sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 21. - April i James. Hugo i Rose. Scorpius i Albus.

Perspektywa Jamesa. 

Stanąłem nad April i pogładziłem ją po policzku. Dziewczyna wygladała jakby spała, ale ona nie spała, lecz nie żyła... Nagle zacząłem miec swego rodzaju... hmm... poczucie winy... 
- To moja wina, April. Przepraszam. - mruknąłem i usiadlem na krawędzi lozka, a nastepnie złapałem jej zimna reke. Po moich policzkach splynely łzy, jedna spadła na jej dłoń, ktorą trzymalem miedzy swoimi. No i ta dłoń... się poruszyła! April otworzyła oczy. 
- Ja-James...? - mruknela słabo.
- A...April, ty... Zyjesz? - spytalem niepewnie. 
- Czemu... Czemu bym miala... Bym miala nie zyc? - zaśmiała sie, przez co zaczela kaszlec. Ucalowalem jej dlon i sie usmiechnalem. 
- Tak sie cieszę, ze nic ci nie jest... - wyciagnalem reke i pogładziłem ja po policzku. April sie zarumienila. Przyszla tu pani Pomfrey i gdy zobaczyła, ze April ma otwarte oczy uśmiechnęła sie i odetchnęła z ulga. 
- Pani Pomfrey... Jak to mozliwe? - spytalem cicho, a ona pokręciła przecząco glowa i wzruszyła ramionami.
- Ale jak to pani nie wie?! - wydarłem sie, podnosząc z miejsca. April tez sie podniosła i mnie za ramie pociągnęla w dol, ale sama od razu opadła na łóżko, bo jak podejrzewam, zakręciło jej sie w głowie.
- Spokojnie... James... - szepnela. Kucnąłem przy niej. 
- Nie przemęczaj się... kotku... - mruknąłem.
- James...? - zawahała sie. 
- Tak? - spytalem cicho.
- Zostaniesz ze mną... Na noc? - zarumieniła sie słodko. 
- Nawet bez twojego pytania bym to zrobił. - ucalowalem ją w czoło. To... Bylo dziwne, ze niby ona nie żyła, a tu nagle... Nagle sie budzi... No ale cóż, to dobrze. Wszedłem pod kołdrę obok April, a ona sie we mnie wtulila. Złapałem ja za reke pod kołdra i pocałowałem w policzek. 
- Wy jestescie razem? - spytała pani Pomfrey, o ktorej obecności kompletnie zapomniałem.
- Emm... Nie... Jeszcze... - usmiechnalem sie, April zasnęła wtulila we mnie, oddychala spokojnie... 

Perspektywa Hugo. 

- Aaaaaaa! - usłyszałem krzyk Rose, ktora byla w łazience w moim dormitorium. Podbieglem do drzwi, za którymi byla Rose. 
- Co sie stalo?! - krzyknalem zmartwiony. 
- Pa-Paaaaająk! - wydarła sie moja siostra. 
- Moge wejsc? Wezme go. - powiedzialem. 
- Mozesz wejsc! - Rosie caly czas krzyczała, piszczała i wydawała inne dziwne dźwięki spanikowana. Wszedłem do łazienki. Wycelowalem różdżka w pająka. 
- Wingardium leviosa. - szepnąłem, wyszedłem z łazienki, otworzyłem okno i wyrzuciłem pająka. Oparlem sie o framuge drzwi z łazienki. 
- Wiesz, ze moglas zrobic to sama? - zasmialem sie. 
- Nie śmiej sie! - warknęła Rosie. - Pająki to zlooooo! 
- Są brzydkie. Ale pożyteczne. Zjadają muchy i inne robactwo. - przewróciłem oczami. 
- Moze i tak... Ale... Ale i tak nie mają prawa istnieć. - powiedziała poważnie Rose. 
- Jak tam sobie chcesz. - zamknąłem drzwi z łazienki. Rose wybiegła zza drzwi i spojrzała na mnie krzywo. 
- Nie zamyka sie drzwi ludziom przed nosem! - warknęła. - W ogole... Kiedy ty ostatnio miałeś na sobie krótki rękaw?! Zdejmij ten pedalski sweter! 
- Co?! Nie! - zaczalem sie wyrywac siostrze, ktora próbowała pozbawić mnie swetra. Podwinela mi jeden z rekawów i spojrzała na mnie z niedowierzaniem. 
- Dlaczego? - wyszeptała bezgłośnie zdejmując moj sweter, pozwoliłem jej na to. Po policzkach mojej siostry splynely łzy. Przejechała palcami po bliznach, znajdujących sie na moich przedramionach. 
- Hugo... - zaszlochala i... Po prostu wybiegła z mojego dormitorium, trzaskające drzwiami.

Perspektywa Scorpiusa. 

Siedziałem w Pokoju Wspólnym i patrzyłem tępo w kominek. Nagle kanapa, na ktorej siedzialem ugięła sie pod czyimś ciężarem przez co podskoczylem na miejscu, bo sie przestraszyłem. Spojrzalem na tą osobe
- Al... - mruknalem. - Czego tu chcesz? 
Byla noc wiec w Salonie Slytherinu świeciło pustkami. Byliśmy sami, ja i Albus. Nasze spojrzenia sie skrzyzowaly, patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Nagle... Nagle Al sie do mnie przybliżył, a ja do niego... I... Sie pocalowalismy. Trwało to chwile, ale... czułem sie inaczej niz podczas pocałunków z Rosie, czułem sie... Jakby... Pewniej. To glupie, ale tak bylo, nie bede ukrywać swoich... uczuć. Tak! Scorpius Hyperion Malfoy ma uczucia! Al milczał, patrzac na mnie, a ja na niego. Potter przygryzł uroczo warge i spuścił wzrok, na co ja sie usmiechnalem i go przytulilem.
- Scor... Co ty? Co ty robisz? - spytał chlopak, rumieniąc sie. 
- Robie to... O czym zawsze marzyłem...
- zawahalem sie i pocałowałem czule Albusa.  

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 20

Perspektywa Rose.

Jako pierwsze miałam Eliksiry. Czułam się nieswojo w towarzystwie każdej innej osoby niż mój brat. Niestety na lekcje nie mogłam z nim pójść, więc zmusiłam się do towarzystwa Albusa. Stałam przed klasą, trzymając mocno kuzyna, jakoś bałam się ludzi...
- Rosie, dlaczego się boisz? - spytał cicho Al.
- N-Nie wiem... - mój głos drżał. Kuzyn przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie i pogładził po głowie. Przyszedł Zabini, weszliśmy do sali. Zaciągnęłam Albusa na sam koniec klasy, usiadłam i skuliłam się na swoim miejscu. Scorpius patrzył na mnie wpół zdziwiony, wpół z troską. Odwróciłam wzrok i zaczęłam uparcie wpatrywać się w czubki moich starych, rozchodzonych, czerwonych trampek.

Perspektywa Hugo.

Na Transmutacji tak nagle, zaczęła mnie piec ręka. Wciągnąłem głośno powietrze.
- Mogę wyjść do toalety? - spytałem. - Panie Weasley... No dobrze... - powiedziała Parkinson. Wybiegłem z sali jak poparzony i skierowałem się do toalety. Stanąłem przed umywalką i spojrzałem w lustro. Zmierzwiłem moje płomienno rude włosy i podwinąłem rękawy bluzy, dzisiaj wyjątkowo nie miałem bandanki. Tak jak myślałem, wdało mi się zakażenie. Wyjąłem różdżkę i przyłożyłem ją do ran, a następnie rzuciłem zaklęcie, które znalazłem parę dni temu.
- Dlaczego to robisz? - usłyszałem za sobą dziewczęcy, aksamitny głos. Odwróciłem się, za mną stała Lily. Nie chciałem jej spojrzeć w oczy. Podeszła do mnie.
- Spójrz na mnie, Hugo... - szepnęła i wzięła moją twarz w dłonie. - Miałeś przestać to robić, a tymczasem widzę na twoich rękach nowe rany!
Nic nie mówiłem.
- Twoje ciało to nie kartka, którą możesz dowolnie ciąć! - krzyknęła z wyrzutem i łzami w oczach, a następnie dodała szeptem: - Nie rób tego...
Wciąż milczałem.
- Hugo! Rose by tego nie chciała! - krzyknęła płaczliwym głosem. - Powiem jej!
- Nie! Ona... Ma za dużo na głowie... - szepnąłem.
- Hugo... - Lilka mnie przytuliła i oparła głowę na moim ramieniu. Zacząłem gładzić ją po plecach.
- Musimy wracać na lekcje... - szepnąłem. I tak zrobiliśmy.

Perspektywa Jamesa.

