sobota, 8 sierpnia 2015
Rozdział 21. - April i James. Hugo i Rose. Scorpius i Albus.
sobota, 16 maja 2015
Rozdział 20
Perspektywa Rose.
Jako pierwsze miałam Eliksiry. Czułam się nieswojo w towarzystwie każdej innej osoby niż mój brat. Niestety na lekcje nie mogłam z nim pójść, więc zmusiłam się do towarzystwa Albusa. Stałam przed klasą, trzymając mocno kuzyna, jakoś bałam się ludzi...
- Rosie, dlaczego się boisz? - spytał cicho Al.
- N-Nie wiem... - mój głos drżał. Kuzyn przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie i pogładził po głowie. Przyszedł Zabini, weszliśmy do sali. Zaciągnęłam Albusa na sam koniec klasy, usiadłam i skuliłam się na swoim miejscu. Scorpius patrzył na mnie wpół zdziwiony, wpół z troską. Odwróciłam wzrok i zaczęłam uparcie wpatrywać się w czubki moich starych, rozchodzonych, czerwonych trampek.
Perspektywa Hugo.
Na Transmutacji tak nagle, zaczęła mnie piec ręka. Wciągnąłem głośno powietrze.
- Mogę wyjść do toalety? - spytałem. - Panie Weasley... No dobrze... - powiedziała Parkinson. Wybiegłem z sali jak poparzony i skierowałem się do toalety. Stanąłem przed umywalką i spojrzałem w lustro. Zmierzwiłem moje płomienno rude włosy i podwinąłem rękawy bluzy, dzisiaj wyjątkowo nie miałem bandanki. Tak jak myślałem, wdało mi się zakażenie. Wyjąłem różdżkę i przyłożyłem ją do ran, a następnie rzuciłem zaklęcie, które znalazłem parę dni temu.
- Dlaczego to robisz? - usłyszałem za sobą dziewczęcy, aksamitny głos. Odwróciłem się, za mną stała Lily. Nie chciałem jej spojrzeć w oczy. Podeszła do mnie.
- Spójrz na mnie, Hugo... - szepnęła i wzięła moją twarz w dłonie. - Miałeś przestać to robić, a tymczasem widzę na twoich rękach nowe rany!
Nic nie mówiłem.
- Twoje ciało to nie kartka, którą możesz dowolnie ciąć! - krzyknęła z wyrzutem i łzami w oczach, a następnie dodała szeptem: - Nie rób tego...
Wciąż milczałem.
- Hugo! Rose by tego nie chciała! - krzyknęła płaczliwym głosem. - Powiem jej!
- Nie! Ona... Ma za dużo na głowie... - szepnąłem.
- Hugo... - Lilka mnie przytuliła i oparła głowę na moim ramieniu. Zacząłem gładzić ją po plecach.
- Musimy wracać na lekcje... - szepnąłem. I tak zrobiliśmy.
Perspektywa Jamesa.
Byłem na treningu quidditcha. Czułem się nieswojo.
- Przerwa! - zawołałem i wylądowałem na ziemi. Po głowie chodziły mi dwie osoby, April i McLaggen. Nagle poczułem jak nogi pode mną się uginają. Przewróciłem się, ale szybko wstałem.
- Panie Potter! - dobiegł mnie kobiecy krzyk, zobaczyłem panią Pomfrey, która szła szybko w moją stronę.
- Tak? Stało się coś? - spytałem niepewnie.
- Może pan ze mną pójść? - zapytał.
- Ummm.. Oczywiście. - pokiwałem głową i ruszyłem za tą kobietą, która strasznie szybko się poruszała.
*
Usiadłem na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym, na tym obok April... Wyglądała tak łagodnie...
- Tak? Po co mnie pani wezwała? - spytałem.
- Panienka Ryan... Ona się na chwilę obudziła, co jest bardzo dziwne i... mówiła o panu... - powiedziała kobieta.
- Naprawdę? Co mówiła? - uniosłem brwi.
- Nie słyszałam wszystkiego... Ale jedną rzecz pamiętam na sto procent.... Powiedziała, że kocha pana nawet mimo to, że pan jej to zrobił i... że chciałaby, żeby pan przyszedł na jej pogrzeb... - zatkało mnie.
- Czyli... Ona umrze? - spytałem.
- Ona... Już nie żyje. - szepnęła. Spojrzałem na April i dopiero teraz dostrzegłem, że ona nie oddycha...
sobota, 4 kwietnia 2015
Liebster award
Nie chce mi się wyjaśniać co to jest, więc nie. Zostałam nominowana przez Aleksandre (sorry, nie pamiętam twojego drugiego imienia) lub Lightwoodowne, jak kto woli.
1. Ulubiona piosenka?
A matce kazalabys wybrać ulubione dziecko? Zrobię osobny post z moim top 10
2. Oglądasz jakiś kanał na yt? Czyj?
Za dużo by wymieniać, ale obecnie najwięcej Madzie (Magdalena Maria Monika) i Kamila (CTSG87)
3. Masz ulubiony kubek? Zdjęcie :)
Nie dam, bo nie mam, a jakbym miała, to też bym nie dała.
4. Dlaczego warto pisać?
Bo to fajne.
5. Ile masz lat?
Wiesz, po co pytasz?
6. Jak długo już piszesz?
Hmm... Nauczyłam się pisać jak miałam 6 lat, ale tak poprawnie to chyba jak miałam 8...
7. Czy zawsze jesteś szczera/ szczery?
Nigdy.
8. Często przeklinasz?
Czasem się zdarzy...
9. grasz na jakimś instrumencie?
Hmmm... To bardziej przypomina odgłosy zabijanego wieloryba, ale gitara. I nerwy, w tym jestem mistrzem.
10. Ulubione zajęcie o 3 w nocy?
Spanie!
11. Tak czy nie? Dlaczego?
Nie. Bo moje życie jest na nie.
Nie nominuje nikogo. Nie chce mi się.
Rozdział 19
Perspektywa Molly
Wpadłam jak burza do swojego dormitorium. Usiadłam na łóżku i próbowałam się uspokoić. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10... Liczenie do dziesięciu wcale nie uspokaja! Położyłam się na brzuchu, twarz wtopiłam w poduszkę. Leżałam tak może krótko, może długo, nie wiem... Ale czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie udało mi się zasnąć... Niestety... Przynajmniej już nie płakałam. Otuliłam się kołdrą dokładnie i czekałam na... sama nie wiem na co... chyba na zbawienie... Poczułam, że ktoś wszedł pod moją kołdrę. To była Dina. Objęła mnie ramieniem.
- Idź spać... - mruknęłam.
- Chce ci pomóc skarbie. - szepnęła i się uśmiechnęła.
- Nikt mi nie pomoże... - stwierdziłam.
- Molly... Daj sobie pomóc. Proszę... - poprosiła.
- Nie, Dina. Idź spać. - spojrzałam na nią ze łzami w oczach, które na siłę próbowałam tam zatrzymać. Dina wzięła mnie w ramiona i zaczęła gładzić po plecach. Przy niej czułam się mała, ponieważ ona była bardzo wysoką. Swoje długie blond włosy miała spięte w koński ogon, który był już lekko rozwalony. Kolor oczu dziewczyny był bardzo wyjątkowy, miała czarne tęczówki, które gdy przyglądało się bardzo uważnie, pod światło, miały fioletowo-niebieski połysk.
- Ciii... Już dobrze... - mówiła spokojnie, zachowywała się choćbym płakała, ale nieważne. Położyłam głowę na jej ramieniu. Czułam się trochę lepiej, bezpieczniej. Ona jedyna w tej szkole mnie rozumiała... Ją jedyną mogłam nazwać przyjaciółką... Może powinnam jej powiedzieć co się ze mną dzieje? Nie... To zły pomysł... Uzna mnie za wariatkę...
- Która godzina? - spytałam cicho.
- 2:45. - szepnęła spokojnie. - Spróbujesz zasnąć?
- Nie dam rady... - mruknęłam.
- Mogę się położyć obok ciebie. - zaproponowała.
- Nie... A zresztą... rób co chcesz... - wzruszyłam ramionami i położyłam się na plecach, bardzo nisko na poduszce, patrząc w baldachim łóżka. Dina ułożyła się obok mnie spokojnie. Próbowałam cały czas zasnąć... Ale sen nie chciał mnie łaskawie odwiedzić...
Perspektywa Rose
Leżałam spokojnie obok mojego kochanego młodszego braciszka...
Hugo spał w pełnym ubraniu, nie chciałam, żeby dzielił ze mną łóżko w samych bokserkach czy coś, ale po prostu zdziwiło mnie, że spał w koszulce z długim rękawem i długich spodniach, było dość ciepło, wiec nie wiem o co mu chodziło...
*
Obudziły mnie promienie słoneczne, wpadające do pokoju przez okno, ponieważ ktoś odsłonił okno, wcale nie mam na myśli mojego brata... Hugo siedział na łóżku jakiegoś swojego kolegi, patrząc na mnie. Był już w pełni ubrany, grzywka wpadała mu do oczu, byłam za tym, żeby ją ściął, ale się uparł... Hugo ubrał bluzę, czarną, rozpinaną, a na nogach miał czarne rurki, natomiast na nogi założył jakieś Conversy, o to były moje, ale mu je oddałam, bo były na mnie za duże... A na niego idealne...
- Witaj księżniczko. - uśmiechnął się lekko.
- Cześć braciszku. - mruknęłam pogodnie, po czym ziewnęłam przeciągle.
- Ktoś się nie wyspał? - spytał.
- Mhm... Wiesz... Zazwyczaj śpię sama w łóżku... - wzruszyłam ramionami. - Tak przy okazji, dziwie się, że twoim kolegom nie przeszkadzało, że tu jestem.
- Im nic nie przeszkadza... Kiedyś jeden z nich przeprowadził jakąś panienkę i się po prostu ruchali bez zaklęcia wyciszającego czy coś... - pokręcił głową.
- Fuj! To obrzydliwe! - zgorszyłam się trochę. - Wy macie po czternaście lat i już uprawiacie seks?!
- Ja? Nie. Oni? Tak. - powiedział, wzruszając ramionami.
- Co się z tą młodzieżą dzieje... - pokręciłam głową z dezaprobatą.
- Jesteś tylko dwa lata starsza... - przypomniał, jakbym zapomniała.
- Wiem, pamiętam! - uśmiechnęłam się lekko. - Mhm... Hugo, ja tu nie mam rzeczy...
- Mogę ci pożyczyć swoje, możesz pożyczyć od Lilki lub Molly, albo pójść do siebie, co wybierasz? - spytał.
- Mhm... Pójdę do Lilki... - mruknęłam.
- Dormitorium naprzeciwko... - powiedział. Weszłam po cichu do dormitorium Lily, bez pukania. Nie spała, krzątała się po pokoju.
- Hej Rose! - krzyknęła.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - spytałam.
- Kto inny wszedł by bez pukania? No właśnie, co chcesz? - spytała.
- Pożyczyć ciuchy... - mruknęłam.
- Mhm... Bierz co chcesz... - wskazała szafę i zaczęła się malować. Jej koleżanek nie było. Wybrałam jakieś ciuchy, co w miarę pasowały do mojego stylu. Mam na myśli ubrania, których ona nie nosi i kupiła, bo jej się kiedyś podobały. Wróciłam z ubraniami do pokoju Hugo, ubrałam się w łazience i oboje zeszliśmy na śniadanie.
Perspektywa Albusa
Siedzieliśmy na śniadaniu, znaczy się Arri, Scor i ja. Arri siedziała mi na kolanach. Trzymałem głowę na jej ramieniu.
- Dlaczego nie jesz? - spytała.
- Nie mam apetytu... - mruknąłem.
- Od paru dni? - spytała.
- Mhmm... - wzruszyłem ramionami. - Al... Możesz być chory, zjedz coś, to dla twojego dobra... - powiedziała.
- Nie chcę... - westchnąłem. I mniej więcej tak minęło całe śniadanie. Zaczęła się lekcja, hah... Ten czas tak minął, że nawet nie zauważyliśmy i podeszła do nas McGonagall i powiedziała, że mamy iść na lekcje... Wyszliśmy z Wielkiej Sali, tylko ja i Arri, bo Scor już poszedł na lekcje. Arrisona zatrzymała się i przybliżyła się do mnie. Pocałowała moją szyję parę razy i przeniosła się z całowaniem na szyję. Zaczęła rozpinać moją koszulę.
- Nie tutaj... - szepnąłem i wciągnąłem ją do schowka na miotły. Arri natychmiast dobrała się do guzików mojej koszuli. Zdjąłem jej sweter. Nie miałem już na sobie nic poza spodniami.
Perspektywa Jamesa.
Właśnie szedłem na trening, gdy usłyszałem dziwne dźwięki że schowka na miotły. Otworzyłem drzwi i zagwizdałem.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy... - uśmiechnąłem się podle. - No już, na lekcje dzieciaki.
- James! - warknął Al i zaczął się ubierać, jego dziewczyna tak samo.
- Tak braciszku? - wredny uśmiech nie schodził mi z ryja.
*******
Sorry, nic więcej nie dam rady napisać. Przepraszam.
niedziela, 15 lutego 2015
Rozdział 18. - Serce rozwalone na milion kawałków.
Rozdział 18.
- Jakim cudem wampiry tu mają kryjówkę? - spytała Arri. - Hagrid powinien widzieć.
- Tu jest tylko przejście. - szepnął. - Myślisz, że wampiry nie mają sprzymierzeńców czarodziejów?
