piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 15. - Impreza.

Rozdział 15.

Perspektywa Jamesa.

Miałem się udać do Wieży Gryffindoru, ale zatrzymał mnie jeden drugoklasista.
- Przesyłka dla pana Pottera. - powiedział wręczajac mi list, by za chwilę zniknąć za korytarzem. Spojrzałem na kopertę, była zielona, ślizgońsko zielona. Postanowiłem zostawić otwarcie jej aż wrócę do dormitorium, schowałem ja do kieszeni i pewnym krokiem ruszyłem schodami w gore.
*
Opadłem na łóżko i wyciągnąłem list z kieszeni, otworzyłem go:

Poznać sekret wroga możesz,
Jeśli szczerze mi odpowiesz.
Dziewczyny tej nienawidzisz,
Ona kocha Cię, a ty ją krzywdzisz.
Myślisz, że wredna dla ciebie jest bez powodu?
To się srogo mylisz, to już koniec mojego wywodu.

- Ryan mnie kocha?! - krzyknąłem. Moje myśli skupiały się na jej czarnych włosach, zielonych oczach i jej twarzy, gdy leżała w Skrzydle Szpitalnym, gdy wyglądała tak łagodnie, delikatnie i miło... Ale nie, ja jestem gejem i nie lubię April Ryan, ba, ja jej nienawidzę!

Perspektywa Scorpiusa.

Dziewczyny zniknęły w dormitorium Parkinson i Nott, na pewno przygotowują się do imprezy... Usiadłem na jednym z foteli w Pokoju Wspólnym.
- To miłe, że martwisz się o Rose. - usłyszałem za sobą szept.
- To logiczne... - zacząłem, ale przerwałem, bo do Salonu Ślizgonow wpadło jak poparzone pewne rude stworzenie - Lilyanne Potter.
- Skąd znasz hasło? - spytał Al.
- Hehe, ma się ten czar. - błysnęła zębami. Potter spojrzał uważnie na twarz siostry.
- Dlaczego się tak mocno zaczęłaś malować? - zapytał poważnie.
- Wiesz Al... Jestem już duża, mądra i ładna, ale przede wszystkim duża...
- Do rzeczy. - powiedział.
- Ja... Ja zamierzam w tym roku... Stracić dzie... dziewictwo. - mruknęła pod nosem. Al zrobił oczy wielkie jak talerze, a ja zakrztusiłem się własną śliną.
- Masz czternaście lat! - krzyknął Al.
- I to jest odpowiedni wiek na pierwszy raz. Tobie też radzę.
- Małe, rude i wredne. - warknął Potter. - Dobra, rób co chcesz znikaj!
- Okej, okej. Pa Scorrrr... - mruknęła i wyszła.
- Dziwne rude stworzenie... - westchnąłem.

Perspektywa Jamesa.

Gratulacje. Zgadza się. - usłyszałem w swoich myślach, spojrzałem na list. Zmienił treść:

Ona cię kocha,
co noc szlocha.
Jej największego sekretu nikomu nie zdradzi,
choć sobie nie radzi.
Jeśli sekret ten poznać chcesz,
idź za światłem.
Poprowadzi ono cię.