Byłem na treningu quidditcha. Czułem się nieswojo.
- Przerwa! - zawołałem i wylądowałem na ziemi. Po głowie chodziły mi dwie osoby, April i McLaggen. Nagle poczułem jak nogi pode mną się uginają. Przewróciłem się, ale szybko wstałem.
- Panie Potter! - dobiegł mnie kobiecy krzyk, zobaczyłem panią Pomfrey, która szła szybko w moją stronę.
- Tak? Stało się coś? - spytałem niepewnie.
- Może pan ze mną pójść? - zapytał.
- Ummm.. Oczywiście. - pokiwałem głową i ruszyłem za tą kobietą, która strasznie szybko się poruszała.
*
Usiadłem na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym, na tym obok April... Wyglądała tak łagodnie...
- Tak? Po co mnie pani wezwała? - spytałem.
- Panienka Ryan... Ona się na chwilę obudziła, co jest bardzo dziwne i... mówiła o panu... - powiedziała kobieta.
- Naprawdę? Co mówiła? - uniosłem brwi.
- Nie słyszałam wszystkiego... Ale jedną rzecz pamiętam na sto procent.... Powiedziała, że kocha pana nawet mimo to, że pan jej to zrobił i... że chciałaby, żeby pan przyszedł na jej pogrzeb... - zatkało mnie.
- Czyli... Ona umrze? - spytałem.
- Ona... Już nie żyje. - szepnęła. Spojrzałem na April i dopiero teraz dostrzegłem, że ona nie oddycha...

sobota, 4 kwietnia 2015

Liebster award

Nie chce mi się wyjaśniać co to jest, więc nie. Zostałam nominowana przez Aleksandre (sorry, nie pamiętam twojego drugiego imienia) lub Lightwoodowne, jak kto woli.

 
1. Ulubiona piosenka?
A matce kazalabys wybrać ulubione dziecko? Zrobię osobny post z moim top 10
2. Oglądasz jakiś kanał na yt? Czyj? 
Za dużo by wymieniać, ale obecnie najwięcej Madzie (Magdalena Maria Monika) i Kamila (CTSG87)
3. Masz ulubiony kubek? Zdjęcie :)
Nie dam, bo nie mam, a jakbym miała, to też bym nie dała.
4. Dlaczego warto pisać?
Bo to fajne.
5. Ile masz lat?
Wiesz, po co pytasz?
6. Jak długo już piszesz?
Hmm... Nauczyłam się pisać jak miałam 6 lat, ale tak poprawnie to chyba jak miałam 8...
7. Czy zawsze jesteś szczera/ szczery?
Nigdy.
8. Często przeklinasz?
Czasem się zdarzy...
9. grasz na jakimś instrumencie?
Hmmm... To bardziej przypomina odgłosy zabijanego wieloryba, ale gitara. I nerwy, w tym jestem mistrzem.
10. Ulubione zajęcie o 3 w nocy?
Spanie!
11. Tak czy nie? Dlaczego?
Nie. Bo moje życie jest na nie.

Nie nominuje nikogo. Nie chce mi się.

Rozdział 19

Perspektywa Molly

Wpadłam jak burza do swojego dormitorium. Usiadłam na łóżku i próbowałam się uspokoić. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10... Liczenie do dziesięciu wcale nie uspokaja! Położyłam się na brzuchu, twarz wtopiłam w poduszkę. Leżałam tak może krótko, może długo, nie wiem... Ale czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie udało mi się zasnąć... Niestety... Przynajmniej już nie płakałam. Otuliłam się kołdrą dokładnie i czekałam na... sama nie wiem na co... chyba na zbawienie... Poczułam, że ktoś wszedł pod moją kołdrę. To była Dina. Objęła mnie ramieniem.
- Idź spać... - mruknęłam.
- Chce ci pomóc skarbie. - szepnęła i się uśmiechnęła.
- Nikt mi nie pomoże... - stwierdziłam.
- Molly... Daj sobie pomóc. Proszę... - poprosiła.
- Nie, Dina. Idź spać. - spojrzałam na nią ze łzami w oczach, które na siłę próbowałam tam zatrzymać. Dina wzięła mnie w ramiona i zaczęła gładzić po plecach. Przy niej czułam się mała, ponieważ ona była bardzo wysoką. Swoje długie blond włosy miała spięte w koński ogon, który był już lekko rozwalony. Kolor oczu dziewczyny był bardzo wyjątkowy, miała czarne tęczówki, które gdy przyglądało się bardzo uważnie, pod światło, miały fioletowo-niebieski połysk.
- Ciii... Już dobrze... - mówiła spokojnie, zachowywała się choćbym płakała, ale nieważne. Położyłam głowę na jej ramieniu. Czułam się trochę lepiej, bezpieczniej. Ona jedyna w tej szkole mnie rozumiała... Ją jedyną mogłam nazwać przyjaciółką... Może powinnam jej powiedzieć co się ze mną dzieje? Nie... To zły pomysł... Uzna mnie za wariatkę...
- Która godzina? - spytałam cicho.
- 2:45. - szepnęła spokojnie. - Spróbujesz zasnąć?
- Nie dam rady... - mruknęłam.
- Mogę się położyć obok ciebie. - zaproponowała.
- Nie... A zresztą... rób co chcesz... - wzruszyłam ramionami i położyłam się na plecach, bardzo nisko na poduszce, patrząc w baldachim łóżka. Dina ułożyła się obok mnie spokojnie. Próbowałam cały czas zasnąć... Ale sen nie chciał mnie łaskawie odwiedzić...

Perspektywa Rose

Leżałam spokojnie obok mojego kochanego młodszego braciszka...
Hugo spał w pełnym ubraniu, nie chciałam, żeby dzielił ze mną łóżko w samych bokserkach czy coś, ale po prostu zdziwiło mnie, że spał w koszulce z długim rękawem i długich spodniach, było dość ciepło, wiec nie wiem o co mu chodziło...
*
Obudziły mnie promienie słoneczne, wpadające do pokoju przez okno, ponieważ ktoś odsłonił okno, wcale nie mam na myśli mojego brata... Hugo siedział na łóżku jakiegoś swojego kolegi, patrząc na mnie. Był już w pełni ubrany, grzywka wpadała mu do oczu, byłam za tym, żeby ją ściął, ale się uparł... Hugo ubrał bluzę, czarną, rozpinaną, a na nogach miał czarne rurki, natomiast na nogi założył jakieś Conversy, o to były moje, ale mu je oddałam, bo były na mnie za duże... A na niego idealne...
- Witaj księżniczko. - uśmiechnął się lekko.
- Cześć braciszku. - mruknęłam pogodnie, po czym ziewnęłam przeciągle.
- Ktoś się nie wyspał? - spytał.
- Mhm... Wiesz... Zazwyczaj śpię sama w łóżku... - wzruszyłam ramionami. - Tak przy okazji, dziwie się, że twoim kolegom nie przeszkadzało, że tu jestem.
- Im nic nie przeszkadza... Kiedyś jeden z nich przeprowadził jakąś panienkę i się po prostu ruchali bez zaklęcia wyciszającego czy coś... - pokręcił głową.
- Fuj! To obrzydliwe! - zgorszyłam się trochę. - Wy macie po czternaście lat i już uprawiacie seks?!
- Ja? Nie. Oni? Tak. - powiedział, wzruszając ramionami.
- Co się z tą młodzieżą dzieje... - pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Jesteś tylko dwa lata starsza... - przypomniał, jakbym zapomniała.
- Wiem, pamiętam! - uśmiechnęłam się lekko. - Mhm... Hugo, ja tu nie mam rzeczy...
- Mogę ci pożyczyć swoje, możesz pożyczyć od Lilki lub Molly, albo pójść do siebie, co wybierasz? - spytał.
- Mhm... Pójdę do Lilki... - mruknęłam.
- Dormitorium naprzeciwko... - powiedział. Weszłam po cichu do dormitorium Lily, bez pukania. Nie spała, krzątała się po pokoju.
- Hej Rose! - krzyknęła.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - spytałam.
- Kto inny wszedł by bez pukania? No właśnie, co chcesz? - spytała.
- Pożyczyć ciuchy... - mruknęłam.
- Mhm... Bierz co chcesz... - wskazała szafę i zaczęła się malować. Jej koleżanek nie było. Wybrałam jakieś ciuchy, co w miarę pasowały do mojego stylu. Mam na myśli ubrania, których ona nie nosi i kupiła, bo jej się kiedyś podobały. Wróciłam z ubraniami do pokoju Hugo, ubrałam się w łazience i oboje zeszliśmy na śniadanie.