- A jak to jest zrobione? - wtrąciłem.
- Nie mam pojęcia. - westchnął. - Lumos. Tylko dwie osoby niech mają świało, okej?
- Lumos. - szepnął David. - Okej. Dobra. Nie traćmy czasu na gadanie.
*
- Gdzie my jesteśmy? - spytała Arri.
- Już w... krzyjówce wampirów... - mruknął Scor. Szliśmy jakimś korytarzem, dotarliśmy do... sali balowej?
- Tam nie idziemy. - ostrzegł Scorpius, wskazując na drzwi.
Perspektywa Rose.
Szłam powoli trzymając się ściany, byłam wyczerpana. Co chwilę nerwowo zerkałam za siebie. Byłam zbyt nerwowa, żeby zwracać uwagę na całkiem ładny wystrój. Chodziłam po korytarzach, strasznie się bałam i byłam zmęczona, ale dawałam radę. Wszędzie śmierdziało zgniłym mięsem i chyba krwią. Na ścianach były różne znaki, kompletnie nie wiedziałam co one oznaczają. Dotarłam do korytarza przed wielkimi wrotami, od sali balowej czy czegoś takiego. Zmierzałam tym korytarzem, omijając drzwi. Przed oczami mignęły mi włosy, takie jak moje.
- Hugo?! - krzyknęłam.
- Rose! - wykrzyknął i podbiegł do mnie.
- Hugo! - uśmiechnęłam się lekko.
- Merlinie, nic ci nie jest? - spytał zatroskanym głosem Hugo.
- Chyba nie. - powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Zmywajmy się już z tąd.
Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Czekali tam na nas Arri, Al, Scorpius i jakiś chłopak.
- Rose. - szepnął z uśmiechem Malfoy. Ja ciągle stałam przytulona do brata. Spojrzałam na Scorpiusa z cieniem niepewności wypisanym w oczach. Blondyn chciał mnie przytulić, ale ja się od niego odsunęłam.
*
Byliśmy już w zamku. Przez cały czas przytulałam Hugo, mojego młodszego, ale dużo wyższego braciszka. Zauważyłam, że on jest strasznie chudy. Było czuć jego żebra... Arri i Al szli trzymając się za rękę, Scorpius i ten chłopak, kuzyn April, David szli z tyłu i o czymś gadali.
- Hugo, ja nie chce iść spać do siebie... - mruknęłam.
- Pójdziesz do mnie. - uśmiechnął się lekko, jedną ręką mnie obejmował, a drugą trzymał rękaw swojej bluzy, jakby coś.... zasłaniał. Wszyscy poszli do swoich dormitoriów, tylko ja poszłam z Hugo.
*
Weszliśmy do Salonu Ślizgonów. Nie chciało mi się spać, więc usiadłem przed kominkiem. Po chwili dołączyła do mnie Arri.
- Gdzie Scor? - spytałem.
- Poszedł spać. - wzruszyła ramionami. Przyciągnąłem ją do siebie, teraz siedziała na moich kolanach. Rysowałem wzorki na jej chudych plecach.
- Kocham cię, wiesz? - szepnąłem jej do ucha.
- Wiem. - uśmiechnęła się słodko. - Kruku, ty mój...
- Dlaczego kruku? - spytałem.
- Albus, to po łacinie kruk. - powiedziała.
- Jesteś bardzo mądra, wiesz? - szepnąłem jej do ucha.
- Jesteś dla mnie bardzo ważny. - uśmiechnęła się słodko.
- Ty dla mnie też. - pogładziłem ją po policzku.
- Kocham cię, wiesz? - spytała ze słodkim uśmiechem. Wtuliła się we mnie. Głowę oparła na moim ramieniu, jej długie brązowe włosy, które pachniały truskawkami, łaskotały mnie w twarz. Obejmowałem ją delikatnie, jakby była z porcelany.
- Jesteś moim szczęściem. - powiedziałem szczerze. - Kolorowym akcentem w szarej rzeczywistości... Wiesz?
- Wiem. - szepnęła cicho, ledwo słyszalnie.
- Kocham cię. - mruknąłem. - A teraz wstań.
Wstała i spojrzała na mnie zdziwiona. Po chwili również się podniosłem.
- Co ty kombinujesz? - spytała Arri. Przyłożyłem palec wskazujący do jej ust. Ukłoniłem się i wyciągnąłem do Arri rękę.
- Mogę prosić do tańca? - spytałem z uśmiechem.
- Oczywiście. - odpowiedziała, ujmując moja dłoń. Tańczyliśmy w rytm walca. Skończyliśmy wirować na środku pokoju wspólnego. Staliśmy twarzą w twarz, znaczy ona zadzierała głowę do góry, a ja ją zniżałem, ale to szczegół. Patrzyliśmy sobie w oczy.
- Mogę? - spytałem, ujmując jej brodę ręką. Ona pokiwała twierdząco głową...
Perspektywa Molly
Siedziałam pod kocem w swoim dormitorium i czytałam książkę, dokładniej Eliksiry, ponieważ następnego dnia miał być jakiś ważny test... Moje współlokatorki już dawno spały, przynajmniej powinny.
Odłożyłam podręcznik na szafkę nocną i ziewnęłam przeciągle. Przymknęłam oczy, znowu zobaczyłam jego twarz, piękne zielone oczy, ciemno brązowe włosy, idealny uśmiech... Ale szybko odgoniłam ten obraz, wraz z otwarciem oczu. Zsunęłam z siebie koc i wyszłam cicho z łóżka. Spojrzałam na zegarek, 1:12... Ostatnio miałam problemy ze spaniem. Wyszłam z pokoju i pokoju wspólnego. Ruszyłam przed siebie. Szłam tam gdzie mnie nogi niosą, nie interesowało mnie to, że Filch lub jakiś nauczyciel może mnie przyłapać. Przechodziłam obok schowka na miotły, usłyszałam z niego dość jednoznaczne dźwięki... Myślałam, że to jacyś przypadkowi uczniowie, otworzyłam drzwi. To co tam zobaczyłam... wstrząsnęło mną... Nie byli to przypadkowi uczniowie, a na pewno nie jeden z nich. Był to ten, o którym marzyłam nocami i dniami... Moje serce rozwaliło się na milion kawałków... Po moich policzkach popłynęły łzy. Pobiegłam na wieżę gryffindoru.
*************
Czytasz=komentujesz
Pozdrawiam :*
sobota, 14 lutego 2015
Rozdział 17. - James po raz kolejny mówi, że jest gejem...
- Pójdziemy ją uratować. - mruknąłem. Al spojrzał na mnie jak na psychopatę. - Wiem gdzie wampiry mają kryjówkę... A poza tym masz lepszy pomysł?
- Amuletu im nie oddamy. Dajmy go twojemu tacie i będzie po kłopocie. - powiedziała Howgan, wchodząc w słowo Potterowi.
- Mojemu tacie, phi. Wielki pan Potter, który uratował świat! - oburzył się.
- Al, ona ma racje. - powiedziałem stanowczo.
- Nie.
Nie mogłam zasnąć... czułam pustkę w sercu, której on nigdy nie zapełni... Nie panowałam nad swoimi emocjami, po moich policzkach spłynęły słone łzy. Przetarłam je wierzchem dłoni, chciałam dać sobie znak, że nie mogę płakać, ale te idiotyczne łzy wciąż wypływały mi z oczu litrami. Zaczęłam cicho szlochać, było wcześnie, nie chciałam obudzić moich współlokatorek. Starałam się płakać bezdźwięcznie. Siedziałam z nogami podciągniętymi do ciała, a głowę miałam na kolanach. Spodnie w tym miejscu robiły mi się mokre od łez. Usłyszałam, że ktoś do mnie podchodzi. Po chwili ktoś mnie przytulał. Podniosłam wzrok na tą osobę, była to Dina.
- Obudziłam cię, sorka. - mruknęłam. - Co się dzieje, powiedz. - szepnęła i pogładziła mnie po włosach.
- Nieważne.
- To zajmij się kimś innym. - syknęłam. - Mojego problemu nikt, NIKT nie zrozumie.
- Chcę ci pomóc. - szepnęła.
- A ja nie chcę tej pomocy. - podniosłam głos. - Idź spać.
Patrzyła na mnie chwilę i niepewnie ruszyła do łóżka. Ja wróciłam do rozmyślania o... jego zielonych jak las sosnowy oczach, czarnych wiecznie zwichrzonych włosach, uśmiechu którym obdarzał wszystkich, tylko nie mnie, o dziewczynach wzdychających do niego, którym mam ochotę wydrapać oczy, albo potraktować Avadą. Kocham go, kocham najmocniej na świecie. Nikogo bardziej nie kocham. Jest zdolnym czarodziejem, przystojnym chłopakiem i facetem, który nigdy na mnie nie spojrzy, bo to NIEMOŻLIWE! Popłakałam się do reszty. W myślach miałam jego twarz, to się zmienia w nałóg... Jeszcze rodzice znaleźli mój pamiętnik i wiedzą o tym że go kocham... i przez miłość mam kłopoty... Była już godzina siódma, szybko ten czas minął. Dziewczyny już nie spały, więc mogłam głośno płakać. Szlochałam najgłośniej jak umiałam i czasem mówiłam, żeby się do mnie nie zbliżać. Przyszła do mnie Dina, kiedy ona się odczepi?! Weszła do mnie pod kołdrę mimo moich sprzeciwów. Przytuliła mnie i wyszeptała mi do ucha: „ Miłość jest blisko, a my tak często Ją omijamy patrząc Jej prosto w oczy...".
- Wiem, że jesteś zakochana. - szepnęła ignorując moje pytanie. - Daj sobie z nim spokój, to cię niszczy. Kto to jest? Zniszczę go!
- Nie. Dina nie przejmuj się mną. Daje sobie radę. - szepnęłam łamiącym się głosem.
- Skarbie daj sobie pomóc... - mruknęła i przytuliła mnie.
- Kogo masz na myśli? - spytałam ponownie. Spojrzała na mnie, pokręciła głową i przłożyła palec wskazujący do ust. Wygrzebałam się z łóżka, zaczęłam się trząść, ale zignorowałam to. Wzięłam ubrania i ruszyłam do łazienki.
- Wstawaj, skarbie. - usłyszałam obok ucha. - Kochana.
- Al? - ziewnęłam i przeciągnęłam się.
- To ja. Wstawaj, za chwilę lekcje. - podał mi ręke, chwyciłam ją i wyszłam z łóżka. Spojrzałam na Scorpiusa, spał jak zabity.
- Jak go obudzimy? - spytałam. Al uśmiechnął się i wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę Malfoya.
- Aquamenti. - szepnął i woda oblała Scorpiusa. Blondyn podniósł się i spojrzał na Albusa ze śmiercią w oczach.
- ALBUS! - krzyknął.
- Taaaak? - spytał Potter.
- Zabije cię! - krzyknął Malfoy już ciszej.
- Ktoś tu jest śpiący... - zaśmiał się Scorpius patrząc na mnie. Ponownie ziewnęłam, ale bardziej przeciągle.
- Chyba tak... - mruknęłam.
- Co mamy pierwsze? - spytał Scorpius.
- Transmutacje. - wywrócił oczami Al.
- Lekcje z Parkinson takie wspaniałe... - mruknęłam sarkastycznie.
Poprzedniego dnia miałam szansę uciec, ale byłam zbyt słaba... Różdżkę miałam, ale nie dałam rady utrzymać jej w rękach. Otworzyłam powoli oczy. Zobaczyłam Blackwella leżącego na kanapie poza moją celą. Spał. Dziś pierwszy raz od mojego pobytu tutaj wyspałam się, czułam się trochę lepiej. Wzięłam różdżkę, uważnie wszystko obejrzałam oraz oceniłam czy mam szanse uciec. Miałam, ale nikłe. Trzymałam różdżkę w ręce, na myśl przyszło mi wiele zaklęć: Bombarda Maxima, Reducto, Confringo oraz Bombarda. Zastanawiałam się które spowoduje najmniejsze szkody.
Do odważnych świat należy... - pomyślałam. - Tylko te łańcuchy...
- Alohomora. - szepnęłam i skierowałam różdżkę na łańcuchy, wykręcając przy tym sobie ręce. Udało się!
Łańcuchy opadły, teraz muszę kraty wysadzić... - przeszło mi przez myśl. - Wystarczy Bombarda...
- Bombarda! - szepnęłam trochę głośniej. - Udało się.
Podeszłam do Blackwella, wiedziałam co zrobię.
- Petrificus Totalus. - mruknęłam. - Ja sama nie dam rady uciec...
Perspektywa Scorpiusa
- Mam pomysł! - krzyknąłem.
- Dawaj. - odezwał się Al.
- Idziemy uratować Rose! Wiem gdzie ich kryjówka. Przygotujmy się. - nakazałem.
- Różdżki na wampiry, nie uważasz, że to słaby pomysł? - spytała Arrisona.
- Mamy April, a ona jest obeznana w tym temacie. - stwierdziłem.
- Ona leży od czterech dni w skrzydle. - przypomniał Al.
- Cholera! Akurat teraz jest potrzebna! - oburzyłem się. - Wiecie gdzie jest jej pokój? Napewno ma jakieś bronie...
- Nie wiem, ale wiem kto powinien wiedzieć. - powiedziała Howgan z szatańskim uśmiechem.
- Kogo masz na myśli? - spytał Al.
- Gdzie twój brat? - spytała.
- Po czym stwierdzisz, że on powinien wiedzieć? - odpowiedział pytaniem na pytanie brunet.