Przeczytałem i przed moimi oczami pojawił się niebieski ognik. Zacząłem za nim iść, jeden znikał i pojawiał się następny, nieco dalej. Zaprowadziły mnie do jakiegoś pomieszczenia na piątym piętrze. Drzwi otworzyły się same przede mną. Wszedłem niepewnie do środka.
- Gdzie ja jestem? - spytałem na głos.
W pokoju April się znajdujesz,
musisz znaleźć przedmiot i obiecać, że tej wiedzy nie zmarnujesz. - odezwał się głos w moich myślach.
- Jakaś podpowiedź? - spytałem.
Dla każdej nastolatki rzecz najcenniejsza,
myśli swe najskrytsze tam zapisuje.Nie jest ona duża lecz też nie najmniejsza. - powiedział głos.
- A dokładniej?
Coś co na ścianie wisi,
zdobi pokój, kryje jej myśli.
Po odchyleniu go głęboko zajrzeć możesz lecz tylko jedna rzecz się tam kryje. - szepnął w mojej głowie.
- Obraz? Tylko któ... Tu jest tylko jeden obraz. - stwierdziłem i do niego ruszyłem. Odchyliłem obraz i wyjąłem z dziury za nim pamiętnik April. Czarno - srebrno - zielony zeszyt na którym tańczyły węże. Otworzył się na jednej ze stron, sam.
Przeczytałem uważnie:
„Najgorszy dzień mojego życia..."
Drogi pamiętniku!
Jest przerwa świąteczna, rodzice jak zwykle nie przyjechali po mnie na peron, przysłali naszego skrzata, jak zawsze... Powiedziałam mu, że sama dotrę do domu, że ma przygotować pyszny obiad, a ja jak wrócę mu pomogę sprzątać. Po długim namyśle zgodził się i zniknął z pstryknięciem palców. Postanowiłam, że pójdę sobie do domu na nogach, nie mieszkam przecież daleko. To była najgorsza decyzja mojego życia. Szłam ulicą Pokątną do Dziurawego Kotła. Czułam że ktoś mnie obserwuje, miałam rację. Chwilę później ktoś wciągnął mnie do ciemnego zaułka i pozbawił dziewictwa, zgwałcił mnie i pobił. Zostawił jak śmiecia i uciekł, po godzinie znalazł mnie mój kuzyn, nic nie powiedziałam poza tym: „Zaprowadź mnie do domu". Od tego zdarzenia nie ufam żadnemu mężczyźnie, poza ojcem. Cztery miesiące później strasznie bolał mnie brzuch, wymiotowałam, miałam straszne humorki i zachcianki oraz byłam wredna, bardzo wredna. Zaczął mi rosnąć brzuch, wszyscy to zauważyli: uczniowie zaczęli mnie wyzywać od puszczalskich, dziwek, szmat, suk i innych mian jakimi określa się młodą dziewczynę bez chłopaka w ciąży, a nauczyciele się o mnie trochę martwili, tylko trochę, bo kogo ja obchodzę? Było wyjście do Hogsmead, zaczepił mnie jakiś gość, zobaczył mój brzuch i sprzedał mi jakieś pigułki „na pozbycie się problemu", biegiem wróciłam do Hogwartu, bez zastanowienia zjadłam całą paczkę i popiłam ognistą whiskey. Zemdlałam i nie budziłam się przez trzy dni, nikt się nie zastanawiał gdzie byłam... Jak zawsze. Chciałam umrzeć, tu i teraz. Nikt się mną nie przejmował, a ja myślałam o Jamesie Potterze i dalej o nim myślę...
xxx April xxx

Byłem zszokowany tym co przeczytałem. Ręka mi się trzęsła.Nawet Ryan nie zasługiwała na coś takiego. Jak można coś takiego komuś zrobić!?Zrobiło mi się jej trochę żal. Odłożyłem jej pamiętnik i wyszedłem z tamtąd. Nie chciałem o tym myśleć. Biegłem korytarzami bez celu. Nagle powróciły do mnie treści tych wszystkich liścików. Ja...ja gdybym wiedział o co chodzi... Usiadłem na łóżku, list w kieszeni zaczął mnie parzyć, wyjąłem go, znów zmienił treść:

Teraz wszystko o niej wiesz.
Czy zadajesz sobie pytanie kim ja jestem?
Niestety poznać odpowiedź nie jest ci dane,
kolejne me słowo zostało wypowiedziane.
Na dzisiaj juz koniec tych liścików,
lecz jeszcze coś muszę ci powiedzieć.
Uważaj na siebie i swoich przyjaciół, ja jestem wszędzie,
a ofiar może być bez liku.

Perspektywa Scorpiusa.