Perspektywa Albusa

Siedzieliśmy na śniadaniu, znaczy się Arri, Scor i ja. Arri siedziała mi na kolanach. Trzymałem głowę na jej ramieniu.
- Dlaczego nie jesz? - spytała.
- Nie mam apetytu... - mruknąłem.
- Od paru dni? - spytała.
- Mhmm... - wzruszyłem ramionami. - Al... Możesz być chory, zjedz coś, to dla twojego dobra... - powiedziała.
- Nie chcę... - westchnąłem. I mniej więcej tak minęło całe śniadanie. Zaczęła się lekcja, hah... Ten czas tak minął, że nawet nie zauważyliśmy i podeszła do nas McGonagall i powiedziała, że mamy iść na lekcje... Wyszliśmy z Wielkiej Sali, tylko ja i Arri, bo Scor już poszedł na lekcje. Arrisona zatrzymała się i przybliżyła się do mnie. Pocałowała moją szyję parę razy i przeniosła się z całowaniem na szyję. Zaczęła rozpinać moją koszulę.
- Nie tutaj... - szepnąłem i wciągnąłem ją do schowka na miotły. Arri natychmiast dobrała się do guzików mojej koszuli. Zdjąłem jej sweter. Nie miałem już na sobie nic poza spodniami.

Perspektywa Jamesa.

Właśnie szedłem na trening, gdy usłyszałem dziwne dźwięki że schowka na miotły. Otworzyłem drzwi i zagwizdałem.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy... - uśmiechnąłem się podle. - No już, na lekcje dzieciaki.
- James! - warknął Al i zaczął się ubierać, jego dziewczyna tak samo.
- Tak braciszku? - wredny uśmiech nie schodził mi z ryja.


*******
Sorry, nic więcej nie dam rady napisać. Przepraszam.

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 18. - Serce rozwalone na milion kawałków.

Rozdział 18.

- Jakim cudem wampiry tu mają kryjówkę? - spytała Arri. - Hagrid powinien widzieć.
- Tu jest tylko przejście. - szepnął. - Myślisz, że wampiry nie mają sprzymierzeńców czarodziejów?
- A jak to jest zrobione? - wtrąciłem.
- Nie mam pojęcia. - westchnął. - Lumos. Tylko dwie osoby niech mają świało, okej?
- Lumos. - szepnął David. - Okej. Dobra. Nie traćmy czasu na gadanie.
*
- Gdzie my jesteśmy? - spytała Arri.
- Już w... krzyjówce wampirów... - mruknął Scor. Szliśmy jakimś korytarzem, dotarliśmy do... sali balowej?
- Tam nie idziemy. - ostrzegł Scorpius, wskazując na drzwi.

Perspektywa Rose.

Szłam powoli trzymając się ściany, byłam wyczerpana. Co chwilę nerwowo zerkałam za siebie. Byłam zbyt nerwowa, żeby zwracać uwagę na całkiem ładny wystrój. Chodziłam po korytarzach, strasznie się bałam i byłam zmęczona, ale dawałam radę. Wszędzie śmierdziało zgniłym mięsem i chyba krwią. Na ścianach były różne znaki, kompletnie nie wiedziałam co one oznaczają. Dotarłam do korytarza przed wielkimi wrotami, od sali balowej czy czegoś takiego. Zmierzałam tym korytarzem, omijając drzwi. Przed oczami mignęły mi włosy, takie jak moje.
- Hugo?! - krzyknęłam.
- Rose! - wykrzyknął i podbiegł do mnie.
- Hugo! - uśmiechnęłam się lekko.
- Merlinie, nic ci nie jest? - spytał zatroskanym głosem Hugo.
- Chyba nie. - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Zmywajmy się już z tąd.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Czekali tam na nas Arri, Al, Scorpius i jakiś chłopak.
- Rose. - szepnął z uśmiechem Malfoy. Ja ciągle stałam przytulona do brata. Spojrzałam na Scorpiusa z cieniem niepewności wypisanym w oczach. Blondyn chciał mnie przytulić, ale ja się od niego odsunęłam.
*
Byliśmy już w zamku. Przez cały czas przytulałam Hugo, mojego młodszego, ale dużo wyższego braciszka. Zauważyłam, że on jest strasznie chudy. Było czuć jego żebra... Arri i Al szli trzymając się za rękę, Scorpius i ten chłopak, kuzyn April, David szli z tyłu i o czymś gadali.
- Hugo, ja nie chce iść spać do siebie... - mruknęłam.
- Pójdziesz do mnie. - uśmiechnął się lekko, jedną ręką mnie obejmował, a drugą trzymał rękaw swojej bluzy, jakby coś.... zasłaniał. Wszyscy poszli do swoich dormitoriów, tylko ja poszłam z Hugo.
*
Weszliśmy do Salonu Ślizgonów. Nie chciało mi się spać, więc usiadłem przed kominkiem. Po chwili dołączyła do mnie Arri.
- Gdzie Scor? - spytałem.
- Poszedł spać. - wzruszyła ramionami. Przyciągnąłem ją do siebie, teraz siedziała na moich kolanach. Rysowałem wzorki na jej chudych plecach.
- Kocham cię, wiesz? - szepnąłem jej do ucha.
- Wiem. - uśmiechnęła się słodko. - Kruku, ty mój...
- Dlaczego kruku? - spytałem.
- Albus, to po łacinie kruk. - powiedziała.
- Jesteś bardzo mądra, wiesz? - szepnąłem jej do ucha.
- Jesteś dla mnie bardzo ważny. - uśmiechnęła się słodko.
- Ty dla mnie też. - pogładziłem ją po policzku.
- Kocham cię, wiesz? - spytała ze słodkim uśmiechem. Wtuliła się we mnie. Głowę oparła na moim ramieniu, jej długie brązowe włosy, które pachniały truskawkami, łaskotały mnie w twarz. Obejmowałem ją delikatnie, jakby była z porcelany.
- Jesteś moim szczęściem. - powiedziałem szczerze. - Kolorowym akcentem w szarej rzeczywistości... Wiesz?
- Wiem. - szepnęła cicho, ledwo słyszalnie.
- Kocham cię. - mruknąłem. - A teraz wstań.
Wstała i spojrzała na mnie zdziwiona. Po chwili również się podniosłem.
- Co ty kombinujesz? - spytała Arri. Przyłożyłem palec wskazujący do jej ust. Ukłoniłem się i wyciągnąłem do Arri rękę.
- Mogę prosić do tańca? - spytałem z uśmiechem.
- Oczywiście. - odpowiedziała, ujmując moja dłoń. Tańczyliśmy w rytm walca. Skończyliśmy wirować na środku pokoju wspólnego. Staliśmy twarzą w twarz, znaczy ona zadzierała głowę do góry, a ja ją zniżałem, ale to szczegół. Patrzyliśmy sobie w oczy.
- Mogę? - spytałem, ujmując jej brodę ręką. Ona pokiwała twierdząco głową...

Perspektywa Molly

Siedziałam pod kocem w swoim dormitorium i czytałam książkę, dokładniej Eliksiry, ponieważ następnego dnia miał być jakiś ważny test... Moje współlokatorki już dawno spały, przynajmniej powinny.
Odłożyłam podręcznik na szafkę nocną i ziewnęłam przeciągle. Przymknęłam oczy, znowu zobaczyłam jego twarz, piękne zielone oczy, ciemno brązowe włosy, idealny uśmiech... Ale szybko odgoniłam ten obraz, wraz z otwarciem oczu. Zsunęłam z siebie koc i wyszłam cicho z łóżka. Spojrzałam na zegarek, 1:12... Ostatnio miałam problemy ze spaniem. Wyszłam z pokoju i pokoju wspólnego. Ruszyłam przed siebie. Szłam tam gdzie mnie nogi niosą, nie interesowało mnie to, że Filch lub jakiś nauczyciel może mnie przyłapać. Przechodziłam obok schowka na miotły, usłyszałam z niego dość jednoznaczne dźwięki... Myślałam, że to jacyś przypadkowi uczniowie, otworzyłam drzwi. To co tam zobaczyłam... wstrząsnęło mną... Nie byli to przypadkowi uczniowie, a na pewno nie jeden z nich. Był to ten, o którym marzyłam nocami i dniami... Moje serce rozwaliło się na milion kawałków... Po moich policzkach popłynęły łzy. Pobiegłam na wieżę gryffindoru.



*************
Czytasz=komentujesz
Pozdrawiam :*

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 17. - James po raz kolejny mówi, że jest gejem...

Rozdział 17.
- To co zrobicie w sprawie Rose? - spytała Arri.
- Pójdziemy ją uratować. - mruknąłem. Al spojrzał na mnie jak na psychopatę. - Wiem gdzie wampiry mają kryjówkę... A poza tym masz lepszy pomysł?
- Amuletu im nie oddamy. Dajmy go twojemu tacie i będzie po kłopocie. - powiedziała Howgan, wchodząc w słowo Potterowi.
- Mojemu tacie, phi. Wielki pan Potter, który uratował świat! - oburzył się.
- Al, ona ma racje. - powiedziałem stanowczo.
- Nie.

