna sprawa. - szepnęłam.
- Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. - powtórzył gest.
- David Ryan. - odezwał się McLaggen. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - No co? Moja kuzynka z nim chodziła. David Ryan, Ravenclaw, siódmy rok.
- Dzięki! Dzięki! Kocham was! - krzyknęłam uradowana.
- Wszyscy mnie kochają. - przypomniał James.
- Tak sobie to tłumacz. - mruknęłam i wyszłam. Pobiegłam na wieżę Ravenclawu. Zapukałam kołatką do drzwi, dostałam pytanie. Chwilę myślałam, ale udało mi się odpowiedzieć dobrze. Pobiegłam do dormitorium siódmoklasistów. Zapukałam grzecznie.
- Wejść. - usłyszałam, weszłam i spojrzałam na jedyną osobę, która się tam znajdowała. Chłopak stał do mnie tyłem, był postawny, ale bez przesady, miał ciemno brązowe włosy, a ubrany był w koszulę i spodnie, krawat miał luźno przewieszony na szyi.
- Hej? - spytałam. - Arrisona Howgan.
- Cześć. David Ryan. - przedstawił się, w myślach bardzo się ucieszyłam.
- Jesteś kuzynem April? - spytałam, na co on pokiwał głową. - Też jesteś łowcą wampirów?
- Tia. Ale słabszym od Aps. - mruknął. - W końcu to ona jest najmłodszym łowcą na świecie.
- To mógłbyś mi pomóc? Gdyby April była przytomna, to ją bym poprosiła... - zaczęłam.
- O co chodzi? - spytał, siadając. Poklepał miejsce obok siebie, usiadłam obok niego.
- Mogę ci zaufać? - pokiwał twierdząco głową. - Naszą przyjaciółkę, Rose Weasley porwały wampiry. To dość delikatna sprawa... bo my nie wiemy jak z nimi walczyć, a chyba masz jakieś bronię, co nie?
- April ma w swoim pokoju, dyrektorka wie. Możemy tam pójść, mam do niego dostęp. - uśmiechnął się blado.
*
- To wszystko jest April? - zdziwiłam się.
- I moje. Wiesz, ja nie mam rodziców, zginęli w walce z Voldemortem i mieszkam z rodzicami April... - westchnął.
- Tak mi przykro. - poklepałem go po plecach w przyjacielskim geście.
- Nie rozumiem dlaczego wam jest przykro za coś, co nie jest waszą winą... - wywrócił oczami.
- Wam? Czyli komu? - spytałam.
- Wybacz. Łowcy uważają się za lepszych od wszystkich. Co dla mnie jest bzdurą, ale bycie z rodu jednych z najlepszych łowców jest dość... dość hmmmm... jak to nazwać? Nasz ród wyjątkowo przywiązuje się do tradycji i... to mi już weszło do głowy. Najmocniej cię przepraszam.
- Nic się nie stało. Z niechęcią przyznam, że też pochodzę z wyjątkowo tradycjonalnej rodziny. Wiesz jak moi dziadkowie byli oburzeni, że mój ojciec ożenił się z... nie chcę nikogo obrazić... ze szlamą... Miał wybraną żonę z szanowanego rodu, ale wybrał moją mamę. - uśmiechnęłam się lekko. - Mimo statusu krwi.
- Dobra. Koniec pogaduszek. Biorę pare broni, okej? Różdżkami będziecie mogli te wampiry ogłuszyć. - stwierdził.
- Pójdziesz z nami? - spytałam.
- Jeśli chcesz... - westchnął i wsunął sztylet do pochwy przy pasku.
- Oczywiście. Idziemy do biblioteki. - oznajmiłam.
Perspektywa pani Pomfrey.
Od samego ranka biegałam wokół panienki Ryan, martwiłam się jej stanem. Dziś mieli przyjechać jej rodzice, narazie ich nie było. Siedziałam w skrzydle w towarzystwie pani Weasley, która mi pomagała.
- Pisała pani już do któregoś z Ministerstw? - spytałam.
- Jeszcze nie. Tym się zajmie Harry. - odpowiedziałam zapisując coś w notatkach. - Ale mogę napisać do naszego Ministerstwa, oni dokładnie nie pomogą, ale mogą ją wziąć do Munga.
- Nie. - ziewnęłam. - Za ile przyjadą jej rodzice?
- Za... - spojrzała na zegarek. - pół godziny.
- To dobrze. - stwierdziłam. - Że też zaczęło się od zwykłego pop... Hmm? Kto o tej porze? - zdziwiłam się i podeszłam do drzwi. Otworzyłam. Zobaczyłam w nich Jamesa Pottera.