Impreza się zaczęła, ognista lała się strumieniami, ślizgoni tańczyli, niektóre dziewczyny chodziły bez bluzek i ogólnie było wesoło. Tylko Al, Arri i ja siedzieliśmy w kącie i rozmyślaliśmy o Rose, przynajmniej ja. Przy okazji popijałem wytrawne mugolskie wino, nie zamierzałem się upić.
- Scooor... Chodź zatańczyć... - mruknęła Parkinson.
- Nie. Jesteś pijana. - powiedziałem.
- Oj... Proszę... - mruczała i zaczęła wpychać się na moje kolana, miałem ochotę ją walnąć, mam klasę więc tego nie zrobiłem. Tylko zrzuciłem ją ze swoich nóg, na co ona poszła gdzieś obrażona. Mnie zatrzymała pewna niewiasta imieniem Airin (czyt. Ajrin) Philips. Tym razem swoje włosy pofarbowała na czerwono-pomarańczowo-żółto, a soczewki wybrała koloru krwistej czerwieni. Trzymała w ręce butelkę ognistej i piła ją wielkimi łykami. Ta dziewczyna mnie czasem bardzo zaskakuje.
- Scooor... - zamruczała. - Wyglądasz jak serrrrr...
- Philips, nie mam czasu! - krzyknąłem. Ona objęła moją szyję i zaczęła tańczyć. - Puść mnie. Proszę...
- No okej... - prychnęła i pocałowała mnie w policzek. Odeszła i na środku salonu zaczęła zdejmować koszulkę. Czym wywołała zadowolenie u płci męskiej. Jeszcze z imprezy burdel będą robić... Poszedłem do swojego dormitorium. Miałem nadzieję że nie zobaczę jakiegoś kolegi w jednoznacznej sytuacji. Myliłem się... Ale nie był to chłopak i dziewczyna, a dwie dziewczyny, Parkinson i Chang! Robiły nieprzyzwoite rzeczy na moim łóżku... Pościel idzie do prania... Patrzyłem chwile jak Parkinson robi dobrze Chang, odwróciłem się napięcie i wyszedłem. Na środku pokoju wspólnego mała gryfońska pomyłka o imieniu Airin prezentowała taniec erotyczny. Ta dziewczyna jest niemożliwa... Zastanawiałem się czy nie przerwać jej tego, żeby chłopakom nie zrobiło się gorąco, ale zrobił to ktoś inny. Nie z chęcią zgwałcenia jej, tylko z troską, żeby nie zrobił tego ktoś inny. Był to Damian Zabini. Airin krzyczała, ale Damian doprowadził ją do Albusa i Arri i tam w spokoju z nią gadał. Poszedłem do nich.
- Damian, weź stąd naszą księżniczkę. - powiedziałem.
- Nie musicie mnie nigdzie brać... - uśmiechnęła się.

Perspektywa Lily

Siedziałam w Pokoju Wspólnym i uczyłam się, nie poprawka, udawałam, że się uczę, bo nie chciałam żeby mnie ktoś zaczepiał.
- Lily, wiem, że nie czytasz. - usłyszałam za plecami.
- Wiesz gdzie Rose? - spytałam.
- Ty jesteś jej bliższa, niż ja. - westchnęła.
- Ale na meczu była, a teraz jej nie ma, nie uważasz, że to dziwne?
- Napewno jest na imprezie Ślizgonów. - znałam ją na tyle dobrze, że wiedziałam prawie na sto procent, że wywrociła oczami.
- Nie ma jej tam. - powiedziałam.
- Po czym to stwierdzasz? - spytała.
- Byłam tam. U Ala, był tam też Scorpius Malfoy, a jak wiesz ostatnimy czasy on i Rose są bardzo blisko. Nasi chłopcy mieli też dość nietęgie miny. - powiedziałam poważnie.
- Rose jak zawsze najważniejsza... - wywrociła oczami.
- Nie zapominaj, że to ja jestem córką tego Pottera. - uśmiechnęłam się podle.
- Tak, a Weasleyów jest tyle, że nawet nie wiadomo ile... Ale to zawsze, zawsze Rosie i Hugoś są najważniejsi...
- Molly... Nie stroj fochów... - tym razem ja wywrociłam oczami.
- Lily, ja będę stroić fochy, bo to JA zawsze będę nudną córką Percy'ego Weasleya... Nie ty, lub Rose. To o mnie i Lucy wszyscy będą mówić: „O to ta córka Percy'ego, na pewno tak jak tata nie umie się bawić, jest nudna, a przede wszystkim jest kujonem". Ja umiem się bawić, nie jestem kujonem, ale przede wszystkim umiem się bawić! Kto wypił dziesięć butelek ognistej, jedną po drugiej? Kto spał z połową Hogwartu? Do kogo wzdycha większość chłopaków? Kto ma ochotę zabić was wszystkich? Ja! Ja! Ja! Mam was wszystkich dość! - krzyknęła i wróciła do dormitorium dziewczyn z siódmego roku.
- Psychopatka... - mruknęłam pod nosem. Moja kuzynka bez wątpienia nie jest normalna, a jest córką tak normalnych ludzi, może ją podmienili? W sumie ruda jest, ale to nie dowód! Bardziej podobna jest do wujka George'a... Ale i tak jest psychopatką przez wielkie P. Do pokoju wspólnego wleciał Hugo, pobiegł do dormitorium Jamesa.