Perspektywa Molly

Obudziłam się około godziny trzeciej nad ranem. Okna w dormitorium były szczelnie zamknięte, ale mi było zimno, chciałam zasnąć w jego ciepłych objęciach, ale wiedziałam, że to nierealne.  Otuliłam się szczelnie kołdrą i oddałam się myślom. Zamknęłam powieki. Zobaczyłam jego twarz. Cudowny uśmiech, którym zawsze obdarzał „swoje fanki”.  Rozczochrane włosy, tak często przyłapywałam się na wyobrażaniu sobie siebie przygładzającą niesforne kosmyki, gładzącą opaloną skórę. Znałam jego rysy na pamięć … piękne zielone oczy, które nigdy nie spojrzą na mnie z miłością…
Nie  mogłam zasnąć... czułam pustkę w sercu, której on nigdy nie zapełni... Nie panowałam nad swoimi emocjami, po moich policzkach spłynęły słone łzy. Przetarłam je wierzchem dłoni, chciałam dać sobie znak, że nie mogę płakać, ale te idiotyczne łzy wciąż wypływały mi z oczu litrami. Zaczęłam cicho szlochać, było wcześnie, nie chciałam obudzić moich współlokatorek. Starałam się płakać bezdźwięcznie. Siedziałam z nogami podciągniętymi do ciała, a głowę miałam na kolanach. Spodnie w tym miejscu robiły mi się mokre od łez. Usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Po chwili ktoś mnie przytulał. Podniosłam wzrok na tą osobę, była to Dina.
- Obudziłam cię, sorka. - mruknęłam. - Co się dzieje, powiedz. - szepnęła i pogładziła mnie po włosach.
- Nieważne. 
- Molly, martwię się o ciebie.
- To zajmij się kimś innym. - syknęłam. - Mojego problemu nikt, NIKT nie zrozumie.
- Chcę ci pomóc. - szepnęła.
- A ja nie chcę tej pomocy. - podniosłam głos. - Idź spać.
Patrzyła na mnie chwilę i niepewnie ruszyła do łóżka. Ja wróciłam do rozmyślania o... jego zielonych jak las sosnowy oczach, czarnych wiecznie zwichrzonych włosach, uśmiechu którym obdarzał wszystkich, tylko nie mnie, o dziewczynach wzdychających do niego, którym mam ochotę wydrapać oczy, albo potraktować Avadą. Kocham go, kocham najmocniej na świecie. Nikogo bardziej nie kocham. Jest zdolnym czarodziejem, przystojnym chłopakiem i facetem, który nigdy na mnie nie spojrzy, bo to NIEMOŻLIWE! Popłakałam się do reszty. W myślach miałam jego twarz, to się zmienia w nałóg... Jeszcze rodzice znaleźli mój pamiętnik i wiedzą o tym że go kocham... i przez miłość mam kłopoty... Była już godzina siódma, szybko ten czas minął. Dziewczyny już nie spały, więc mogłam głośno płakać. Szlochałam najgłośniej jak umiałam i czasem mówiłam, żeby się do mnie nie zbliżać. Przyszła do mnie Dina, kiedy ona się odczepi?! Weszła do mnie pod kołdrę mimo moich sprzeciwów. Przytuliła mnie i wyszeptała mi do ucha: „ Miłość jest blisko, a my tak często Ją omijamy patrząc Jej prosto w oczy...".
- Kogo masz na myśli? - spytałam i popatrzyłam na nią zapuchniętymi czerwonymi oczami.
- Wiem, że jesteś zakochana. - szepnęła ignorując moje pytanie. - Daj sobie z nim spokój, to cię niszczy. Kto to jest? Zniszczę go!
- Nie. Dina nie przejmuj się mną. Daje sobie radę. - szepnęłam łamiącym się głosem.
- Skarbie daj sobie pomóc... - mruknęła i przytuliła mnie.
- Kogo masz na myśli? - spytałam ponownie. Spojrzała na mnie, pokręciła głową i przłożyła palec wskazujący do ust. Wygrzebałam się z łóżka, zaczęłam się trząść, ale zignorowałam to. Wzięłam ubrania i ruszyłam do łazienki.

Perspektywa Arrisony

Obudziłam się w objęciach Ala, wtuliłam się w niego mocniej i się uśmiechnęłam. Spojrzałam na drugie łóżko, spał w nim Scorpius. Przytulał poduszkę Rose, można się domyśleć dlaczego. Przeniosłam wzrok na zegarek, siódma... Zignorowałam to, wtuliłam się jeszcze bardziej w Pottera i zasnęłam ponownie.
*
- Wstawaj, skarbie. - usłyszałam obok ucha. - Kochana.
- Al? - ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- To ja. Wstawaj, za chwilę lekcje. - podał mi ręke, chwyciłam ją i wyszłam z łóżka. Spojrzałam na Scorpiusa, spał jak zabity.
- Jak go obudzimy? - spytałam. Al uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę Malfoya.
- Aquamenti. - szepnął i woda oblała Scorpiusa. Blondyn podniósł się i spojrzał na Albusa ze śmiercią w oczach.
- ALBUS! - krzyknął.
-  Taaaak? - spytał Potter.
- Zabije cię! - krzyknął Malfoy już ciszej. 
- Stary, wyluzuj. Zaraz lekcje. - zignorował groźbę Al. Ziewnęłam.
- Ktoś tu jest śpiący... - zaśmiał się Scorpius patrząc na mnie. Ponownie ziewnęłam, ale bardziej przeciągle.
- Chyba tak... - mruknęłam.
- Co mamy pierwsze? - spytał Scorpius.
- Transmutacje. - wywrócił oczami Al.
- Lekcje z Parkinson takie wspaniałe... - mruknęłam sarkastycznie.
- Narazie chodźmy na śniadanie. - powiedział Malfoy. -  I nie przejmujmy się Parkinson. 

Perspektywa Rose.

Poprzedniego dnia miałam szansę uciec, ale byłam zbyt słaba... Różdżkę miałam, ale nie dałam rady utrzymać jej w rękach. Otworzyłam powoli oczy. Zobaczyłam Blackwella leżącego na kanapie poza moją celą. Spał. Dziś pierwszy raz od mojego pobytu tutaj wyspałam się, czułam się trochę lepiej. Wzięłam różdżkę, uważnie wszystko obejrzałam oraz oceniłam czy mam szanse uciec. Miałam, ale nikłe. Trzymałam różdżkę w ręce, na myśl przyszło mi wiele zaklęć: Bombarda Maxima, Reducto, Confringo oraz Bombarda. Zastanawiałam się które spowoduje najmniejsze szkody.
Do odważnych świat należy... - pomyślałam. - Tylko te łańcuchy...
- Alohomora. - szepnęłam i skierowałam różdżkę na łańcuchy, wykręcając przy tym sobie ręce. Udało się!
Łańcuchy opadły, teraz muszę kraty wysadzić... - przeszło mi przez myśl. - Wystarczy Bombarda...
- Bombarda! - szepnęłam trochę głośniej. - Udało się.
Podeszłam do Blackwella, wiedziałam co zrobię.
- Petrificus Totalus. - mruknęłam. - Ja sama nie dam rady uciec...

Perspektywa Scorpiusa

- Mam pomysł! - krzyknąłem.
- Dawaj. - odezwał się Al.
- Idziemy uratować Rose! Wiem gdzie ich kryjówka. Przygotujmy się. - nakazałem.
- Różdżki na wampiry, nie uważasz, że to słaby pomysł? - spytała Arrisona.
- Mamy April, a ona jest obeznana w tym temacie. - stwierdziłem.
- Ona leży od czterech dni w skrzydle. - przypomniał Al.
- Cholera! Akurat teraz jest potrzebna! - oburzyłem się. - Wiecie gdzie jest jej pokój? Napewno ma jakieś bronie...
- Nie wiem, ale wiem kto powinien wiedzieć. - powiedziała Howgan z szatańskim uśmiechem.
- Kogo masz na myśli? - spytał Al.
- Gdzie twój brat? - spytała.
- Po czym stwierdzisz, że on powinien wiedzieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet.
- On ostatnio robi maślane oczy jak się wspomni o Ryan. - uśmiechnęła się, tym razem ciepło.
- Oni się nienawidzą... - stwierdził Al.
- Nienawiść, to zarazem miłość! Kochasz, niszczysz. Kochasz, nienawidzisz. Nienawidzisz, koooochasz! - zaświergotała radośnie. - Gdzie twój brachol?
- Zapewne w swoim dormitorium w Gryffindorze... Ale zapewne jest z McLaggenem... i niekoniecznie robią przyzwoite rzeczy... - wywrócił oczami.
- Znasz hasło? - spytała z nadzieją.
- Cytrynowy drops... - mruknął. - Nie musisz dziękować...
- Kocham cię. - szepnęła i cmoknęła go w policzek. - Ja się już wszystkim zajmę, za ten czas idźcie poczytać o wampirach!