- Dzień dobry. Czy mógłbym na chwilę wejść do April? - spytał.
- Oczywiście, kochaneczku. - westchnęłam i go przepuściłam.
- Ciocia?! - zdziwił się. - Co ty tutaj robisz?
- Pomagam pani Pomfrey. To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - pani Weasley spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
- Mogą panie wyjść? - spytał przez zaciśnięte zęby.
- Oczywiście. - westchnęłam i przepuściłam panią Weasley przodem.
Perspektywa Jamesa.
Przyszedłem do skrzydła zobaczyć co z nią jest. Wiem o niej najwięcej z tej szkoły...
- Cześć. - westchnąłem niepewnie. - Przeze mnie tu leżysz... Uda się ciebie uratować? Mam nadzieję...
Nawet nie liczyłem na odpowiedź. Patrzyłem na jej łagodną twarz. Wyglądała jakby... po prostu spała, była nawet... urocza... Nie, ja tak nie pomyślałem! Coś korciło mnie, żeby dotknąć jej bladej twarzy... Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po policzku.
- Wyglądasz ślicznie. - szepnąłem i skarciłem się w myślach. - Ty tylko śpisz... I niedługo się obudzisz... Mam nadzieję...
Ja nie lubię Ryan! Ryan mi się nie podoba! JESTEM GEJEM I MAM CHŁOPAKA! RYAN TO ZWYKŁA SZMATA!
- Wiesz, co? Dziwka z ciebie. - szepnąłem i wyszedłem. Ryan to zwykła, pierwsza lepsza dziwka...
Wcale tak nie sądzisz... - mówił denerwujący głos w mojej głowie.
Perspektywa Albusa.
Ja i Scorpius siedzieliśmy i czytaliśmy o tych głupich wampirach. Po jakimś czasie wróciła Arri w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
- To jest kuzyn April, też zna się na wampirach. - szepnęła i usiadła na moich kolanach. - Pomoże nam.
- Kuzyn April... jak cię zwą? - spytał Scorpius.
- David Ryan.
- Al, wiesz co w ogóle! - Arri wybuchła śmiechem. - Przyłapałam... McLaggena i Jamesa w dwuznacznej sytuacji! Chyba się zabierali do tego.
- Matko Boska. - westchnąłem.
- James nazwał McLaggena swoją dziwką, a McLaggen jak patrzy na Jamesa ma powstanie... w spodniach. - wybuchła śmiechem.
- Matko Boska! - tym razem ja się zaśmiałem.
- Dobra, jaki mamy plan? - spytał David.
- Na co plan? - usłyszałem głos Hugo. - Powiedzcie!
- Nie twój interes, smarkaczu. - warknął Scor.
- Jego, jego. Chodzi w końcu o Rose, jego siostrę. - spojrzałem na Scorpiusa z naganą. - Hugo, Rose porwali i my idziemy ją ratować.
- Mogę z wami iść? To w końcu moja siostra. - dał nacisk na wyraz "siostra".
- Możesz z nami iść. - Arri poprzedziła sprzeciw Malfoya.
- Okej, chodźmy w bardziej ustronne miejsce. Nie wydam wam broni w miejscu publicznym. - zaśmiał się David.
*
Weszliśmy do jednej z opuszczonych klas. Patrzyliśmy na Davida wyczekująco.
- Dobrze. Nasza panienka dostanie sztylet... - mruknął i podał Arri jakiś drewniany nóż. Scorpiusowi dał jakiś mały miecz, mi też, Hugo dał też jakiś sztylet, ale większy, a sobie wziął prawdziwy miecz. I wszystko było drewniane, na wampiry...
*
Jakoś udało nam się wydostać ze szkoły, Scor poprowadził nas do kryjówki wampirów. Była to jakaś olbrzymia jaskinia w Zakazanym Lesie. Miałem wrażenie, że przy suficie wszędzie są nietoperze...
*********************
Bez sensu zakończenie, ale dalej już nie umiem pisać xD Następny rozdział będzie super xD Mam nadzieję. Dziękuję Jane Cat, czyli Oli za napisanie połowy perspektywy Molly c:
Uno momento ... wampiry siedzą w zakazanym lesie i Hagrid o niczym nie wie ????
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak zawsze. Za mało Albusika i Arri :)
czekan na next >>>>>>>
Zapomniałaś już o tym blogu?? Ja czekam na następny rozdział!!!
OdpowiedzUsuńJeżeli do jutra się nie ukaże, nie ręczę za siebie!