- On ostatnio robi maślane oczy jak się wspomni o Ryan. - uśmiechnęła się, tym razem ciepło.
- Oni się nienawidzą... - stwierdził Al.
- Nienawiść, to zarazem miłość! Kochasz, niszczysz. Kochasz, nienawidzisz. Nienawidzisz, koooochasz! - zaświergotała radośnie. - Gdzie twój brachol?
- Zapewne w swoim dormitorium w Gryffindorze... Ale zapewne jest z McLaggenem... i niekoniecznie robią przyzwoite rzeczy... - wywrócił oczami.
- Znasz hasło? - spytała z nadzieją.
- Cytrynowy drops... - mruknął. - Nie musisz dziękować...
- Kocham cię. - szepnęła i cmoknęła go w policzek. - Ja się już wszystkim zajmę, za ten czas idźcie poczytać o wampirach!
Perspektywa Arrisony.
Wybiegłam z pokoju Albusa i ruszyłam na siódme piętro, na wieże Gryffindoru. Gruba Dama jest taka żałosna...
- Cytrynowy drops. - wypowiedziałam hasło.
- Nie jesteś Gryfonką. - zauważyła, spojrzała na tarczę na moim mundurku. - Ślizgonka! Precz duszo nieczysta! Zwolenniczka Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać! Znikaj!
- Proszę pani, to bardzo poważna sprawa. Od tego zależy życie mojej przyjaciółki. Proszę zrozumieć... - szepnęłam.
- Jak nazywa się twoja przyjaciółka? - spytała patrząc na paznokcie.
- Rose Weasley, proszę pani. Córka Hermiony Granger i Ronalda Weasleya. - odpowiedziałam grzecznie. iiii
- Dobrze. Wejdź dziecko, kogo w ogóle szukasz? - spytała.
- Jamesa Pottera. - odpowiedziałam i weszłam za uchylony obraz. - Bardzo pani dziękuję.
Pokój Wspólny Gryffindoru był uraządzony nie w moim stylu. Wielkie pomieszczenie w odcieniach złota, czerwieni oraz brązu. Dużo cieplejszy wystrój niż Ślizgoński... Bez zbędnego oglądania pokoju ruszyłam do dormitoriów chłopców. Patrzyłam po tabliczkach, Chłopcy, siódmy rok. Przypomniałam sobie, że James jest prefektem i ma oddzielny pokój, ale dla pewności tam weszłam. Pięciu chłopaków spojrzało na mnie zdziwionymi oczami. Zignorowałam to i od razu przeszłam do rzeczy z iście gryfońską odwagą...
- Wiecie gdzie jest James? James Potter? - spytałam.
- W swoim dormitorium, z McLaggenem, Ślizgonko. - dodał chłopak, patrząc na kolory mojego mundurku.
- A mogę wiedzieć gdzie jest jego dormitorium, Gryfonie? - spytałam wrednie.
- A da się Ślizgonka - to słowo warknął. - zaprowadzić? Bo ci nie ufam.
- Oczywiście, Gryfiaku. - warknęłam i wyszłam z ich dormitorium. Chłopak zaprowadził mnie pod drzwi, jak mniemam pokoju Pottera. Weszłam i usłyszałam ciekawy dialog.
- Jesteś synem historyka, Potter? Bo mam powstanie w spodniach. - to zapewne był McLaggen.
- Nie, jestem synem Chłopca, który przeżył. - zaśmiał się. - Jesteś moją dziwką, będę cię pieprzył dniem i nocą, kiedy będę chciał.
- Ciekawa propozycja. - odezwał się McLaggen, wstrzymywałam śmiech. Chrząknęłam znacząco.
- Nie przeszkadzam, prawda? - spytałam.
- Czego chcesz, dziewczyno mojego brata? - spytał James.
- Gdzie jest pokój April? Ja wiem, że ty wiesz. - puściłam do niego oko, a McLaggen spojrzał na mnie spode łba.
- Na piątym piętrze, ale potrzebne jest hasło! Co się stało? - spytał.
- A co cię to obchodzi? Jakbym powiedziała, to byś mi nie uwieżył. - stwierdziłam i oparłam się o framugę drzwi. - W jakim domu jest kuzyn Ryan?
- Chyba Ravenclaw... ale nie jestem pewien. - wzruszył ramionami.
- A wiesz jak się chociaż nazywa? Proszę, to poważna sprawa. - szepnęłam.
- Gdybym wiedział, to bym ci powiedział. - powtórzył gest.
- David Ryan. - odezwał się McLaggen. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - No co? Moja kuzynka z nim chodziła. David Ryan, Ravenclaw, siódmy rok.
- Dzięki! Dzięki! Kocham was! - krzyknęłam uradowana.
- Wszyscy mnie kochają. - przypomniał James.
- Tak sobie to tłumacz. - mruknęłam i wyszłam. Pobiegłam na wieżę Ravenclawu. Zapukałam kołatką do drzwi, dostałam pytanie. Chwilę myślałam, ale udało mi się odpowiedzieć dobrze. Pobiegłam do dormitorium siódmoklasistów. Zapukałam grzecznie.
- Wejść. - usłyszałam, weszłam i spojrzałam na jedyną osobę, która się tam znajdowała. Chłopak stał do mnie tyłem, był postawny, ale bez przesady, miał ciemno brązowe włosy, a ubrany był w koszulę i spodnie, krawat miał luźno przewieszony na szyi.
- Hej? - spytałam. - Arrisona Howgan.
- Cześć. David Ryan. - przedstawił się, w myślach bardzo się ucieszyłam.
- Jesteś kuzynem April? - spytałam, na co on pokiwał głową. - Też jesteś łowcą wampirów?
- Tia. Ale słabszym od Aps. - mruknął. - W końcu to ona jest najmłodszym łowcą na świecie.
- To mógłbyś mi pomóc? Gdyby April była przytomna, to ją bym poprosiła... - zaczęłam.
- O co chodzi? - spytał, siadając. Poklepał miejsce obok siebie, usiadłam obok niego.
- Mogę ci zaufać? - pokiwał twierdząco głową. - Naszą przyjaciółkę, Rose Weasley porwały wampiry. To dość delikatna sprawa... bo my nie wiemy jak z nimi walczyć, a chyba masz jakieś bronię, co nie?
- April ma w swoim pokoju, dyrektorka wie. Możemy tam pójść, mam do niego dostęp. - uśmiechnął się blado.
*
- To wszystko jest April? - zdziwiłam się.
- I moje. Wiesz, ja nie mam rodziców, zginęli w walce z Voldemortem i mieszkam z rodzicami April... - westchnął.
- Tak mi przykro. - poklepałem go po plecach w przyjacielskim geście.
- Nie rozumiem dlaczego wam jest przykro za coś, co nie jest waszą winą... - wywrócił oczami.
- Wam? Czyli komu? - spytałam.
- Wybacz. Łowcy uważają się za lepszych od wszystkich. Co dla mnie jest bzdurą, ale bycie z rodu jednych z najlepszych łowców jest dość... dość hmmmm... jak to nazwać? Nasz ród wyjątkowo przywiązuje się do tradycji i... to mi już weszło do głowy. Najmocniej cię przepraszam.
- Nic się nie stało. Z niechęcią przyznam, że też pochodzę z wyjątkowo tradycjonalnej rodziny. Wiesz jak moi dziadkowie byli oburzeni, że mój ojciec ożenił się z... nie chcę nikogo obrazić... ze szlamą... Miał wybraną żonę z szanowanego rodu, ale wybrał moją mamę. - uśmiechnęłam się lekko. - Mimo statusu krwi.
- Dobra. Koniec pogaduszek. Biorę pare broni, okej? Różdżkami będziecie mogli te wampiry ogłuszyć. - stwierdził.
- Pójdziesz z nami? - spytałam.
- Jeśli chcesz... - westchnął i wsunął sztylet do pochwy przy pasku.
- Oczywiście. Idziemy do biblioteki. - oznajmiłam.
Perspektywa pani Pomfrey.
Od samego ranka biegałam wokół panienki Ryan, martwiłam się jej stanem. Dziś mieli przyjechać jej rodzice, narazie ich nie było. Siedziałam w skrzydle w towarzystwie pani Weasley, która mi pomagała.
- Pisała pani już do któregoś z Ministerstw? - spytałam.
- Jeszcze nie. Tym się zajmie Harry. - odpowiedziałam zapisując coś w notatkach. - Ale mogę napisać do naszego Ministerstwa, oni dokładnie nie pomogą, ale mogą ją wziąć do Munga.
- Nie. - ziewnęłam. - Za ile przyjadą jej rodzice?
- Za... - spojrzała na zegarek. - pół godziny.
- To dobrze. - stwierdziłam. - Że też zaczęło się od zwykłego pop... Hmm? Kto o tej porze? - zdziwiłam się i podeszłam do drzwi. Otworzyłam. Zobaczyłam w nich Jamesa Pottera.
- Dzień dobry. Czy mógłbym na chwilę wejść do April? - spytał.
- Oczywiście, kochaneczku. - westchnęłam i go przepuściłam.
- Ciocia?! - zdziwił się. - Co ty tutaj robisz?
- Pomagam pani Pomfrey. To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - pani Weasley spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
- Mogą panie wyjść? - spytał przez zaciśnięte zęby.
- Oczywiście. - westchnęłam i przepuściłam panią Weasley przodem.
Perspektywa Jamesa.
Przyszedłem do skrzydła zobaczyć co z nią jest. Wiem o niej najwięcej z tej szkoły...
- Cześć. - westchnąłem niepewnie. - Przeze mnie tu leżysz... Uda się ciebie uratować? Mam nadzieję...
Nawet nie liczyłem na odpowiedź. Patrzyłem na jej łagodną twarz. Wyglądała jakby... po prostu spała, była nawet... urocza... Nie, ja tak nie pomyślałem! Coś korciło mnie, żeby dotknąć jej bladej twarzy... Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po policzku.
- Wyglądasz ślicznie. - szepnąłem i skarciłem się w myślach. - Ty tylko śpisz... I niedługo się obudzisz... Mam nadzieję...
Ja nie lubię Ryan! Ryan mi się nie podoba! JESTEM GEJEM I MAM CHŁOPAKA! RYAN TO ZWYKŁA SZMATA!
- Wiesz, co? Dziwka z ciebie. - szepnąłem i wyszedłem. Ryan to zwykła, pierwsza lepsza dziwka...
Wcale tak nie sądzisz... - mówił denerwujący głos w mojej głowie.
Perspektywa Albusa.
Ja i Scorpius siedzieliśmy i czytaliśmy o tych głupich wampirach. Po jakimś czasie wróciła Arri w towarzystwie jakiegoś chłopaka.
- To jest kuzyn April, też zna się na wampirach. - szepnęła i usiadła na moich kolanach. - Pomoże nam.
- Kuzyn April... jak cię zwą? - spytał Scorpius.
- David Ryan.
- Al, wiesz co w ogóle! - Arri wybuchła śmiechem. - Przyłapałam... McLaggena i Jamesa w dwuznacznej sytuacji! Chyba się zabierali do tego.
- Matko Boska. - westchnąłem.
- James nazwał McLaggena swoją dziwką, a McLaggen jak patrzy na Jamesa ma powstanie... w spodniach. - wybuchła śmiechem.
- Matko Boska! - tym razem ja się zaśmiałem.
- Dobra, jaki mamy plan? - spytał David.
- Na co plan? - usłyszałem głos Hugo. - Powiedzcie!
- Nie twój interes, smarkaczu. - warknął Scor.
- Jego, jego. Chodzi w końcu o Rose, jego siostrę. - spojrzałem na Scorpiusa z naganą. - Hugo, Rose porwali i my idziemy ją ratować.
- Mogę z wami iść? To w końcu moja siostra. - dał nacisk na wyraz "siostra".
- Możesz z nami iść. - Arri poprzedziła sprzeciw Malfoya.
- Okej, chodźmy w bardziej ustronne miejsce. Nie wydam wam broni w miejscu publicznym. - zaśmiał się David.
*
Weszliśmy do jednej z opuszczonych klas. Patrzyliśmy na Davida wyczekująco.
- Dobrze. Nasza panienka dostanie sztylet... - mruknął i podał Arri jakiś drewniany nóż. Scorpiusowi dał jakiś mały miecz, mi też, Hugo dał też jakiś sztylet, ale większy, a sobie wziął prawdziwy miecz. I wszystko było drewniane, na wampiry...
*
Jakoś udało nam się wydostać ze szkoły, Scor poprowadził nas do kryjówki wampirów. Była to jakaś olbrzymia jaskinia w Zakazanym Lesie. Miałem wrażenie, że przy suficie wszędzie są nietoperze...
*********************
Bez sensu zakończenie, ale dalej już nie umiem pisać xD Następny rozdział będzie super xD Mam nadzieję. Dziękuję Jane Cat, czyli Oli za napisanie połowy perspektywy Molly c:
wtorek, 3 lutego 2015
Rozdział 16. - Problemy...
Rozdział 16.
Otworzyłem powoli oczy. Coś łaskotało mnie w twarz, były to włosy.
- Iriss?! - krzyknąłem.
- Tak to ja, nie pamiętasz? Zgwałciłeś mnie! - oburzyła się.
- Co? Ja?! - zdziwiłem się. Wstała i szybko wyszła.
- Ona kłamie. - ziewnął Zabini. U jego boku leżała Airin. Damian co chwilę na mnie zerkał i się... rumienił, albo to było od alkoholu?
- Co z naszą księżniczką? Śpi jak zabita. - stwierdziłem.