Perspektywa Jamesa.

Ja i Chris siedzieliśmy w moim dormitorium, nie robiliśmy tego o czym myślisz, zboczeńcu! Nagle do pokoju wbiegł jak poparzony Hugo, był bardzo wściekły. Zaczął chodzić nerwowo obok łóżka. Wziąłem i przycisnąłem go do ściany, zareagowałem trochę gwałtownie, zbyt gwałtownie.
- Co się stało? - spytałem. Chris wyszedł.
- Chodzi o to, że moje i Rose relacje są w bardzo złym stanie, ciągle kłótnie i krzyki... Pamiętam jak chciała mnie wyrzucić przez okno gdy miałem dziewięć lat...
- To po prostu zacznijcie spędzać zw sobą czas. - szepnąłem.

Perspektywa Scorpiusa.

Wszyscy byli już nieźle nachlani, poszedłem spać. Większość już spała, ale w Pokoju Wspólnym na podłodze. Al i Arri nic nie pili, śpią u Albusa w dormitorium, jak on powiedział: „To dla bezpieczeństwa Arrisony". Nasza mała gryfońska pomyłka śpi smacznie u Zabiniego, u nas w dormitorium już nie migdalą się Parkinson i Chang. Nott w ogóle nie zjawiła się na imprezie, poszła gdzieś kompletnie sama.

*************
Końcowa perspektywa Scorpiusa nie ma sensu. Dziękuję Wiktorii która napisała liściki dla Jamesa i parę innych fragmentów, bez niej nie powastałby ten rozdział. Pozdro.

wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 14. - Miłość i mecz. Kłótnia i jej skutki, złe... a może dobre?

Rozdział 14.