Perspektywa Arrisony.

Wybiegłam z pokoju Albusa i ruszyłam na siódme piętro, na wieże Gryffindoru. Gruba Dama jest taka żałosna...
- Cytrynowy drops. - wypowiedziałam hasło.
- Nie jesteś Gryfonką. - zauważyła, spojrzała na tarczę na moim mundurku. - Ślizgonka! Precz duszo nieczysta! Zwolenniczka Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Znikaj!
- Proszę pani, to bardzo poważna sprawa. Od tego zależy życie mojej przyjaciółki. Proszę zrozumieć... - szepnęłam.
- Jak nazywa się twoja przyjaciółka? - spytała patrząc na paznokcie.
- Rose Weasley, proszę pani. Córka Hermiony Granger i Ronalda Weasleya. - odpowiedziałam grzecznie. iiii
- Dobrze. Wejdź dziecko, kogo w ogóle szukasz? - spytała.
- Jamesa Pottera. - odpowiedziałam i weszłam za uchylony obraz. - Bardzo pani dziękuję.
Pokój Wspólny Gryffindoru był uraządzony nie w moim stylu. Wielkie pomieszczenie w odcieniach złota, czerwieni oraz brązu. Dużo cieplejszy wystrój niż Ślizgoński... Bez zbędnego oglądania pokoju ruszyłam do dormitoriów chłopców. Patrzyłam po tabliczkach, Chłopcy, siódmy rok. Przypomniałam sobie, że James jest prefektem i ma oddzielny pokój, ale dla pewności tam weszłam. Pięciu chłopaków spojrzało na mnie zdziwionymi oczami. Zignorowałam to i od razu przeszłam do rzeczy z iście gryfońską odwagą...
- Wiecie gdzie jest James? James Potter? - spytałam.
- W swoim dormitorium, z McLaggenem, Ślizgonko. - dodał chłopak, patrząc na kolory mojego mundurku.
- A mogę wiedzieć gdzie jest jego dormitorium, Gryfonie? - spytałam wrednie.
- A da się Ślizgonka - to słowo warknął. - zaprowadzić? Bo ci nie ufam.
- Oczywiście, Gryfiaku. - warknęłam i wyszłam z ich dormitorium. Chłopak zaprowadził mnie pod drzwi, jak mniemam pokoju Pottera. Weszłam i usłyszałam ciekawy dialog.
- Jesteś synem historyka, Potter? Bo mam powstanie w spodniach. - to zapewne był McLaggen.
- Nie, jestem synem Chłopca, który przeżył. - zaśmiał się. - Jesteś moją dziwką, będę cię pieprzył dniem i nocą, kiedy będę chciał.
- Ciekawa propozycja. - odezwał się McLaggen, wstrzymywałam śmiech. Chrząknęłam znacząco.
- Nie przeszkadzam, prawda? - spytałam.
- Czego chcesz, dziewczyno mojego brata? - spytał James.
- Gdzie jest pokój April? Ja wiem, że ty wiesz. - puściłam do niego oko, a McLaggen spojrzał na mnie spode łba.
- Na piątym piętrze, ale potrzebne jest hasło! Co się stało? - spytał.
- A co cię to obchodzi? Jakbym powiedziała, to byś mi nie uwieżył. - stwierdziłam i oparłam się o framugę drzwi. - W jakim domu jest kuzyn Ryan?
- Chyba Ravenclaw... ale nie jestem pewien. - wzruszył ramionami.
- A wiesz jak się chociaż nazywa? Proszę, to poważna sprawa. - szepnęłam.
- Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. - powtórzył gest.
- David Ryan. - odezwał się McLaggen. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - No co? Moja kuzynka z nim chodziła. David Ryan, Ravenclaw, siódmy rok.
- Dzięki! Dzięki! Kocham was! - krzyknęłam uradowana.
- Wszyscy mnie kochają. - przypomniał James.
- Tak sobie to tłumacz. - mruknęłam i wyszłam. Pobiegłam na wieżę Ravenclawu. Zapukałam kołatką do drzwi, dostałam pytanie. Chwilę myślałam, ale udało mi się odpowiedzieć dobrze. Pobiegłam do dormitorium siódmoklasistów. Zapukałam grzecznie.
- Wejść. - usłyszałam, weszłam i spojrzałam na jedyną osobę, która się tam znajdowała. Chłopak stał do mnie tyłem, był postawny, ale bez przesady, miał ciemno brązowe włosy, a ubrany był w koszulę i spodnie, krawat miał luźno przewieszony na szyi.
- Hej? - spytałam. - Arrisona Howgan.
- Cześć. David Ryan. - przedstawił się, w myślach bardzo się ucieszyłam.
- Jesteś kuzynem April? - spytałam, na co on pokiwał głową. - Też jesteś łowcą wampirów?
- Tia. Ale słabszym od Aps. - mruknął. - W końcu to ona jest najmłodszym łowcą na świecie.
- To mógłbyś mi pomóc? Gdyby April była przytomna, to ją bym poprosiła... - zaczęłam.
- O co chodzi? - spytał, siadając. Poklepał miejsce obok siebie, usiadłam obok niego.
- Mogę ci zaufać? - pokiwał twierdząco głową. - Naszą przyjaciółkę, Rose Weasley porwały wampiry. To dość delikatna sprawa... bo my nie wiemy jak z nimi walczyć, a chyba masz jakieś bronię, co nie?
- April ma w swoim pokoju, dyrektorka wie. Możemy tam pójść, mam do niego dostęp. - uśmiechnął się blado.
*
- To wszystko jest April? - zdziwiłam się.
- I moje. Wiesz, ja nie mam rodziców, zginęli w walce z Voldemortem i mieszkam z rodzicami April... - westchnął.
- Tak mi przykro. - poklepałem go po plecach w przyjacielskim geście.
- Nie rozumiem dlaczego wam jest przykro za coś, co nie jest waszą winą... - wywrócił oczami.
- Wam? Czyli komu? - spytałam.
- Wybacz. Łowcy uważają się za lepszych od wszystkich. Co dla mnie jest bzdurą, ale bycie z rodu jednych z najlepszych łowców jest dość... dość hmmmm... jak to nazwać? Nasz ród wyjątkowo przywiązuje się do tradycji i... to mi już weszło do głowy. Najmocniej cię przepraszam.
- Nic się nie stało. Z niechęcią przyznam, że też pochodzę z wyjątkowo tradycjonalnej rodziny. Wiesz jak moi dziadkowie byli oburzeni, że mój ojciec ożenił się z... nie chcę nikogo obrazić... ze szlamą... Miał wybraną żonę z szanowanego rodu, ale wybrał moją mamę. - uśmiechnęłam się lekko. - Mimo statusu krwi.
- Dobra. Koniec pogaduszek. Biorę pare broni, okej? Różdżkami będziecie mogli te wampiry ogłuszyć. - stwierdził.
- Pójdziesz z nami? - spytałam.
- Jeśli chcesz... - westchnął i wsunął sztylet do pochwy przy pasku.
- Oczywiście. Idziemy do biblioteki. - oznajmiłam.

Perspektywa pani Pomfrey.

Od samego ranka biegałam wokół panienki Ryan, martwiłam się jej stanem. Dziś mieli przyjechać jej rodzice, narazie ich nie było. Siedziałam w skrzydle w towarzystwie pani Weasley, która mi pomagała.
- Pisała pani już do któregoś z Ministerstw? - spytałam.
- Jeszcze nie. Tym się zajmie Harry. - odpowiedziałam zapisując coś w notatkach. - Ale mogę napisać do naszego Ministerstwa, oni dokładnie nie pomogą, ale mogą ją wziąć do Munga.
- Nie. - ziewnęłam. - Za ile przyjadą jej rodzice?
- Za... - spojrzała na zegarek. - pół godziny.
- To dobrze. - stwierdziłam. - Że też zaczęło się od zwykłego pop... Hmm? Kto o tej porze? - zdziwiłam się i podeszłam do drzwi. Otworzyłam. Zobaczyłam w nich Jamesa Pottera.
- Dzień dobry. Czy mógłbym na chwilę wejść do April? - spytał.
- Oczywiście, kochaneczku. - westchnęłam i go przepuściłam.
- Ciocia?! - zdziwił się. - Co ty tutaj robisz?
- Pomagam pani Pomfrey. To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - pani Weasley spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
- Mogą panie wyjść? - spytał przez zaciśnięte zęby.
- Oczywiście. - westchnęłam i przepuściłam panią Weasley przodem.