- Trzeba ją obudzić... - westchnął. - Airin, obudź się... Lekcje się zaraz zaczynają...
- Jeszcze pięć minut mamusiu... - szepnęła. Zabini spojrzał na mnie zdziwiony.
- Airin, nie jestem twoją mamą. Wstwaj... Lekcje... - powiedział spokojnie.
- Mamo, nie zachowuj się jak testral podczas okresu godowego...
- Co?! Airin, obudź się! - krzyknął.
- Nie drzyj się tak Damian! Dajcie mi eliksir na kaca! - mruknęła. Zabini wstał i podszedł do szafki. Wyciągnął fiolkę z eliksirem i natychmiast podał gryfonce. Airin wypiła całą butelkę paroma łykami krzywiąc się przy tym.
- Jakie teraz mamy lekcje? - spytałem.
- OPCM z nami. - powiedziała uśmiechając się uroczo panna Philips. - Już nie uczy Weasley, tylko Potter... - powiedziała z obrzydzeniem.
- Zapamiętajcie! Wszystko o nazwisku Potter jest złe! Jak nargle! - powiedziała z przekonaniem w głosie.
- Nie jesteś normalna? - pytanie retoryczne.
- Jestem normalna, w inny sposób. - szepnęła. - Kiedy przejmę władzę nad światem Potterowie jako pierwsi trafią do więzienia...
- Idź do siebie się przebrać. - powiedziałem.
- Dajcie mi się tu umyć... Damian pożyczysz mi ubrania? Prawda?
- Będą trochę duże. - powiedział patrząc na nią jak na wariatkę. - Ale okej.
- Super. - uśmiechnęła się i podeszła do szafy Damiana. Wyjęła z niej jakieś spodnie, sweter, koszulę i zniknęła w łazience.
- To było dziwne. - stwierdziłem.
- Jak cała Airin... - mruknął. Po jakimś czasie gryfonka wyszła z toalety. Prześmiesznie wyglądała w za dużych ubraniach Damiana.
- Mały problem... - westchnęła, spojrzelismy na nią. - Ja gryfonka, kolory Slytherinu. Nie żeby mi to przeszkadzało. - wzruszyła ramionami.
- No to idź się przebrać do siebie!
- Nieeee. Zatrzymam sobie to ubranie, dobrze? - spytała.
- Okej. - westchnął Zabini.
Perspektywa Arrisony.
Obudziłam się wtulona w Albusa, jego silne ramiona obejmowały mnie delikatnie. Spojrzałam na niego, spał. Spojrzałam na zegarek leżący na szafce Rose, siódma szesnaście.
- Al, wstawaj... - szepnęłam i pogłaskałam go po głowie. - Aluś...
- Która godzina? - spytał ziewając.
- Siódma siedemnaście. - powiedziałam i zwlokłam się z jego łóżka. Po chwili on zrobił to samo.
- Idź do siebie. - powiedział.
- Mam ubrania, spokojnie. - mruknęłam i pokazałam mu małą torebkę.
Perspektywa Jamesa.
Obudziłem się ziewając przeciągle. W spodniach miałem ten przeklęty list, znów zaczął robić się ciepły, wyjąłem go. Przeczytałem uważnie:
Myślisz, że o Tobie zapomniałem?
Chciałbyś kochanie.
Dzisiaj mam dla ciebie zadanie.
Sprawisz sobie największy ból i dokonasz pewnego wyboru.
Wszyscy Twoi przyjaciele czy ona pełna strachu i bólu?
Daje ci czas do godziny dwudziestej dnia dzisiejszego... - usłyszałem w głowie.
Świetnie... - pomyślałem. - April dla mnie nic nie znaczy...
Poszedłem się ubrać.
*
Ruszyłem do Wielkiej Sali, rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie na Skrzydło Szpitalne. Usiadłem przy stole Gryffindoru, obok mnie pojawiła się Molly Weasley, moja dziwna, zbuntowana, psychiczna i no... stuknięta po prostu... kuzynka.
- Cześć James. - mruknęła. Była widocznie przybita.
- Co się dzieje? Mol? - spytałem.
- Dostałam sowę od rodziców... Jest źle...
- A dokładniej?
- Napisali, że jeśli dostaną jeszcze jakieś listy od dyrektorki i będę się zachowywała, jak się zachowuje, to dostanę karę na wszystko, włącznie z imprezami, alkoholem, chłopakami... - mruknęła. Kłamała, widziałem, to w jej oczach.
- Pierwszy raz dostałaś taki list? - spytałem, na co ona pokiwała przecząco głową. - To czym się przejmujesz?
- W tym liście wychwalali Lucy, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej... - burknęła. - Zresztą znasz moje motto...
- "Życie to jedna wielka impreza. Zrób wszystko żeby nie zostać na niej kelnerem". - wyrecytowałem.
- Dokładnie. - powiedziała patrząc po stole Gryffindoru.
- Co tam widzisz? - spytałem.
- Ja... Nie, nic. N-nic. - zająkała się. Molly Weasley się jąka?! Najwidoczniej.
- Widzę, że jesteś smutna. - powiedziałem, odwróciła się do mnie. W jej oczach szkliły się łzy. - Molly...
- Wiesz jak to jest? Kochać kogoś, kogo się nie powinno? Ja wiem. - szepnęła łamiącym się głosem, wzięła z talerza kanapkę i pobiegła do wyjścia. Patrzyłem jeszcze chwile na wrota, za którymi zniknęła. Zastanawiałem się nad jej słowami.
- Co się stało Molly? - spytał Hugo, który znikąd się pojawił obok.
- List od rodziców i jest zakochana w kimś, w kim nie powinna. Ciekawe o kogo chodzi... - szepnąłem i ugryzłem kanapkę.
- Molly się zakochała?! A myślałem, że ona nie ma serca... - spojrzałem na niego karcąco. - No wiesz, jak się na wszystkich drze i w ogóle...
- Ty jej nie znasz, ja też, Molly nikt nie zna. Na pewno nikt z rodziny. I nikt nie jest w stanie jej zrozumieć. - mruknąłem. - Molly jest delikatna...
- Zwłaszcza, że wskakuje do łóżka każdemu facetowi jaki się nawinie... Sorry James, taka prawda. Twoja ulubiona kuzynka jest puszczalska i tyle. Jej życiem jest seks, alkohol i imprezy.
- Coś jej dolega. Tylko co...? - mruknąłem.
- Są poważniejsze sprawy od Molly. - stwierdził.
- Czy to jest...? - spytałem patrząc na wejście do Wielkiej Sali.
- Tak to Lily, to jest jedna z poważniejszych spraw... Jakby to powiedzieć...
- Lily... Dlaczego ona... Jej ubrania... - mruknąłem.
- Lily powiedziała, że chce w tym roku stracić dziewictwo... - powiedział, ja zakrztusiłem się sokiem dyniowym.
- Rose musi z nią pogadać... - stwierdziłem.
- A widzisz ją tu gdzieś? - spytał.
- No nie... Al?
- Al.
Perspektywa Albusa.
Siedzieliśmy przy stole Slytherinu, nasza ekipa plus ta gryfonka. W naszą stronę szli James i Hugo.
- Co się dzieje, bracie? - spytałem.
- Twoja siostra... - powiedział.
- Ona też jest twoja! Ty jesteś starszy... - oburzyłem się.
- Ale to ty jesteś odpowiedzialniejszy... Przyznaje bez bicia...
- James, chodzi o to, że Lilka chce stracić dziewictwo? - spytałem unosząc brwi.
- Tak. Patrz jak ona się ubiera i maluje! Jej ubrania odkrywają więcej niż powinny! - krzyknął.
- Ona dojrzewa... Znudzi jej się za dzień, dwa. - stwierdziłem i napiłem się soku dyniowego.
- Rose musi z nią pogadać! - krzyknął.
- Rose nie ma, widzisz ją tu? - spytałem. Scorpius się na mnie popatrzył, jego wzrok mówił: „Nie mów mu co z nią", zignorowałem to.
- W dupie to mam, nasza malutka siostrzyczka, jeszcze niedawno chodziła w pieluchach... - powiedział.
- W dupie to ty masz coś innego... - mruknąłem pod nosem. - Rose porwano, okej?
- R-Rose por-porwano?!
- Nie tak głośno idioto! - podniosłem głos.
- Kto ją porwał? - spytał.
- W... - zacząłem, ale Malfoy kopnął mnie w kostkę pod stołem. - Aua, za co?!
- Za miłość do kurwa ojczyzny. - szepnął blondyn. - Nie mów mu...
- Okej, okej. Ja juz idę na OPCM, pa bracie marnotrawny... - mruknąłem i ruszyłem do wyjścia.
- Al poczekaj! - pobiegli do mnie Arri, Scorpius, Airin, Parkinson, Nott i Zabini. Arrisona rzuciła się na mnie.
- Powodzenia na lekcji z tatą, kocham cię. - pocałowała mnie w policzek.
- Ja ciebie też. - objąłem ją. - Zmykaj na lekcje.
- Nie chce bez ciebie, ale muszę! - mruknęła i ruszyła na eliksiry.
- To co lekcja z panem Potterem? - spytała Airin i chwyciła pod ramię Zabiniego.
- Taaaa... - westchnąłem. - Wy jesteście razem?
- Nie. Kumple... - wyjaśnił Zabini, a Philips pokiwała głową.
*
Siedzieliśmy pod klasą OPCM.
- Hej, Al? - usłyszałem za sobą.
- Hm? - mruknąłem.
- Co się dzieje z Rose? - spojrzałem na rozmówcę.
- Źle się czuje. - powiedziałem.
- A dlaczego Airin ma mundurek w kolorach Slytherinu?
- Wczoraj była impreza, a ona została u nas na noc. - wyjaśniłem obojętnie. - A co tam u was?
- Mary jest chora, cały czas rzyga... - wywrociła oczami i usiadła obok mnie. - Angie ma się dobrze, twoja siostra jest nienormalna, Molly cały czas siedzi po kątach, unika ludzi i płacze, bo się zakochała w kimś, w kim nie powinna, to jej słowa. James jak to James, a z Hugo coś się dzieje, ale James panuje nad sytuacją, chyba.
- A u ciebie? - zaśmiałem się.
- Chyba dobrze... - mruknęła i wstała. - Chodź. Twój tata idzie.
- Lekcja z Potterem zawsze spoko.... - mruknąłem. Weszliśmy do sali, Usiadłem ze Scorpiusem. Ojciec coś tam gadał, ale niezbyt mnie to interesowało.
- Dzisiaj będzie trening, a jutro pojedynki. Podczas ćwiczeń można używać tylko tych zaklęć. - napisał na tablicy ich nazwy. - Dobierzcie się w pary.
- Co tam Al... Chcesz być ze mną? - spytał Scor.
- Okej, zmiotę cię z powierzchni ziemi. - uśmiechnąłem się.
- Nie bądź taki pewny swego. - powiedział.
- Stańcie naprzeciw siebie. - usłyszałem głos ojca. Wszyscy wykonali polecenie.
- Trzy, dwa... i jeden! - krzyknął i wszyscy zaczęli się tłuc zaklęciami.
- Drętwota! - krzyknął Malfoy.
- Protego. - mruknąłem spokojnie. - Expeliarmus!
- Protego. - syknął. - Petrificus Totalus!
- Protego. - mruknąłem. - Rictusempra! Expeliarmus! - takim sposobem wygrałem z Malfoyem. Poszedłem do niego. Sprawdziłem czy tata patrzy. - Levicorpus.
- Ej! Puść mnie! - krzyknął Scor. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Albusie Severusie Potterze, rzuć przeciw zaklęcie. - powiedział mój ojciec. - Wiesz, że nie wolno używać czarnej magii.
- Liberacorpus. - mruknąłem, wywracając oczami. Scorpius otrzepał szatę z niewidzialnego kurzu i spojrzał na mnie krzywo.
Perspektywa Molly.
Podczas rozmowy z Jamesem, powiedziałam tylko część prawdy. Tak naprawdę chodzi o to, że zostawiłam w domu pamiętnik i rodzice go przeczytali. A tam napisałam jakieś pięć stron na temat chłopaka którego kocham. I właśnie o tym pisali w liście.
- Mol, co się dzieje? - szepnęła Dina, moja koleżanka.
- Ja... Nie nic.
- Jak coś przyjdź do mnie. Widzę że cię coś trapi. - powiedziała z troską.
- Okej. - ziewnęłam. Historia magii, najnudniejsza lekcja świata i jakże ciekawy wykład profesora Binnsa na temat dwunastowiecznej wojny z goblinami, nuuuuuudy! Spojrzałam na pergamin z „notatkami z lekcji", mimowolnie zaczęłam rysować i pisać jakieś pojedyncze słowa. I zadzwonił dzwonek!
Perspektywa Arrisony
Zadzwonił dzwon, wyszliśmy z sali od eliksirów. Teraz miałam OPCM. Przy sali od obrony spotkałam Albusa, Scorpiusa i Airin.
- Hej. - mruknęłam.
- Co jest, skarbie? - spytał z troską Al.
- Nic. - wzruszyłam ramionami.
- Masz teraz obronę? - spytał Scorpius.
- Tak. Jak zajęcia z panem Potterem? - zapytałam z bladym uśmiechem.
- Ughhhh, najgorsza lekcja świata! - krzyknęła Airin, za nią szedł Harry Potter.
- Jaka, panno Philips? - spytał ze śmiechem.
- Eeeee historia magii... - mruknęła pod nosem.