Spojrzałam na niego krzywo.
- Po co? - spytałam. - Musisz mi truć życie?
- Ja tu jestem dla twojego dobra. Jestem tu, by cię pilnować. Żebyś się nie zadawała z kimś pokroju Malfoya. - powiedział spokojnie podchodząc do mnie. Objął mnie. - Wiem, że...
- Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam. Sama zdziwiłam się swoją odwagą.
- Wiem, że tęskniłaś skarbie. Wiem, że tęskniłaś za moim dotykiem. - powiedział łapiąc mnie mocno za tyłek.
- Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam.
- Jesteś taka urocza. Jak zawsze słodka. - ignorował moje słowa.
- Derek! Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam ponownie.
- Słodka Rosie. - wziął moją twarz w dłonie i mnie pocałował. Poczułam obrzydzenie.
- Puść mnie! - mruknęłam w jego usta pchając go. Zaczął mnie obmacywać. - Derek!
- Wciąż jesteś taka sexy, a niby to przemija z wiekiem. - szepnął mi do ucha i wsadził ręce za gumkę moich spodni. Wzdrygnęłam się. Zaczął mi je zdejmować, po chwili stałam w koszulce i majtkach, nic poza tym.
Czy jak to zrobię, się odczepi? - spytałam się w myślach. Zdjęłam koszulkę.
- Czy jak mnie wyruchuasz, to się odczepisz? - spytałam. Derek zaśmiał się głośno.
- Zatańcz. - powiedział.
- Co? - zdziwiłam się.
- Zatańcz dla mnie. - mruknął.
- Ja... Ja...
- Ona nie będzie dla nikogo tańczyć! - krzyknął, poznałam ten głos Scorpius.
- Malfoy... - warknął Derek.
- René... - syknął. - Czego od niej chcesz?!
- Ja... Ja przyszedłem po swoją własność. - powiedział obojętnie. Ubrałam się i poszłam przytulić do Scorpiusa. Spojrzałam krzywo na René.
- A od kiedy ja jestem twoją własnością? - spytałam oburzona wchodząc w słowo Scorpiusowi. - A teraz rusz swoje szanowne cztery litery i idź do swoich fanek które nie wiedzą, że jesteś zwykłym pedofilem! - krzyknęłam.
- Jeszcze się policzymy skarbie. - warknął i wyszedł. Westchnęłam głośno z ulgą.
- Dzięki Scor. - stanęłam mu na butach i go cmoknęłam w policzek.
- Polecam się na przyszłość. Teraz nie możesz chodzić sama, nigdzie! - krzyknął.
- Już to słyszałam. - mruknęłam. - Dwa razy...
- Rose, ja się o ciebie martwię! - krzyknął z uśniechem i mnie przytulił.
- Kurczę Scor, gdyby nie ty nie wiem co ten paszczur by mi zrobił. - uśmiechnęłam się.
- Do usług. Na życzenie królowej wszystko zrobię. - ukłonił się teatralnie.
- Och milordzie, jakaż ze mnie królowa, bez króla? - spytałam wzdychając.
- Trzeba go pani znaleźć. - postanowił.
- Znalazłam. Stoi przede mną. - stanęłam na palcach i go pocałowałam w usta, czas się zatrzymał i wszystko było takie piękne... Oderwaliśmy się od siebie, uśmiechnął się. - Kocham jak się uśmiechasz... Jakby ten uśmiech był przeznaczony tylko dla mnie.
- Bo jest. - powiedział cicho.

Perspektywa Hugo.

Siedziałem w Wielkiej Sali, próbowałem cos zjeść, ale gdy brałem cokolwiek do ust robiło mi się niedobrze. Wyszedłem z Wielkiej Sali, James patrzył na mnie czujnie. Schowałem ręce do kieszeni, było tam moje pudełko, westchnąłem z ulgą. Spojrzałem na ręce, na których miałem zawiązane bandanki, czerwone bandanki. Nagle zapiekła mnie prawa ręka. Syknąłem cicho z bólu, wiedziałem co się stało, dostałem zakażenia. Pobiegłem do łazienki, sprawdziłem czy jest tam pusto, było i odetchnąłem. Oparłem ręce na umywalce i spojrzałem w lustro, wyglądałem tak samo głupio jak zawsze: rudy bałagan na głowie, wielkie, zdecydowanie za wielkie niebiesko zielone oczy, a pod nimi wory i rumieńce na policzkach. Odwiązałem bandanki, moja skóra mogła oddychać. Tak jak myślałem na prawym przedramieniu wdało się zakażenie.
- Cholera! - krzyknąłem. Przemyłem rany delikatnie wodą, zapiekło. Usiadłem na podłodze, opierałem się o zimną ścianę. Wyjąłem pudełko z kieszeni, a z niego wyciągnąłem żyletkę. Przyłożyłem ją do lewego przedramienia. Narysowałem serce, pogłębiałem je coraz bardziej, a następnie je przekresliłem. Nic nie czułem, nie bolało. Zrobiłem jeszcze parę ran i zaczęło mi się kręcić w głowie. Zemdlałem.

Perspektywa Arrisony.