Perspektywa Jamesa.

Przyszedłem do skrzydła zobaczyć co z nią jest. Wiem o niej najwięcej z tej szkoły...
- Cześć. - westchnąłem niepewnie. - Przeze mnie tu leżysz... Uda się ciebie uratować? Mam nadzieję...
Nawet nie liczyłem na odpowiedź. Patrzyłem na jej łagodną twarz. Wyglądała jakby... po prostu spała, była nawet... urocza... Nie, ja tak nie pomyślałem! Coś korciło mnie, żeby dotknąć jej bladej twarzy... Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po policzku.
- Wyglądasz ślicznie. - szepnąłem i skarciłem się w myślach. - Ty tylko śpisz... I niedługo się obudzisz... Mam nadzieję...
Ja nie lubię Ryan! Ryan mi się nie podoba! JESTEM GEJEM I MAM CHŁOPAKA! RYAN TO ZWYKŁA SZMATA!
- Wiesz, co? Dziwka z ciebie. - szepnąłem i wyszedłem. Ryan to zwykła, pierwsza lepsza dziwka...
Wcale tak nie sądzisz... - mówił denerwujący głos w mojej głowie.

Perspektywa Albusa.

Ja i Scorpius siedzieliśmy i czytaliśmy o tych głupich wampirach. Po jakimś czasie wróciła Arri w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
- To jest kuzyn April, też zna się na wampirach. - szepnęła i usiadła na moich kolanach. - Pomoże nam.
- Kuzyn April... jak cię zwą? - spytał Scorpius.
- David Ryan.
- Al, wiesz co w ogóle! - Arri wybuchła śmiechem. - Przyłapałam... McLaggena i Jamesa w dwuznacznej sytuacji! Chyba się zabierali do tego.
- Matko Boska. - westchnąłem.
- James nazwał McLaggena swoją dziwką, a McLaggen jak patrzy na Jamesa ma powstanie... w spodniach. - wybuchła śmiechem.
- Matko Boska! - tym razem ja się zaśmiałem.
- Dobra, jaki mamy plan? - spytał David.
- Na co plan? - usłyszałem głos Hugo. - Powiedzcie!
- Nie twój interes, smarkaczu. - warknął Scor.
- Jego, jego. Chodzi w końcu o Rose, jego siostrę. - spojrzałem na Scorpiusa z naganą. - Hugo, Rose porwali i my idziemy ją ratować.
- Mogę z wami iść? To w końcu moja siostra. - dał nacisk na wyraz "siostra".
- Możesz z nami iść. - Arri poprzedziła sprzeciw Malfoya.
- Okej, chodźmy w bardziej ustronne miejsce. Nie wydam wam broni w miejscu publicznym. - zaśmiał się David.
*
Weszliśmy do jednej z opuszczonych klas. Patrzyliśmy na Davida wyczekująco.
- Dobrze. Nasza panienka dostanie sztylet... - mruknął i podał Arri jakiś drewniany nóż. Scorpiusowi dał jakiś mały miecz, mi też, Hugo dał też jakiś sztylet, ale większy, a sobie wziął prawdziwy miecz. I wszystko było drewniane, na wampiry...
*
Jakoś udało nam się wydostać ze szkoły, Scor poprowadził nas do kryjówki wampirów. Była to jakaś olbrzymia jaskinia w Zakazanym Lesie. Miałem wrażenie, że przy suficie wszędzie są nietoperze...



*********************
Bez sensu zakończenie, ale dalej już nie umiem pisać xD Następny rozdział będzie super xD Mam nadzieję. Dziękuję Jane Cat, czyli Oli za napisanie połowy perspektywy Molly c: 

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 16. - Problemy...

Rozdział 16.

Otworzyłem powoli oczy. Coś łaskotało mnie w twarz, były to włosy.
- Iriss?! - krzyknąłem.
- Tak to ja, nie pamiętasz? Zgwałciłeś mnie! - oburzyła się.
- Co? Ja?! - zdziwiłem się. Wstała i szybko wyszła.
- Ona kłamie. - ziewnął Zabini. U jego boku leżała Airin. Damian co chwilę na mnie zerkał i się... rumienił, albo to było od alkoholu?
- Co z naszą księżniczką? Śpi jak zabita. - stwierdziłem.
- Trzeba ją obudzić... - westchnął. - Airin, obudź się... Lekcje się zaraz zaczynają...
- Jeszcze pięć minut mamusiu... - szepnęła. Zabini spojrzał na mnie zdziwiony.
- Airin, nie jestem twoją mamą. Wstwaj... Lekcje... - powiedział spokojnie.
- Mamo, nie zachowuj się jak testral podczas okresu godowego...
- Co?! Airin, obudź się! - krzyknął.
- Nie drzyj się tak Damian! Dajcie mi eliksir na kaca! - mruknęła. Zabini wstał i podszedł do szafki. Wyciągnął fiolkę z eliksirem i natychmiast podał gryfonce. Airin wypiła całą butelkę paroma łykami krzywiąc się przy tym.
- Jakie teraz mamy lekcje? - spytałem.
- OPCM z nami. - powiedziała uśmiechając się uroczo panna Philips. - Już nie uczy Weasley, tylko Potter... - powiedziała z obrzydzeniem.
- Zapamiętajcie! Wszystko o nazwisku Potter jest złe! Jak nargle! - powiedziała z przekonaniem w głosie.
- Nie jesteś normalna? - pytanie retoryczne.
- Jestem normalna, w inny sposób. - szepnęła. - Kiedy przejmę władzę nad światem Potterowie jako pierwsi trafią do więzienia...
- Idź do siebie się przebrać. - powiedziałem.
- Dajcie mi się tu umyć... Damian pożyczysz mi ubrania? Prawda?
- Będą trochę duże. - powiedział patrząc na nią jak na wariatkę. - Ale okej.
- Super. - uśmiechnęła się i podeszła do szafy Damiana. Wyjęła z niej jakieś spodnie, sweter, koszulę i zniknęła w łazience.
- To było dziwne. - stwierdziłem.
- Jak cała Airin... - mruknął. Po jakimś czasie gryfonka wyszła z toalety. Prześmiesznie wyglądała w za dużych ubraniach Damiana.
- Mały problem... - westchnęła, spojrzelismy na nią. - Ja gryfonka, kolory Slytherinu. Nie żeby mi to przeszkadzało. - wzruszyła ramionami.
- No to idź się przebrać do siebie!
- Nieeee. Zatrzymam sobie to ubranie, dobrze? - spytała.
- Okej. - westchnął Zabini.

Perspektywa Arrisony.

Obudziłam się wtulona w Albusa, jego silne ramiona obejmowały mnie delikatnie. Spojrzałam na niego, spał. Spojrzałam na zegarek leżący na szafce Rose, siódma szesnaście.
- Al, wstawaj... - szepnęłam i pogłaskałam go po głowie. - Aluś...
- Która godzina? - spytał ziewając.
- Siódma siedemnaście. - powiedziałam i zwlokłam się z jego łóżka. Po chwili on zrobił to samo.
- Idź do siebie. - powiedział.
- Mam ubrania, spokojnie. - mruknęłam i pokazałam mu małą torebkę.

Perspektywa Jamesa.

Obudziłem się ziewając przeciągle. W spodniach miałem ten przeklęty list, znów zaczął robić się ciepły, wyjąłem go. Przeczytałem uważnie:

Myślisz, że o Tobie zapomniałem?
Chciałbyś kochanie.
Dzisiaj mam dla ciebie zadanie.
Sprawisz sobie największy ból i dokonasz pewnego wyboru.
Wszyscy Twoi przyjaciele czy ona pełna strachu i bólu?