- No to racja, dalej uczy Binns? - spytał, a my pokiwaliśmy głowami. - Al, przyjdziesz do mnie dzisiaj o 18, okej?
- Ugh.... Po co?- spytałem.
- Chyba mam prawo wiedzieć ,ci u mojego syna, co?
- Masz, masz... Dobra, ja muszę już iść na....
- Zielarstwo. - podpowiedział Scor.
Perspektywa Rose .
Siedziałam na tym idiotycznym krześle ponad dzień , teraz zaczynał się drugi. Drugi dzień przepełniony łzami i krwią. Blackwell siedział przy mnie cały czas, byłby spoko facetem, gdyby nie jego pan... na którego rozkaz bił mnie i poniżał.
- Jak tam nasza księżniczka? - spytał z wrednym uśmieszkiem i walnął mnie batem przez kraty. Byłam słaba, nie odpowiadałam. Z każdą minutą, ba, sekundą czułam się coraz gorzej. Mogłam myśleć tylko o jednej rzeczy naraz, bo tak mnie bolała głowa. Słyszałam w swoich myślach piśczenie, głosy, różne dziwne dźwięki, a moje myśli pokazywały rozmaite obrazy - ja próbująca wyrzucić Hugo przez okno, przydział Hugo do Gryffindoru, jego smutek na pogrzebie dziadka, nasze kłótnie oraz to, jak przestaliśmy się do siebie odzywać. Scorpius nie był ważny, Al, James, Lily, Molly i cała reszta też, swoje myśli skupiłam na wielkich niebiesko-zielonych oczach, rudych włosach, promiennym uśmiechu, na Hugo. Po moich policzkach spłynęły łzy, słone, a zarazem gorzkie. Żałowałam moich kłótni z Hugo, moim małym braciszkiem.
Hugo, Hugo, Hugo kocham cię. - powtarzałam w myślach. Rozpłakałam się całkowicie. Blackwell gdzieś poszedł, a nie zabrano mi różdżki.
Perspektywa Arrisony
Czas się ciągnął niemiłosiernie, na lekcjach nic się nie działo. Dlatego od razu przejdę do godziny siedemnastej - końca lekcji. Al, Scorpius i ja siedzieliśmy w dormitorium Albusa, rozmawialiśmy o Rose.
- Serio chcecie dać im Amulet? - spytałam.
- My im go nie damy. Znajdziemy inny sposób. - wyjaśnił Al.
- A masz jakiś pomysł? - spytał Scorpius.
- Niebardzo. Coś się wykombinuje. - skwitował Potter.
- Mam nadzieję. - mruknęłam ja i Malfoy w tym samym czasie.
Perspektywa Hugo
Siedziałem sam w pokoju wspólnym na kanapie przy kominku. Wszyscy byli na kolacji. Nikt oprócz Jamesa nie zauważył że coś się dzieje. Wmówiłem mu że mnie głowa boli i to tyle. Cały czas myślałem o Rose. O tym jak się kłóciliśmy, unikaliśmy się. O każdej łzie która spływała po jej policzku kiedy mówiłem że jest najgorszą siostrą. Już zapomniałem jak to jest kiedy widzę uśmiech na jej twarzy kiedy siedzimy i normalnie razem rozmawiamy. Nie pamiętałem różanego zapachu jej włosów i melodyjnego głosu. Na samą myśl o niej uśmiechającej się do mnie łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Nie skrywałem łez.
-Rose...moja siostra...dlaczego tak jest? -Szeptałem sam do siebie.
Nie mogłem znieść tęsknoty która rozrywała mnie od środka. Coś sprawiało że chciałem krzyczeć i rozwalić to wszystko. Ręce mi się trzęsły, zaciskałem powieki aby łzy dalej nie leciały ale po prostu nie mogłem.
-Kurwa! Czemu to cholerne życie jest takie trudne! -Darłem się do siebie.
Wstałem i zacząłem okrążać kanapę. Mimo że Rose jest starsza zawsze czuliśmy ze sobą taką bliźniaczą więź. Wiedziałem że coś jest z nią nie tak że coś się dzieje. Patrzyłem się tępo w ogień próbując czegoś sobie nie zrobić. Musiałem coś zrobić bo bym oszalał. Wyszedłem z pokoju wspólnego po cichu żeby tylko woźny mnie nie zauważył. Szłem korytarzami nie do końca wiedząc gdzie zamierzam iść. Oczywiście ja jak to ja musiałem na kogoś wpaść. To była Chang.
-Uważaj jak leziesz szlamo! -Normalnie bym tego nie powiedział ale chwilowo nad sobą nie panowałem.
-No proszę kogo my tu mamy.-Mruknęła.- Braciszek Rose Wesley. Co tu robisz sam?
-Odpieprz się ode mnie.- Popchnąłem ją na ścianę.
-Masz przerąbane!- Krzyknęła za mną.
-Wal się Chang!
Poszedłem na błonia. Szczerze mówiąc miałem gdzieś że pada a ja jestem w czarnych conversach, zielonych poszarpanych rurkach i czarnym T-shercie. Stałem tak i patrzyłem się w miejsce gdzie zaczyna się zakazany las. Mokra grzywka opadła mi na oczy tworząc zasłonę. Już nawet nie czułem jak bardzo jest mi zimno, chciałem tu zostać na wieki. Włożyłem ręce do kieszeni aby się nie trzęsły. Czułem że coś mnie ciągnie do zakazanego lasu. Wydawało mi się że cząstka mojej duszy się tam znajduje. Poczułem ostre kłucie w sercu, kolana mi się ugięły. Po chwili wstałem i ruszyłem o zamku. Kiedy byłem przy Wielkiej Sali zrozumiałem że kolacja się już skończyła.
-Gdzie ty byłeś?- Usłyszałem głos Jamesa gdy tylko wszedłem do pokoju wspólnego.
-Nigdzie. - Odwarknąłem.
-Jak to nigdzie skoro jesteś cały mokry!?-Krzyknął.
-Jezu nigdzie. Idę do siebie.-I poszedłem.
Walnąłem się na łóżko. Leżałem na brzuchu wtulając się w poduszkę.
Czy ona też musi pachnieć jak Rose!?- Krzyknąłem w myśli czując różany zapach.
Perspektywa Jamesa
Po małej kłótni z Hugo poszedłem do siebie. Nikogo nie było, dziękowałem za to Bogu. Wybrałem przyjaciół, co mnie obchodzi jakaś Ryan? Wyjałem list, treść zaczęła się zmieniać:
Widzę, że mnie nie posłuchałeś,
w takim razie chyba nie pożałujesz.
Wybrałeś przyjaciół i tego nie żałowałeś.
życia tej dziewczyny nie uratujesz.
Teraz ona zapłaci za wszystkie twoje decyzje godnie.
Klątwa ją opęta, w sen zapadnie.
Miłość obustronna ją wybudzi,
pamiętać będzie tylko paru ludzi.
Myślę, że się cieszysz.
Skaczę z radości, kurwa... - pomyślałem.
Perspektywa pani Pomfrey
Pilnowałam panienki Ryan, przyszła pora kontroli. Spojrzałam na maszynę, zwolniła się jej akcja serca, miała nierówny oddech. Jak wiadomo magia zostawia ślady, a zwłaszcza czarna magia. Przyjrzałam sie jej dokładnie, wokół niej były zielone iskry - ślad czarnomagicznej klątwy. Pobiegłam po profesor McGonagall, przyszła po paru minutach w towarzystwie pani Weasley, pana Pottera i profesora Longbottoma.
- Co się stało? - spytała zmartwiona.
- Ktoś rzucił na nią klątwe. - powiedziałam, pani Weasley podeszła do niej.
- Klątwa Snu, inaczej zwana Klątwą Wezuwiusza. - stwierdziła. - Są tylko dwa sposoby wyleczenia jej, bardzo silne zaklęcia, których nie zna nasze Ministerstwo Magii lub pocałunek prawdziwej miłości, musi to być miłość obustronna.
- Skoro nasze Ministerstwo nie zna... Jest jakiś kraj, którego zna? - spytał pan Potter.
- Japońskie, brazylijskie, rosyjskie, amerykańskie oraz polskie. - odpowiedziała pewnie. - Trzeba zawiadomić jej rodziców.
*************
Długi? Tiaaa. Fajny? Niee. P.S Za perspektywe Hugo nie biore odpowiedzialności, bo pisała ja Wiktoria. Pozdro.
piątek, 30 stycznia 2015
Rozdział 15. - Impreza.
Rozdział 15.
Perspektywa Jamesa.
Miałem się udać do Wieży Gryffindoru, ale zatrzymał mnie jeden drugoklasista.
- Przesyłka dla pana Pottera. - powiedział wręczajac mi list, by za chwilę zniknąć za korytarzem. Spojrzałem na kopertę, była zielona, ślizgońsko zielona. Postanowiłem zostawić otwarcie jej aż wrócę do dormitorium, schowałem ja do kieszeni i pewnym krokiem ruszyłem schodami w gore.
*
Opadłem na łóżko i wyciągnąłem list z kieszeni, otworzyłem go:
Poznać sekret wroga możesz,
Jeśli szczerze mi odpowiesz.
Dziewczyny tej nienawidzisz,
Ona kocha Cię, a ty ją krzywdzisz.
Myślisz, że wredna dla ciebie jest bez powodu?
To się srogo mylisz, to już koniec mojego wywodu.
- Ryan mnie kocha?! - krzyknąłem. Moje myśli skupiały się na jej czarnych włosach, zielonych oczach i jej twarzy, gdy leżała w Skrzydle Szpitalnym, gdy wyglądała tak łagodnie, delikatnie i miło... Ale nie, ja jestem gejem i nie lubię April Ryan, ba, ja jej nienawidzę!
Perspektywa Scorpiusa.
Dziewczyny zniknęły w dormitorium Parkinson i Nott, na pewno przygotowują się do imprezy... Usiadłem na jednym z foteli w Pokoju Wspólnym.
- To miłe, że martwisz się o Rose. - usłyszałem za sobą szept.
- To logiczne... - zacząłem, ale przerwałem, bo do Salonu Ślizgonow wpadło jak poparzone pewne rude stworzenie - Lilyanne Potter.
- Skąd znasz hasło? - spytał Al.
- Hehe, ma się ten czar. - błysnęła zębami. Potter spojrzał uważnie na twarz siostry.
- Dlaczego się tak mocno zaczęłaś malować? - zapytał poważnie.
- Wiesz Al... Jestem już duża, mądra i ładna, ale przede wszystkim duża...
- Do rzeczy. - powiedział.
- Ja... Ja zamierzam w tym roku... Stracić dzie... dziewictwo. - mruknęła pod nosem. Al zrobił oczy wielkie jak talerze, a ja zakrztusiłem się własną śliną.
- Masz czternaście lat! - krzyknął Al.
- I to jest odpowiedni wiek na pierwszy raz. Tobie też radzę.
- Małe, rude i wredne. - warknął Potter. - Dobra, rób co chcesz znikaj!
- Okej, okej. Pa Scorrrr... - mruknęła i wyszła.
- Dziwne rude stworzenie... - westchnąłem.
Perspektywa Jamesa.
Gratulacje. Zgadza się. - usłyszałem w swoich myślach, spojrzałem na list. Zmienił treść:
Ona cię kocha,
co noc szlocha.
Jej największego sekretu nikomu nie zdradzi,
choć sobie nie radzi.
Jeśli sekret ten poznać chcesz,
idź za światłem.
Poprowadzi ono cię.
Przeczytałem i przed moimi oczami pojawił się niebieski ognik. Zacząłem za nim iść, jeden znikał i pojawiał się następny, nieco dalej. Zaprowadziły mnie do jakiegoś pomieszczenia na piątym piętrze. Drzwi otworzyły się same przede mną. Wszedłem niepewnie do środka.
- Gdzie ja jestem? - spytałem na głos.
W pokoju April się znajdujesz,
musisz znaleźć przedmiot i obiecać, że tej wiedzy nie zmarnujesz. - odezwał się głos w moich myślach.
- Jakaś podpowiedź? - spytałem.
Dla każdej nastolatki rzecz najcenniejsza,
myśli swe najskrytsze tam zapisuje.Nie jest ona duża lecz też nie najmniejsza. - powiedział głos.
- A dokładniej?
Coś co na ścianie wisi,
zdobi pokój, kryje jej myśli.
Po odchyleniu go głęboko zajrzeć możesz lecz tylko jedna rzecz się tam kryje. - szepnął w mojej głowie.
- Obraz? Tylko któ... Tu jest tylko jeden obraz. - stwierdziłem i do niego ruszyłem. Odchyliłem obraz i wyjąłem z dziury za nim pamiętnik April. Czarno - srebrno - zielony zeszyt na którym tańczyły węże. Otworzył się na jednej ze stron, sam.
Przeczytałem uważnie:
„Najgorszy dzień mojego życia..."
Drogi pamiętniku!