Daje ci czas do godziny dwudziestej dnia dzisiejszego... - usłyszałem w głowie.
Świetnie... - pomyślałem. - April dla mnie nic nie znaczy...
Poszedłem się ubrać.
*
Ruszyłem do Wielkiej Sali, rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie na Skrzydło Szpitalne. Usiadłem przy stole Gryffindoru, obok mnie pojawiła się Molly Weasley, moja dziwna, zbuntowana, psychiczna i no... stuknięta po prostu... kuzynka.
- Cześć James. - mruknęła. Była widocznie przybita.
- Co się dzieje? Mol? - spytałem.
- Dostałam sowę od rodziców... Jest źle...
- A dokładniej?
- Napisali, że jeśli dostaną jeszcze jakieś listy od dyrektorki i będę się zachowywała, jak się zachowuje, to dostanę karę na wszystko, włącznie z imprezami, alkoholem, chłopakami... - mruknęła. Kłamała, widziałem, to w jej oczach.
- Pierwszy raz dostałaś taki list? - spytałem, na co ona pokiwała przecząco głową. - To czym się przejmujesz?
- W tym liście wychwalali Lucy, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej... - burknęła. - Zresztą znasz moje motto...
- "Życie to jedna wielka impreza. Zrób wszystko żeby nie zostać na niej kelnerem". - wyrecytowałem.
- Dokładnie. - powiedziała patrząc po stole Gryffindoru.
- Co tam widzisz? - spytałem.
- Ja... Nie, nic. N-nic. - zająkała się. Molly Weasley się jąka?! Najwidoczniej.
- Widzę, że jesteś smutna. - powiedziałem, odwróciła się do mnie. W jej oczach szkliły się łzy. - Molly...
- Wiesz jak to jest? Kochać kogoś, kogo się nie powinno? Ja wiem. - szepnęła łamiącym się głosem, wzięła z talerza kanapkę i pobiegła do wyjścia. Patrzyłem jeszcze chwile na wrota, za którymi zniknęła. Zastanawiałem się nad jej słowami.
- Co się stało Molly? - spytał Hugo, który znikąd się pojawił obok.
- List od rodziców i jest zakochana w kimś, w kim nie powinna. Ciekawe o kogo chodzi... - szepnąłem i ugryzłem kanapkę.
- Molly się zakochała?! A myślałem, że ona nie ma serca... - spojrzałem na niego karcąco. - No wiesz, jak się na wszystkich drze i w ogóle...
- Ty jej nie znasz, ja też, Molly nikt nie zna. Na pewno nikt z rodziny. I nikt nie jest w stanie jej zrozumieć. - mruknąłem. - Molly jest delikatna...
- Zwłaszcza, że wskakuje do łóżka każdemu facetowi jaki się nawinie... Sorry James, taka prawda. Twoja ulubiona kuzynka jest puszczalska i tyle. Jej życiem jest seks, alkohol i imprezy.
- Coś jej dolega. Tylko co...? - mruknąłem.
- Są poważniejsze sprawy od Molly. - stwierdził.
- Czy to jest...? - spytałem patrząc na wejście do Wielkiej Sali.
- Tak to Lily, to jest jedna z poważniejszych spraw... Jakby to powiedzieć...
- Lily... Dlaczego ona... Jej ubrania... - mruknąłem.
- Lily powiedziała, że chce w tym roku stracić dziewictwo... - powiedział, ja zakrztusiłem się sokiem dyniowym.
- Rose musi z nią pogadać... - stwierdziłem.
- A widzisz ją tu gdzieś? - spytał.
- No nie... Al?
- Al.

Perspektywa Albusa.

Siedzieliśmy przy stole Slytherinu, nasza ekipa plus ta gryfonka. W naszą stronę szli James i Hugo.
- Co się dzieje, bracie? - spytałem.
- Twoja siostra... - powiedział.
- Ona też jest twoja! Ty jesteś starszy... - oburzyłem się.
- Ale to ty jesteś odpowiedzialniejszy... Przyznaje bez bicia...
- James, chodzi o to, że Lilka chce stracić dziewictwo? - spytałem unosząc brwi.
- Tak. Patrz jak ona się ubiera i maluje! Jej ubrania odkrywają więcej niż powinny! - krzyknął.
- Ona dojrzewa... Znudzi jej się za dzień, dwa. - stwierdziłem i napiłem się soku dyniowego.
- Rose musi z nią pogadać! - krzyknął.
- Rose nie ma, widzisz ją tu? - spytałem. Scorpius się na mnie popatrzył, jego wzrok mówił: „Nie mów mu co z nią", zignorowałem to.
- W dupie to mam, nasza malutka siostrzyczka, jeszcze niedawno chodziła w pieluchach... - powiedział.
- W dupie to ty masz coś innego... - mruknąłem pod nosem. - Rose porwano, okej?
- R-Rose por-porwano?!
- Nie tak głośno idioto! - podniosłem głos.
- Kto ją porwał? - spytał.
- W... - zacząłem, ale Malfoy kopnął mnie w kostkę pod stołem. - Aua, za co?!
- Za miłość do kurwa ojczyzny. - szepnął blondyn. - Nie mów mu...
- Okej, okej. Ja juz idę na OPCM, pa bracie marnotrawny... - mruknąłem i ruszyłem do wyjścia.
- Al poczekaj! - pobiegli do mnie Arri, Scorpius, Airin, Parkinson, Nott i Zabini. Arrisona rzuciła się na mnie.
- Powodzenia na lekcji z tatą, kocham cię. - pocałowała mnie w policzek.
- Ja ciebie też. - objąłem ją. - Zmykaj na lekcje.
- Nie chce bez ciebie, ale muszę! - mruknęła i ruszyła na eliksiry.
- To co lekcja z panem Potterem? - spytała Airin i chwyciła pod ramię Zabiniego.
- Taaaa... - westchnąłem. - Wy jesteście razem?
- Nie. Kumple... - wyjaśnił Zabini, a Philips pokiwała głową.
*
Siedzieliśmy pod klasą OPCM.
- Hej, Al? - usłyszałem za sobą.
- Hm? - mruknąłem.
- Co się dzieje z Rose? - spojrzałem na rozmówcę.
- Źle się czuje. - powiedziałem.
- A dlaczego Airin ma mundurek w kolorach Slytherinu?
- Wczoraj była impreza, a ona została u nas na noc. - wyjaśniłem obojętnie. - A co tam u was?
- Mary jest chora, cały czas rzyga... - wywrociła oczami i usiadła obok mnie. - Angie ma się dobrze, twoja siostra jest nienormalna, Molly cały czas siedzi po kątach, unika ludzi i płacze, bo się zakochała w kimś, w kim nie powinna, to jej słowa. James jak to James, a z Hugo coś się dzieje, ale James panuje nad sytuacją, chyba.
- A u ciebie? - zaśmiałem się.
- Chyba dobrze... - mruknęła i wstała. - Chodź. Twój tata idzie.
- Lekcja z Potterem zawsze spoko.... - mruknąłem. Weszliśmy do sali, Usiadłem ze Scorpiusem. Ojciec coś tam gadał, ale niezbyt mnie to interesowało.
- Dzisiaj będzie trening, a jutro pojedynki. Podczas ćwiczeń można używać tylko tych zaklęć. - napisał na tablicy ich nazwy. - Dobierzcie się w pary.
- Co tam Al... Chcesz być ze mną? - spytał Scor.
- Okej, zmiotę cię z powierzchni ziemi. - uśmiechnąłem się.
- Nie bądź taki pewny swego. - powiedział.
- Stańcie naprzeciw siebie. - usłyszałem głos ojca. Wszyscy wykonali polecenie.
- Trzy, dwa... i jeden! - krzyknął i wszyscy zaczęli się tłuc zaklęciami.
- Drętwota! - krzyknął Malfoy.
- Protego. - mruknąłem spokojnie. - Expeliarmus!
- Protego. - syknął. - Petrificus Totalus!
- Protego. - mruknąłem. - Rictusempra! Expeliarmus! - takim sposobem wygrałem z Malfoyem. Poszedłem do niego. Sprawdziłem czy tata patrzy. - Levicorpus.
- Ej! Puść mnie! - krzyknął Scor. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Albusie Severusie Potterze, rzuć przeciw zaklęcie. - powiedział mój ojciec. - Wiesz, że nie wolno używać czarnej magii.
- Liberacorpus. - mruknąłem, wywracając oczami. Scorpius otrzepał szatę z niewidzialnego kurzu i spojrzał na mnie krzywo.

Perspektywa Molly.

Podczas rozmowy z Jamesem, powiedziałam tylko część prawdy. Tak naprawdę chodzi o to, że zostawiłam w domu pamiętnik i rodzice go przeczytali. A tam napisałam jakieś pięć stron na temat chłopaka którego kocham. I właśnie o tym pisali w liście.
- Mol, co się dzieje? - szepnęła Dina, moja koleżanka.
- Ja... Nie nic.
- Jak coś przyjdź do mnie. Widzę że cię coś trapi. - powiedziała z troską.
- Okej. - ziewnęłam. Historia magii, najnudniejsza lekcja świata i jakże ciekawy wykład profesora Binnsa na temat dwunastowiecznej wojny z goblinami, nuuuuuudy! Spojrzałam na pergamin z „notatkami z lekcji", mimowolnie zaczęłam rysować i pisać jakieś pojedyncze słowa. I zadzwonił dzwonek!