Jest przerwa świąteczna, rodzice jak zwykle nie przyjechali po mnie na peron, przysłali naszego skrzata, jak zawsze... Powiedziałam mu, że sama dotrę do domu, że ma przygotować pyszny obiad, a ja jak wrócę mu pomogę sprzątać. Po długim namyśle zgodził się i zniknął z pstryknięciem palców. Postanowiłam, że pójdę sobie do domu na nogach, nie mieszkam przecież daleko. To była najgorsza decyzja mojego życia. Szłam ulicą Pokątną do Dziurawego Kotła. Czułam że ktoś mnie obserwuje, miałam rację. Chwilę później ktoś wciągnął mnie do ciemnego zaułka i pozbawił dziewictwa, zgwałcił mnie i pobił. Zostawił jak śmiecia i uciekł, po godzinie znalazł mnie mój kuzyn, nic nie powiedziałam poza tym: „Zaprowadź mnie do domu". Od tego zdarzenia nie ufam żadnemu mężczyźnie, poza ojcem. Cztery miesiące później strasznie bolał mnie brzuch, wymiotowałam, miałam straszne humorki i zachcianki oraz byłam wredna, bardzo wredna. Zaczął mi rosnąć brzuch, wszyscy to zauważyli: uczniowie zaczęli mnie wyzywać od puszczalskich, dziwek, szmat, suk i innych mian jakimi określa się młodą dziewczynę bez chłopaka w ciąży, a nauczyciele się o mnie trochę martwili, tylko trochę, bo kogo ja obchodzę? Było wyjście do Hogsmead, zaczepił mnie jakiś gość, zobaczył mój brzuch i sprzedał mi jakieś pigułki „na pozbycie się problemu", biegiem wróciłam do Hogwartu, bez zastanowienia zjadłam całą paczkę i popiłam ognistą whiskey. Zemdlałam i nie budziłam się przez trzy dni, nikt się nie zastanawiał gdzie byłam... Jak zawsze. Chciałam umrzeć, tu i teraz. Nikt się mną nie przejmował, a ja myślałam o Jamesie Potterze i dalej o nim myślę...
xxx April xxx
Byłem zszokowany tym co przeczytałem. Ręka mi się trzęsła.Nawet Ryan nie zasługiwała na coś takiego. Jak można coś takiego komuś zrobić!?Zrobiło mi się jej trochę żal. Odłożyłem jej pamiętnik i wyszedłem z tamtąd. Nie chciałem o tym myśleć. Biegłem korytarzami bez celu. Nagle powróciły do mnie treści tych wszystkich liścików. Ja...ja gdybym wiedział o co chodzi... Usiadłem na łóżku, list w kieszeni zaczął mnie parzyć, wyjąłem go, znów zmienił treść:
Teraz wszystko o niej wiesz.
Czy zadajesz sobie pytanie kim ja jestem?
Niestety poznać odpowiedź nie jest ci dane,
kolejne me słowo zostało wypowiedziane.
Na dzisiaj juz koniec tych liścików,
lecz jeszcze coś muszę ci powiedzieć.
Uważaj na siebie i swoich przyjaciół, ja jestem wszędzie,
a ofiar może być bez liku.
Perspektywa Scorpiusa.
Impreza się zaczęła, ognista lała się strumieniami, ślizgoni tańczyli, niektóre dziewczyny chodziły bez bluzek i ogólnie było wesoło. Tylko Al, Arri i ja siedzieliśmy w kącie i rozmyślaliśmy o Rose, przynajmniej ja. Przy okazji popijałem wytrawne mugolskie wino, nie zamierzałem się upić.
- Scooor... Chodź zatańczyć... - mruknęła Parkinson.
- Nie. Jesteś pijana. - powiedziałem.
- Oj... Proszę... - mruczała i zaczęła wpychać się na moje kolana, miałem ochotę ją walnąć, mam klasę więc tego nie zrobiłem. Tylko zrzuciłem ją ze swoich nóg, na co ona poszła gdzieś obrażona. Mnie zatrzymała pewna niewiasta imieniem Airin (czyt. Ajrin) Philips. Tym razem swoje włosy pofarbowała na czerwono-pomarańczowo-żółto, a soczewki wybrała koloru krwistej czerwieni. Trzymała w ręce butelkę ognistej i piła ją wielkimi łykami. Ta dziewczyna mnie czasem bardzo zaskakuje.
- Scooor... - zamruczała. - Wyglądasz jak serrrrr...
- Philips, nie mam czasu! - krzyknąłem. Ona objęła moją szyję i zaczęła tańczyć. - Puść mnie. Proszę...
- No okej... - prychnęła i pocałowała mnie w policzek. Odeszła i na środku salonu zaczęła zdejmować koszulkę. Czym wywołała zadowolenie u płci męskiej. Jeszcze z imprezy burdel będą robić... Poszedłem do swojego dormitorium. Miałem nadzieję że nie zobaczę jakiegoś kolegi w jednoznacznej sytuacji. Myliłem się... Ale nie był to chłopak i dziewczyna, a dwie dziewczyny, Parkinson i Chang! Robiły nieprzyzwoite rzeczy na moim łóżku... Pościel idzie do prania... Patrzyłem chwile jak Parkinson robi dobrze Chang, odwróciłem się napięcie i wyszedłem. Na środku pokoju wspólnego mała gryfońska pomyłka o imieniu Airin prezentowała taniec erotyczny. Ta dziewczyna jest niemożliwa... Zastanawiałem się czy nie przerwać jej tego, żeby chłopakom nie zrobiło się gorąco, ale zrobił to ktoś inny. Nie z chęcią zgwałcenia jej, tylko z troską, żeby nie zrobił tego ktoś inny. Był to Damian Zabini. Airin krzyczała, ale Damian doprowadził ją do Albusa i Arri i tam w spokoju z nią gadał. Poszedłem do nich.
- Damian, weź stąd naszą księżniczkę. - powiedziałem.
- Nie musicie mnie nigdzie brać... - uśmiechnęła się.
Perspektywa Lily
Siedziałam w Pokoju Wspólnym i uczyłam się, nie poprawka, udawałam, że się uczę, bo nie chciałam żeby mnie ktoś zaczepiał.
- Lily, wiem, że nie czytasz. - usłyszałam za plecami.
- Wiesz gdzie Rose? - spytałam.
- Ty jesteś jej bliższa, niż ja. - westchnęła.
- Ale na meczu była, a teraz jej nie ma, nie uważasz, że to dziwne?
- Napewno jest na imprezie Ślizgonów. - znałam ją na tyle dobrze, że wiedziałam prawie na sto procent, że wywrociła oczami.
- Nie ma jej tam. - powiedziałam.
- Po czym to stwierdzasz? - spytała.
- Byłam tam. U Ala, był tam też Scorpius Malfoy, a jak wiesz ostatnimy czasy on i Rose są bardzo blisko. Nasi chłopcy mieli też dość nietęgie miny. - powiedziałam poważnie.
- Rose jak zawsze najważniejsza... - wywrociła oczami.
- Nie zapominaj, że to ja jestem córką tego Pottera. - uśmiechnęłam się podle.
- Tak, a Weasleyów jest tyle, że nawet nie wiadomo ile... Ale to zawsze, zawsze Rosie i Hugoś są najważniejsi...
- Molly... Nie stroj fochów... - tym razem ja wywrociłam oczami.
- Lily, ja będę stroić fochy, bo to JA zawsze będę nudną córką Percy'ego Weasleya... Nie ty, lub Rose. To o mnie i Lucy wszyscy będą mówić: „O to ta córka Percy'ego, na pewno tak jak tata nie umie się bawić, jest nudna, a przede wszystkim jest kujonem". Ja umiem się bawić, nie jestem kujonem, ale przede wszystkim umiem się bawić! Kto wypił dziesięć butelek ognistej, jedną po drugiej? Kto spał z połową Hogwartu? Do kogo wzdycha większość chłopaków? Kto ma ochotę zabić was wszystkich? Ja! Ja! Ja! Mam was wszystkich dość! - krzyknęła i wróciła do dormitorium dziewczyn z siódmego roku.
- Psychopatka... - mruknęłam pod nosem. Moja kuzynka bez wątpienia nie jest normalna, a jest córką tak normalnych ludzi, może ją podmienili? W sumie ruda jest, ale to nie dowód! Bardziej podobna jest do wujka George'a... Ale i tak jest psychopatką przez wielkie P. Do pokoju wspólnego wleciał Hugo, pobiegł do dormitorium Jamesa.
Perspektywa Jamesa.
Ja i Chris siedzieliśmy w moim dormitorium, nie robiliśmy tego o czym myślisz, zboczeńcu! Nagle do pokoju wbiegł jak poparzony Hugo, był bardzo wściekły. Zaczął chodzić nerwowo obok łóżka. Wziąłem i przycisnąłem go do ściany, zareagowałem trochę gwałtownie, zbyt gwałtownie.
- Co się stało? - spytałem. Chris wyszedł.
- Chodzi o to, że moje i Rose relacje są w bardzo złym stanie, ciągle kłótnie i krzyki... Pamiętam jak chciała mnie wyrzucić przez okno gdy miałem dziewięć lat...
- To po prostu zacznijcie spędzać zw sobą czas. - szepnąłem.
Perspektywa Scorpiusa.
Wszyscy byli już nieźle nachlani, poszedłem spać. Większość już spała, ale w Pokoju Wspólnym na podłodze. Al i Arri nic nie pili, śpią u Albusa w dormitorium, jak on powiedział: „To dla bezpieczeństwa Arrisony". Nasza mała gryfońska pomyłka śpi smacznie u Zabiniego, u nas w dormitorium już nie migdalą się Parkinson i Chang. Nott w ogóle nie zjawiła się na imprezie, poszła gdzieś kompletnie sama.
*************
Końcowa perspektywa Scorpiusa nie ma sensu. Dziękuję Wiktorii która napisała liściki dla Jamesa i parę innych fragmentów, bez niej nie powastałby ten rozdział. Pozdro.
wtorek, 27 stycznia 2015
Rozdział 14. - Miłość i mecz. Kłótnia i jej skutki, złe... a może dobre?
Rozdział 14.
Spojrzałam na niego krzywo.
- Po co? - spytałam. - Musisz mi truć życie?
- Ja tu jestem dla twojego dobra. Jestem tu, by cię pilnować. Żebyś się nie zadawała z kimś pokroju Malfoya. - powiedział spokojnie podchodząc do mnie. Objął mnie. - Wiem, że...
- Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam. Sama zdziwiłam się swoją odwagą.
- Wiem, że tęskniłaś skarbie. Wiem, że tęskniłaś za moim dotykiem. - powiedział łapiąc mnie mocno za tyłek.
- Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam.
- Jesteś taka urocza. Jak zawsze słodka. - ignorował moje słowa.
- Derek! Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam ponownie.
- Słodka Rosie. - wziął moją twarz w dłonie i mnie pocałował. Poczułam obrzydzenie.
- Puść mnie! - mruknęłam w jego usta pchając go. Zaczął mnie obmacywać. - Derek!
- Wciąż jesteś taka sexy, a niby to przemija z wiekiem. - szepnął mi do ucha i wsadził ręce za gumkę moich spodni. Wzdrygnęłam się. Zaczął mi je zdejmować, po chwili stałam w koszulce i majtkach, nic poza tym.
Czy jak to zrobię, się odczepi? - spytałam się w myślach. Zdjęłam koszulkę.
- Czy jak mnie wyruchuasz, to się odczepisz? - spytałam. Derek zaśmiał się głośno.
- Zatańcz. - powiedział.
- Co? - zdziwiłam się.
- Zatańcz dla mnie. - mruknął.
- Ja... Ja...
- Ona nie będzie dla nikogo tańczyć! - krzyknął, poznałam ten głos Scorpius.
- Malfoy... - warknął Derek.
- René... - syknął. - Czego od niej chcesz?!
- Ja... Ja przyszedłem po swoją własność. - powiedział obojętnie. Ubrałam się i poszłam przytulić do Scorpiusa. Spojrzałam krzywo na René.
- A od kiedy ja jestem twoją własnością? - spytałam oburzona wchodząc w słowo Scorpiusowi. - A teraz rusz swoje szanowne cztery litery i idź do swoich fanek które nie wiedzą, że jesteś zwykłym pedofilem! - krzyknęłam.
- Jeszcze się policzymy skarbie. - warknął i wyszedł. Westchnęłam głośno z ulgą.
- Dzięki Scor. - stanęłam mu na butach i go cmoknęłam w policzek.
- Polecam się na przyszłość. Teraz nie możesz chodzić sama, nigdzie! - krzyknął.
- Już to słyszałam. - mruknęłam. - Dwa razy...
- Rose, ja się o ciebie martwię! - krzyknął z uśniechem i mnie przytulił.
- Kurczę Scor, gdyby nie ty nie wiem co ten paszczur by mi zrobił. - uśmiechnęłam się.
- Do usług. Na życzenie królowej wszystko zrobię. - ukłonił się teatralnie.
- Och milordzie, jakaż ze mnie królowa, bez króla? - spytałam wzdychając.
- Trzeba go pani znaleźć. - postanowił.
- Znalazłam. Stoi przede mną. - stanęłam na palcach i go pocałowałam w usta, czas się zatrzymał i wszystko było takie piękne... Oderwaliśmy się od siebie, uśmiechnął się. - Kocham jak się uśmiechasz... Jakby ten uśmiech był przeznaczony tylko dla mnie.
- Bo jest. - powiedział cicho.
Perspektywa Hugo.
Siedziałem w Wielkiej Sali, próbowałem cos zjeść, ale gdy brałem cokolwiek do ust robiło mi się niedobrze. Wyszedłem z Wielkiej Sali, James patrzył na mnie czujnie. Schowałem ręce do kieszeni, było tam moje pudełko, westchnąłem z ulgą. Spojrzałem na ręce, na których miałem zawiązane bandanki, czerwone bandanki. Nagle zapiekła mnie prawa ręka. Syknąłem cicho z bólu, wiedziałem co się stało, dostałem zakażenia. Pobiegłem do łazienki, sprawdziłem czy jest tam pusto, było i odetchnąłem. Oparłem ręce na umywalce i spojrzałem w lustro, wyglądałem tak samo głupio jak zawsze: rudy bałagan na głowie, wielkie, zdecydowanie za wielkie niebiesko zielone oczy, a pod nimi wory i rumieńce na policzkach. Odwiązałem bandanki, moja skóra mogła oddychać. Tak jak myślałem na prawym przedramieniu wdało się zakażenie.
- Cholera! - krzyknąłem. Przemyłem rany delikatnie wodą, zapiekło. Usiadłem na podłodze, opierałem się o zimną ścianę. Wyjąłem pudełko z kieszeni, a z niego wyciągnąłem żyletkę. Przyłożyłem ją do lewego przedramienia. Narysowałem serce, pogłębiałem je coraz bardziej, a następnie je przekresliłem. Nic nie czułem, nie bolało. Zrobiłem jeszcze parę ran i zaczęło mi się kręcić w głowie. Zemdlałem.
Perspektywa Arrisony.
Siedziałam w Wielkiej Sali i kończyłam śniadanie. Gdy już zjadłam posiłek poszłam do toalety. - O cholera. - mruknęłam. Podeszłam bliżej. - To brat Rose... - szepnęłam, spojrzałam na jego ręce. Wzięłam jego głowę i położyłam na swoich kolanach.
Zaraz się ocknie. - pomyślałam i mimowolnie zaczęłam gładzic jego płomienno rude włosy. Miałam rację, zaczął otwierać oczy. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co się stało? - spytał.
- Zemdlałeś. - szepnęłam spokojnie.
- Ty jesteś dziewczyną Ala. - stwierdził, na co ja posmutniałam.
- Tak. - mruknęłam i pogładziłam go po włosach. - Chyba.
- Al cię kocha. - szepnął z przekonaniem.
- Ja... Ja wiem.
- Dzięki za pomoc.
- Ja nic nie zrobiłam.
- Rozkochałaś w sobie największego nudziarza, to wystarczy.
- Al nudziarz? - zdziwiłam się.
- Uwierz. - złapał mnie za rękę, bo cały czas gladzilam jego włosy i podniósł się, podał mi rękę. - Dzięki.
- Nie ma za co. - szepnęłam. - Powiedzieć Rose... Że ty... się tniesz? - spytałam.
- Proszę. Nie mów jej. - mruknął.
- Hugo, to nie pomoże. Patrz - pociągnęłam rękaw bluzy, było na mojej ręce niewiele blizn. - samo wyszło.
- Albus coś zrobił? - spytał.
- Nie. To dowód jak mocno go kocham, wiem głupie wyjście. Samookaleczanie jest złe. Oddaj mi to. - szepnęłam patrząc na największą bliznę że wszystkich: Albus <3
- Muszę? - spytał.
- Tak. - powiedziałam wyciągając rękę. Sięgnął do kieszeni i dał mi pudełko. - Zrobię z nim to co trzeba.
- Czyli? - spytał.
- Schowam w Pokoju Życzeń. - szepnęłam.
- Nie zaczniesz robić tego co ja? - spytał.
- No nie. - mruknęłam i wyszłam.
Perspektywa Rose.
Siedzieliśmy w dormitorium Scorpiusa. Grał na gitarze, a ja śpiewałam.
- „ Spośród wszystkich ludzi dzisiaj wybieram Cię,
i bez trudu w całym tłumie dostrzegam, że,
ten którego szukam przecież jest obok mnie,
chyba widzę jak wyglądać mógłby nasz świat". - zaśpiewałam patrząc na Scorpiusa. Uśmiechnął się.
- Ty też grasz? - spytał.
- Na fortepianie i pianinie. Gitarą nie jest dla mnie. - szepnęłam.
- To teraz ja zaśpiewam coś dla ciebie. - szepnął. - „ Gdy pojawiłaś się
Kolory nagle zmienił świat
Pojaśniał każdy dzień
Znów zrozumiałem, że
Dla kogoś warto starać się
Że przy kimś warto być
Ty, ocaliłaś mnie
Przestałem się bać
Zacząłem znów żyć".
- Pięknie. - mruknęłam i zaklaskałam.
- Ty śpiewasz lepiej. - szepnął.
- Pójdziemy pograć w quidditcha? - spytałam.
- Pograsz wystarczająco na meczu. - szepnął.
- Właśnie dzisiaj mecz! - krzyknęłam. - Dziwne, że w niedzielę. - Slytherin kontra Gryffindor!
- Ja już muszę iść. - mruknęłam i ruszyłam do drzwi.
- Czekaj. - szepnął Scorpius i podszedł do mnie, schylil się i mnie pocałował. - Paaaa. - zamruczal mi w usta. Stałam chwile oslupiała, pomachałam mu i wyszłam. W Pokoju Wspólnym siedziało parę osób, między innymi April, Al, Arri, Zabini, Nott i Parkinson.
- Hej. - szepnęłam rozmarzona i bez pardonu rzuciłam się na kolana Ala.
- Byłaś u Scorpiusa. - stwierdzili.
- Ehe... - mruknęłam.
- Rose zejdź że mnie! - krzyknął Al. Wstałam i opadłam na miejsce obok April.
- Czy działo się tam coś „takiego"? - spytał Potter.
- Nie twój interes. - mruknęłam.
- Iriss została wywalona z drużyny przez pobicie Rose i potrzebujemy nowej scigajacej, bo oddamy mecz. - powiedziała Nott, jako zastępca kapitana, czyli Scorpiusa.
- April... - szepnęłam i pogładziłam ją po włosach. Spojrzałam na nią maślanymi oczami.
- Jeśli Malfoy się zgodzi... - szepnęła. I jak na zawołanie z dormitorium on wyszedł.
- Malfoy znalazłam ścigającą. - powiedziała Nott.
- Kogo? - spytał.
- April. - zamrugał szybko i zatrzymał wzrok na mnie.
- Okej. - szepnął.
- Mam pomysł! - krzyknęłam. - Pograjmy w chowanego!
- W co? - zdziwili się.
- To jest taka mugolska gra, jedna osoba szuka, a reszta się chowa! - uśmiechnęłam się.
- Dobry pomysł. - stwierdził Al. - Ja mogę szukać.
- Okej. Liczysz do 50. - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia.
*
Ja i Scorpius pobiegliśmy za jakiś posąg.
- Tutaj trochę potrwa zanim nas znajdzie. - szepnęłam.
- To mamy czas dla siebie. - powiedział.
- Mrrrrau... - zaśmiałam się.
- To co robimy? - spytał obejmując mnie.
- Masz jakiś pomysł, kocie? - spytałam. Zbliżył się do mnie i nasze usta się zetknely, jego zrobiły się miękkie, bardzo miękkie i gorące.
- Ekhem... - brak reakcji z naszej strony. - Ekhem.... EKHEM! - momentalnie odskoczyliśmy od siebie, jakbyśmy się nawzajem poparzyli.
- Al ja ci mogę to wyjaśnić! - krzyknęłam.
- Nie chce twoich wyjaśnień, wszystkich znalazłem. Chodźcie. - powiedział głosem wypranym z emocji. Ruszyliśmy za nim, ignorowaliśmy wszystko i wszystkich i trzymaliśmy się za ręce. Byliśmy już na miejscu, wszyscy już czekali. Spojrzeli na moją i Malfoya splecione dłonie, a następnie przenieśli wzrok na nasze twarze uśmiechając się do siebie.
- Ile zostało do meczu? - spytałam.
- Trzy i pół godziny. - odpowiedziała Arri.
- Trzy i pół godziny. - powtórzyłam. - Nudzenia się. Ja idę. - stwierdziłam i ruszyłam do Sali Wyjściowej. Poszłam na błonia. Nad jeziorem, na jego brzegu siedziała dziewczyna, którą bardzo dobrze znałam. Usiadłam obok niej.
- Co jest? - spytałam.
- Masz swoje problemy. - szepnęła. - Miłość to najbardziej niszczycielska siła... i powód licznych samobójstw i morderstw. Miłość to zarazem nienawiść, one idą w parze, ramię w ramię.
- Gadaj mi co się stało. - nakazałam. - James Potter, mój brat całował się z Thomasem! Tak tym co mi się podoba! - krzyknęła. Pogładziłam ją po włosach.
- James jest gejem. - szepnęłam udając spokój. Obejrzałam się przez ramię, w naszym kierunku szedł Albus. Usiadł obok mnie.
- Co jej się stało? - szepnął mi do ucha.
- To że twój brat jest gejem i całował się z chłopakiem, który jej się podoba! - krzyknęłam. Al się zakrztusił.
- James pedałem?! - zdziwił się.
- Tak! - krzyknęła łamiącym się głosem i pobiegła do zamku.
- Świetnie. - mruknęłam i położyłam głowę na ramieniu Ala.
- Co jest między tobą i Malfoyem? - spytał.
- To skomplikowane. - szepnęłam.
*
Wyszliśmy z zamku, z miotłami i ubraniami w torbach. Jak to mieliśmy w zwyczaju polecieliśmy na nich na stadion. Na trybunach zbierali się uczniowie, ubrani głównie w szkarłat i złoto, włącznie z Puchonami i Krukonami. Poszliśmy do szatni. Ubrałam się jako pierwsza, poszłam do szatni chłopaków. Scorpius też był ubrany, siedział na ławce, rzuciłam mu się na kolana. Usiadłam na nich, przodem do niego i objęłam jego szyję rękami.
- Jak tam księżniczko? - spytał.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
- Stresujesz się meczem?
- Nie. Nie ma czym. Gryfoni to cieniasy. - mruknęłam i przyłożyłam usta do jego.
- EKHEM! - był to Al.
- Oj przepraszam. - skręciłam głowę w jego stronę.
- Nie chodzi o to. Musimy iść. - powiedział. Pobiegłam po swoją miotłę i wyszliśmy na murawę, rozległy się gromkie brawa. Za mikrofonem siedziała Angie Jordan.
- OTO SĄ NASZE WSPANIAŁE DRUŻYNY! Gryffindor w składzie: Kapitan, a zarazem szukający - James Potter! - krzyknęła i na stadionie rozbrzmiały piski podnieconych dziewczyn, na co April, ja i Al zaśmialiśmy się. - Obrońca, a raczej obrończyni nasza urocza Stephanie Wood! - podniecone krzyki i oklaski chłopaków, i lesbijek. - Pałkarze - Fred Weasley i Chris McLaggen. - kolejne piski dziewczyn. - Oraz wspaniali, uroczy ścigający: Hugo Weasley, Mary Finnigan i Lily Potter!
Wszyscy klaskali patrząc na drużynę Gryfonów.
My będziemy mieć mniejsze... - pomyślałam.
- I nasza mniej wspaniała drużyna Ślizgonów!
- Jordan! - krzyknęła dyrektorka.
- Przepraszam pani profesor. Drużyna Slytherinu w składzie: Kapitan oraz szukający Scorpius Malfoy, obrońca, Albus Potter, pałkarze Damian Zabini i Jonathan Goyle. I wspaniali ścigający, a właściwie piękne ścigające, ruda tygrysica, królowa quidditcha Rooose Weasley, tajemnicza April Ryan oraz urocza Annabeth Nott! Oddaje głos panu, profesorze.
- Zasady takie jak zawsze, gracie fair! - krzyknął Wood. - Podajcie sobie dłonie. - James i Scorpius podali sobie ręce, ja podałam Mary, April Hugo, Nott Lily, Al Wood, Zabini McLaggenowi, a Goyle Fredowi. Usiedlismy na miotly i na gwizdek wzbilismy się w górę! Od razu wzięłam kafla i trafiłam do pętli Gryfonów.
- Rosie zdobywa 10 punktów dla Slytherinu! - krzyknęła. - James Potter chyba wypatrzył znicza! Nie to był jednak złoty zegarek Zabiniego, to znaczy Damiana pani profesor. Rose wzbiła się zaskakująco wysoko w powietrze, na jakieś 50 stóp! - krzyknęła. Czułam, jakbym straciła panowanie nad miotłą! Miotła stanęła pionowo, wisiałam trzymając się jedną ręką witek miotly. Słyszałam krzyki, kątem oka spojrzałam na tablicę, wygrywaliśmy, nawet jeśli Gryfoni złapali znicza, którego właśnie przed sobą zobaczyłam.
- Rose zaraz spadnie! James i Scorpius zobaczyli znicza! Jest tuż obok Rose! - krzyknęła zafascynowana.
Pocieszające... - pomyślałam.
- Scorpius Malfoy leci w stronę zni... Rose! - krzyknęła.
- Puść miotłę, ja cię złapie! - krzyknął. Wzięłam głęboki oddech i puściłam.
- Scorpius ratuje Rose! Siedzą razem na miotle, ta czule go obejmuje. A James łapie znicza. Slytherin i tak wygrywa. - powiedziała ciszej. Wylądowaliśmy na ziemi. Na środku stadionu leżała moja miotła zniszczona. Wszyscy na mnie patrzyli, miałam to gdzieś. Rzuciłam się na szyję Scorpiusa i namiętnie wtopiłam usta w jego, chwile nie wiedział co się dzieje, ale przejął inicjatywę. Czułam na sobie wzrok matki, wujka, nauczycieli, wszystkich!
- Rosie, może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce? - zamruczał mi w usta.
Perspektywa Jamesa.
Stałem i patrzyłem na radość Ślizgonów z obrzydzeniem.
- Co tam Potter? Słabo znosisz przegraną? - usłyszałem za sobą głos.
- Ryan, proszę nie ośmieszaj się jeszcze bardziej. - powiedziałem.