Perspektywa Arrisony

Zadzwonił dzwon, wyszliśmy z sali od eliksirów. Teraz miałam OPCM. Przy sali od obrony spotkałam Albusa, Scorpiusa i Airin.
- Hej. - mruknęłam.
- Co jest, skarbie? - spytał z troską Al.
- Nic. - wzruszyłam ramionami.
- Masz teraz obronę? - spytał Scorpius.
- Tak. Jak zajęcia z panem Potterem? - zapytałam z bladym uśmiechem.
- Ughhhh, najgorsza lekcja świata! - krzyknęła Airin, za nią szedł Harry Potter.
- Jaka, panno Philips? - spytał ze śmiechem.
- Eeeee historia magii... - mruknęła pod nosem.
- No to racja, dalej uczy Binns? - spytał, a my pokiwaliśmy głowami. - Al, przyjdziesz do mnie dzisiaj o 18, okej?
- Ugh.... Po co?- spytałem.
- Chyba mam prawo wiedzieć ,ci u mojego syna, co?
- Masz, masz... Dobra, ja muszę już iść na....
- Zielarstwo. - podpowiedział Scor.

Perspektywa Rose .

Siedziałam na tym idiotycznym krześle ponad dzień , teraz zaczynał się drugi. Drugi dzień przepełniony łzami i krwią. Blackwell siedział przy mnie cały czas, byłby spoko facetem, gdyby nie jego pan... na którego rozkaz bił mnie i poniżał.
- Jak tam nasza księżniczka? - spytał z wrednym uśmieszkiem i walnął mnie batem przez kraty. Byłam słaba, nie odpowiadałam. Z każdą minutą, ba, sekundą czułam się coraz gorzej. Mogłam myśleć tylko o jednej rzeczy naraz, bo tak mnie bolała głowa. Słyszałam w swoich myślach piśczenie, głosy, różne dziwne dźwięki, a moje myśli pokazywały rozmaite obrazy - ja próbująca wyrzucić Hugo przez okno, przydział Hugo do Gryffindoru, jego smutek na pogrzebie dziadka, nasze kłótnie oraz to, jak przestaliśmy się do siebie odzywać. Scorpius nie był ważny, Al, James, Lily, Molly i cała reszta też, swoje myśli skupiłam na wielkich niebiesko-zielonych oczach, rudych włosach, promiennym uśmiechu, na Hugo. Po moich policzkach spłynęły łzy, słone, a zarazem gorzkie. Żałowałam moich kłótni z Hugo, moim małym braciszkiem.
Hugo, Hugo, Hugo kocham cię. - powtarzałam w myślach. Rozpłakałam się całkowicie. Blackwell gdzieś poszedł, a nie zabrano mi różdżki.

Perspektywa Arrisony

Czas się ciągnął niemiłosiernie, na lekcjach nic się nie działo. Dlatego od razu przejdę do godziny siedemnastej - końca lekcji. Al, Scorpius i ja siedzieliśmy w dormitorium Albusa, rozmawialiśmy o Rose.
- Serio chcecie dać im Amulet? - spytałam.
- My im go nie damy. Znajdziemy inny sposób. - wyjaśnił Al.
- A masz jakiś pomysł? - spytał Scorpius.
- Niebardzo. Coś się wykombinuje. - skwitował Potter.
- Mam nadzieję. - mruknęłam ja i Malfoy w tym samym czasie.

Perspektywa Hugo

Siedziałem sam w pokoju wspólnym na kanapie przy kominku. Wszyscy byli na kolacji. Nikt oprócz Jamesa nie zauważył że coś się dzieje. Wmówiłem mu że mnie głowa boli i to tyle. Cały czas myślałem o Rose. O tym jak się kłóciliśmy, unikaliśmy się. O każdej łzie która spływała po jej policzku kiedy mówiłem że jest najgorszą siostrą. Już zapomniałem jak to jest kiedy widzę uśmiech na jej twarzy kiedy siedzimy i normalnie razem rozmawiamy. Nie pamiętałem różanego zapachu jej włosów i melodyjnego głosu. Na samą myśl o niej uśmiechającej się do mnie łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie skrywałem łez.
-Rose...moja siostra...dlaczego tak jest? -Szeptałem sam do siebie.
Nie mogłem znieść tęsknoty która rozrywała mnie od środka. Coś sprawiało że chciałem krzyczeć i rozwalić to wszystko. Ręce mi się trzęsły, zaciskałem powieki aby łzy dalej nie leciały ale po prostu nie mogłem.
-Kurwa! Czemu to cholerne życie jest takie trudne! -Darłem się do siebie.
Wstałem i zacząłem okrążać kanapę. Mimo że Rose jest starsza zawsze czuliśmy ze sobą taką bliźniaczą więź. Wiedziałem że coś jest z nią nie tak że coś się dzieje. Patrzyłem się tępo w ogień próbując czegoś sobie nie zrobić. Musiałem coś zrobić bo bym oszalał. Wyszedłem z pokoju wspólnego po cichu żeby tylko woźny mnie nie zauważył. Szłem korytarzami nie do końca wiedząc gdzie zamierzam iść. Oczywiście ja jak to ja musiałem na kogoś wpaść. To była Chang.
-Uważaj jak leziesz szlamo! -Normalnie bym tego nie powiedział ale chwilowo nad sobą nie panowałem.
-No proszę kogo my tu mamy.-Mruknęła.- Braciszek Rose Wesley. Co tu robisz sam?
-Odpieprz się ode mnie.- Popchnąłem ją na ścianę.
-Masz przerąbane!- Krzyknęła za mną.
-Wal się Chang!
Poszedłem na błonia. Szczerze mówiąc miałem gdzieś że pada a ja jestem w czarnych conversach, zielonych poszarpanych rurkach i czarnym T-shercie. Stałem tak i patrzyłem się w miejsce gdzie zaczyna się zakazany las. Mokra grzywka opadła mi na oczy tworząc zasłonę. Już nawet nie czułem jak bardzo jest mi zimno, chciałem tu zostać na wieki. Włożyłem ręce do kieszeni aby się nie trzęsły. Czułem że coś mnie ciągnie do zakazanego lasu. Wydawało mi się że cząstka mojej duszy się tam znajduje. Poczułem ostre kłucie w sercu, kolana mi się ugięły. Po chwili wstałem i ruszyłem o zamku. Kiedy byłem przy Wielkiej Sali zrozumiałem że kolacja się już skończyła.
-Gdzie ty byłeś?- Usłyszałem głos Jamesa gdy tylko wszedłem do pokoju wspólnego.
-Nigdzie. - Odwarknąłem.
-Jak to nigdzie skoro jesteś cały mokry!?-Krzyknął.
-Jezu nigdzie. Idę do siebie.-I poszedłem.
Walnąłem się na łóżko. Leżałem na brzuchu wtulając się w poduszkę.
Czy ona też musi pachnieć jak Rose!?- Krzyknąłem w myśli czując różany zapach.

Perspektywa Jamesa

Po małej kłótni z Hugo poszedłem do siebie. Nikogo nie było, dziękowałem za to Bogu. Wybrałem przyjaciół, co mnie obchodzi jakaś Ryan? Wyjałem list, treść zaczęła się zmieniać:

Widzę, że mnie nie posłuchałeś,
w takim razie chyba nie pożałujesz.
Wybrałeś przyjaciół i tego nie żałowałeś.
życia tej dziewczyny nie uratujesz.
Teraz ona zapłaci za wszystkie twoje decyzje godnie.
Klątwa ją opęta, w sen zapadnie. 
Miłość obustronna ją wybudzi,
pamiętać będzie tylko paru ludzi.
Myślę, że się cieszysz.

Skaczę z radości, kurwa... - pomyślałem.

Perspektywa pani Pomfrey

Pilnowałam panienki Ryan, przyszła pora kontroli. Spojrzałam na maszynę, zwolniła się jej akcja serca, miała nierówny oddech. Jak wiadomo magia zostawia ślady, a zwłaszcza czarna magia. Przyjrzałam sie jej dokładnie, wokół niej były zielone iskry - ślad czarnomagicznej klątwy. Pobiegłam po profesor McGonagall, przyszła po paru minutach w towarzystwie pani Weasley, pana Pottera i profesora Longbottoma.
- Co się stało? - spytała zmartwiona.
- Ktoś rzucił na nią klątwe. - powiedziałam, pani Weasley podeszła do niej.
- Klątwa Snu, inaczej zwana Klątwą Wezuwiusza. - stwierdziła. - Są tylko dwa sposoby wyleczenia jej, bardzo silne zaklęcia, których nie zna nasze Ministerstwo Magii lub pocałunek prawdziwej miłości, musi to być miłość obustronna.
- Skoro nasze Ministerstwo nie zna... Jest jakiś kraj, którego zna? - spytał pan Potter.
- Japońskie, brazylijskie, rosyjskie, amerykańskie oraz polskie. - odpowiedziała pewnie. - Trzeba zawiadomić jej rodziców.




*************
Długi? Tiaaa. Fajny? Niee. P.S Za perspektywe Hugo nie biore odpowiedzialności, bo pisała ja Wiktoria. Pozdro.