- Odezwał się. - warknęła. - Jesteś gejem, widziałam jak się całowałeś z tym Gryfonem, on się twojej siostrze podoba!
- 9 planet. 294 kraje. Ponad 7 miliardów ludzi, a ja muszę patrzeć akurat na twój ryj. - powiedziałem i ją popchnąłem.
- Jak śmiesz mnie pchać?! - krzyknęła.
- A co zabronisz mi? - spytałem.
- Jak patrzę na twoją mordę, mam ochotę wysłać sowę z listem o treści: POMAGAM! - krzyknęła.
- Lubię żółty... ale twoje zęby to już przesada! - powiedziałem.
- Daj mi swoje zdjęcie, bo mój wujek naprawia rower i nie wie jak wygląda pedał! - wrzasnęła.
- Gdybym miał wybierać między pocałowaniem orangutana w zadek, a pocałowaniem ciebie w usta, zdecydowanie wybrałbym to pierwsze. - warknąłem.
- Pożyczyć ci lustro? Bo swojego chyba nie masz... - powiedziała.
- Ryan! Poszłaś za moją radą? Zaczęłaś wypychać stanik? - spytałem ironicznie.
- Ty powinieneś zacząć wypychać slipy, uwierz.
- A co? Widziałaś?
- Widziałam i uwierz żałuję.
- Ja żałuję, że widziałem twoje cycki... albo raczej ich brak...
- To słodkie.
- Co niby?
- Twoja głupota.
- Ty powiedziałaś, że jestem słodki.
- Nie. Ja powiedziałam, że twoja głupota jest słodka, nie ty. Nie wiedziałam, że istnieją glupsze osoby od mojego kuzyna, to jest słodkie.
- Jedz dużo, może wreszcie pójdzie w cycki.
- Co ty się tak interesujesz moimi cyckami? Myślałam, że wolisz męskie narządy.
- Nie mogę się interesować twoimi cyckami, bo ich nie ma! UPS....
- Oj Pottuś, Pottuś... - mruknęła. - Jesteś taki uroczy, po prostu mrrrrau! - Hahaha. - zaśmiałem się. - Ty żartujesz?
- Ja mówię poważnie. - odparła. - No przecież, że żartuje pedałku!
- Jesteś taka głupia, czy tylko udajesz?
- Ty jesteś hetero czy udajesz? Tiaaaaa jesteś homo, tylko boisz się przyznać!
- Jesteś fajna, czy tylko udajesz?
- Ja nie muszę, w przeciwieństwie do ciebie!
- Masz okres, że się tak złościsz? Nie? To może chodzi o to, że Rose woli Scorpiusa od ciebie? Myślisz, że nie widać jak na nią patrzysz? To się mylisz! - zaśmiałem się. April zrobiła się czerwona, normalnie para jej z uszu buchała i się na mnie rzuciła...
Walnęła mnie w brzuch, policzek... Ja ją walnąłem, nie będę gorszy! Dostała w brzuch i kopnąłem ją w kostkę. Parę razy walnąłem ja w twarz, ona zrobiła to samo...
- James! April! - nie reagowaliśmy, dalej się biliśmy. - JAMES! APRIL! - przestaliśmy się bić.
- Kuźwa! Ile ty ważysz? Zejdź ze mnie! - krzyczałem na April która na mnie leżała. - Wiem, że jestem mega pociągający, ale ty się trzymaj ode mnie z daleka! - krzyknąłem i zrzuciłem ją z siebie. Popchnąłem ją, walnęła głową w trybuny, zemdlała. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na ławce. Do April natychmiast podbiegła Katie Chang. Zabrali ja do Skrzydła Szpitalnego. Patrzyłem jak odchodzą. Pobiegłem się przebrać. Zajrzałem do szatni Ślizgonów, wziąłem jej rzeczy, miotłę zmniejszyłem i szybko schowałem do plecaka. Nie, nie przejmowałem się Ryan. Co to, to nie!
Perspektywa Scorpiusa.
Poszliśmy do szatni, wciąż się całując. Przycisnąłem ją do ściany.
- Słyszysz? - zamruczała mi w usta. Odwróciliśmy się. - O cholera...
- Czy to James i McLaggen? - spytałem.
- Tak. James jest gejem. - szepnęła. Patrzyliśmy na całujących się Pottera i McLaggena. Mruczeli jak koty, jęczeli sobie w usta i James macał tyłek McLaggena, nienawidzę gejów!
- Może pójdziemy do mnie? - spytałem obejmując ją.
- Dobry pomysł. Pa James! - krzyknęła do Pottera który zdejmował koszulkę, aż podskoczył.
Wyszliśmy z szatni.
- Muszę coś jeszcze załatwić. - powiedziała.
- Okej. - spojrzałem na nią z troską. Poszła w stronę Zakazanego Lasu.
Czego ona tam kuźwa chce?! - krzyknąłem w myślach. Widziałem rude włosy znikające w gąszczu drzew. Widziałem niedaleko Albusa. Podszedłem do niego.
- Co się dzieje? - spytałem, patrzył na Howgan.
- Ja... Nie... Nic. - powiedział.
- Gadaj. I oddaj te narkotyki!
- Jakie...
- Te które leżą na twojej szafce.
- Gdzie Rose? - spytał.
- Poszła do Zakazanego Lasu.
- Czego ona tam szuka?
- Serio nie wiem! Howgan! - zawołałem Arrisone.
- Czego Sco... - spojrzała na Ala.
- Dlaczego z nim zerwałaś? - spytałem.
- Mama nie uczyła, że nie ładnie wtrącać się w nieswoje sprawy? - spytała zaklopotana.
- Arri... - odezwał się Potter. - Tak ci było przy mnie źle?
- Nie Al. To z powodów prywatnych. Twój tata by mnie znienawidzil...
- Możesz mi powiedzieć. - szepnął. Ona dala mu jakąś kartkę i odeszła.
Perspektywa Albusa.
Dała mi turkusową kartkę i odeszła.
- Biegnij za nią! - krzyknął Scor. Spojrzałem na niebo, zaczęło padać... Ruszyłem za nią, biegłem. Znalazłem się już przy niej, chwyciłem ją w ramiona i zacząłem się kręcić, deszcz spadał na nas falami. Zatrzymałem się. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem najczulej jak umiałem.
Mokrzy i roześmiani calowaliśmy się na oczach wszystkich.
- Nadal nie chcesz ze mną być? - zamruczałem jej w usta.
- Chcę... I zawsze będę chciała! Ale ja jestem... - urwała niepewnie.
- Nie musisz mówić. - szepnąłem i znów ją pocałowałem, miała ciepłe usta, a poza tym była zimna jak lód.
Perspektywa Rose.
Poszłam do Zakazanego Lasu, coś mnie do niego ciągnęło. Stanęłam pod jakimiś drzewami. Usłyszałam jakiś dziwny hałas.
- Kim jesteś? - spytałam i złapałam za różdżkę. Nikt się nie odzywał. Poczułam, że dostaje czymś ciężkim w głowę i momentalnie leżałam na ziemi.
*
- Budzi się. - powiedział ktoś. Leniwie, powoli otwierałam oczy. Znajdowałam się w celi, ściany były z surowej skały, w niektórych miejscach gęsto pokrytej mchem. Siedziałam na krześle, ręce miałam w kajdanach. Za kratami siedział znudzony facet, był blady. Wokół oczu miał czerwono sine plamy.
- Gdzie ja jestem? To nie jest Hogwart! - krzyknęłam.
- Bardzo spostrzegawcza jesteś, piękna. Nie mogę ci powiedzieć gdzie się znajdujemy skarbie. - wzruszył ramionami.
- A możesz się chociaż przedstawić? - spytałam.
- Blackwell.
- Imienia nie masz?
- Valentine Blackwell.
- A możesz mnie wypuścić Blackwell? - spytałam.
- Nie. Pan mi zakazał.
- A mogę się dowiedzieć kim jest twój pan? - spytałam miło.
- Nie.
Perspektywa Jamesa.
Rose przyłapała mnie na całowaniu się z McLaggenem. Ubrałem koszulkę i zostawiłem go bez słowa.
Czy ja naprawdę jestem gejem? - po mojej głowie krążyło to pytanie. - Czy mnie naprawdę pociągają mężczyźni? W sumie ostatnio mi się śniła... dziewczyna, tak dziewczyna... żadna szczególna dziewczyna.... Po prostu dziewczyna. - podrapałem się po karku. Obok mnie jakieś dziewczyny coś szeptały, posłałem im zniewalający uśmiech numer 10, na co one pisnęły cicho, a ja poszedłem do zamku. Poszedłem do Skrzydła Szpitalnego zanieść April rzeczy. Pani Pomfrey kręciła się wokół jej łóżka jak poparzona.
- Co z nią? - spytałem obojętnie.
- Lekkie wstrząśnienie mózgu. - powiedziała. - To miłe, że ją odwiedzasz, poza przeniesieniem jej tu nikt, kompletnie nikt nie przyszedł. - Ja... Ja przyniosłem jej rzeczy. - zrobiło mi się jej trochę żal, w końcu przeze mnie tam trafiła, ja ją popchnąłem i uderzyła głową o trybuny.... Ale ona zaczęła kłótnie... Położyłem jej rzeczy na stoliku. - Mogę na chwilę zostać?
- Piętnaście minut kochaneczku. - powiedziała wychodząc.
- Wyglądasz tak samo głupio jak zawsze... Ale tak łagodnie, nie jak dziewczyna która może pobić cały Hogwart... - szepnąłem, właściwie do siebie. Wiedziałem, że ona mnie nie słyszy, ale mówiłem do niej, z troską, nie jak wróg. - Jesteś silna, dasz radę. - szepnąłem i wyszedłem.
Perspektywa Scorpiusa.
Poszedłem do swojego dormitorium. Pół leżałem na swoim łóżku i patrzyłem tępo przed siebie.
Gdzie jest Rose? - spytałem się w myślach. Z rozmyśleń wyrwał mnie pukanie do okna. Nie była to sowa, a kruk. Wpuściłem go i wziąłem list, dziobnął mnie parę razy i odleciał. Zamknąłem okno i przeczytałem list:
Mamy twoją rudą sukę, bardzo dobrze wiesz czego za nią chcemy. Masz tydzień czasu, do jej urodzin 31 października. Albo ruda dziwka zginie. Twój ojciec byłby zły, że prowadzasz się z małą Weasley.
- Jak oni śmiali ją tak nazwać?! - krzyknąłem i schowałem list do kieszeni. - Albus... - pobiegłem do Salonu Ślizgonów. Nie było go tam, ale siedzieli tam wszyscy poza nim i Howgan.
- Ludzie! Widzieliście Pottera?! - krzyknąłem.
- Jest z Howgan w swoim dormitorium. - wyjaśniła spokojnie Nott. - Co się stało?
- Nic... - szepnąłem i pobiegłem do dormitorium Albusa i Rose. Zapukałem do drzwi, po chwili otworzyły się. Wparowałem do dormitorium i rzuciłem się na łóżko Rose. Twarz miałem zatopioną w jej poduszce, czułem jej włosy...
- Co się stało? - usłyszałem zmartwiony głos Albusa. Dałem mu list. - O cholera jasna! Wiesz czego oni chcą?
- Amulet. - szepnąłem. - Amulet Wszechmocy.
- No tak! - walnął się dłonią w czoło. - Wampiry?
- Ehee... - mruknąłem.
- Mamy tydzień... Znajdziemy ją? - spytała Arri.
- Ja ją znajdę. Lepiej jak ze szkoły zniknie jeden uczeń, niż troje... - szepnąłem w poduszkę.
- Nie, my ci pomożemy. - powiedzieli razem.
- Dzięki, to miłe. Ja się o nią martwię. - mruknąłem. I wstałem, ruszyłem do drzwi.
- Gdzie idziesz? - spytała Arri.
- Po pomoc. - wyjaśniłem i wyszedłem. W Pokoju Wspólnym o dziwo było dużo mniej osób. Podszedłem do naszej grupki heh „Elity Slytherinu" usiadłem na jednym z foteli.
- Chodźcie do dormitorium Rose, natychmiast! - rozkazałem i sam ruszyłem do wspomnianego miejsca. Gdy wszyscy byliśmy już w komplecie uciszyłem ichbi zacząłem gadać.
- Rose została porwana. Ma to zostać między nami, jakby ktoś pytał mówimy że się źle czuje i leży w swoim dormitorium. - powiedziałem. - I tak się dowiedzą. - oburzyła się Parkinson.
- Proszę nie mówcie nikomu! - krzyknąłem.
- Mamy tydzień, lepiej będzie jeśli chociaż ojciec Albusa i matka Rose się dowiedzą. - stwierdził Zabini.
- Nie. Jako Elita będziemy działać sami. Parkinson, ty będziesz w szkole, a my się tym zajmiemy. - stwierdził Al.
- Dobra, będziecie się zamartwiać tą waszą Rosie, czy idziecie się bawić? Impreza zaraz się zaczyna... - zirytowała się Parkinson.
- Jak śmiesz myśleć o chlaniu podczas gdy oni mogą ją torturować?! - krzyknąłem.
- Oj, nie chcesz się wyluzować? - spytała patrząc na mnie maślanymi oczami.
- Jesteś głupia! W takiej sytuacji myśleć o chlaniu?! - krzyczałem.
- Scor może ona ma trochę racji? - spytała nieśmiało Nott.
- Wiesz Ann... No dobra. Ale choć jedna osoba nie ma się uchlać! - krzyknąłem stanowczo.
*****************
Nie piszę dalej, bo to chyba długie ciut..... :) Pozdro.