Siedziałam w Wielkiej Sali i kończyłam śniadanie. Gdy już zjadłam posiłek poszłam do toalety. - O cholera. - mruknęłam. Podeszłam bliżej. - To brat Rose... - szepnęłam, spojrzałam na jego ręce. Wzięłam jego głowę i położyłam na swoich kolanach.
Zaraz się ocknie. - pomyślałam i mimowolnie zaczęłam gładzic jego płomienno rude włosy. Miałam rację, zaczął otwierać oczy. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co się stało? - spytał.
- Zemdlałeś. - szepnęłam spokojnie.
- Ty jesteś dziewczyną Ala. - stwierdził, na co ja posmutniałam.
- Tak. - mruknęłam i pogładziłam go po włosach. - Chyba.
- Al cię kocha. - szepnął z przekonaniem.
- Ja... Ja wiem.
- Dzięki za pomoc.
- Ja nic nie zrobiłam.
- Rozkochałaś w sobie największego nudziarza, to wystarczy.
- Al nudziarz? - zdziwiłam się.
- Uwierz. - złapał mnie za rękę, bo cały czas gladzilam jego włosy i podniósł się, podał mi rękę. - Dzięki.
- Nie ma za co. - szepnęłam. - Powiedzieć Rose... Że ty... się tniesz? - spytałam.
- Proszę. Nie mów jej. - mruknął.
- Hugo, to nie pomoże. Patrz - pociągnęłam rękaw bluzy, było na mojej ręce niewiele blizn. - samo wyszło.
- Albus coś zrobił? - spytał.
- Nie. To dowód jak mocno go kocham, wiem głupie wyjście. Samookaleczanie jest złe. Oddaj mi to. - szepnęłam patrząc na największą bliznę że wszystkich: Albus <3
- Muszę? - spytał.
- Tak. - powiedziałam wyciągając rękę. Sięgnął do kieszeni i dał mi pudełko. - Zrobię z nim to co trzeba.
- Czyli? - spytał.
- Schowam w Pokoju Życzeń. - szepnęłam.
- Nie zaczniesz robić tego co ja? - spytał.
- No nie. - mruknęłam i wyszłam.

Perspektywa Rose.

Siedzieliśmy w dormitorium Scorpiusa. Grał na gitarze, a ja śpiewałam.
- „ Spośród wszystkich ludzi dzisiaj wybieram Cię,
i bez trudu w całym tłumie dostrzegam, że,
ten którego szukam przecież jest obok mnie,
chyba widzę jak wyglądać mógłby nasz świat". - zaśpiewałam patrząc na Scorpiusa. Uśmiechnął się.
- Ty też grasz? - spytał.
- Na fortepianie i pianinie. Gitarą nie jest dla mnie. - szepnęłam.
- To teraz ja zaśpiewam coś dla ciebie. - szepnął. - „ Gdy pojawiłaś się
Kolory nagle zmienił świat
Pojaśniał każdy dzień
Znów zrozumiałem, że
Dla kogoś warto starać się
Że przy kimś warto być
Ty, ocaliłaś mnie
Przestałem się bać
Zacząłem znów żyć".
- Pięknie. - mruknęłam i zaklaskałam.
- Ty śpiewasz lepiej. - szepnął.
- Pójdziemy pograć w quidditcha? - spytałam.
- Pograsz wystarczająco na meczu. - szepnął.
- Właśnie dzisiaj mecz! - krzyknęłam. - Dziwne, że w niedzielę. - Slytherin kontra Gryffindor!
- Ja już muszę iść. - mruknęłam i ruszyłam do drzwi.
- Czekaj. - szepnął Scorpius i podszedł do mnie, schylil się i mnie pocałował. - Paaaa. - zamruczal mi w usta. Stałam chwile oslupiała, pomachałam mu i wyszłam. W Pokoju Wspólnym siedziało parę osób, między innymi April, Al, Arri, Zabini, Nott i Parkinson.
- Hej. - szepnęłam rozmarzona i bez pardonu rzuciłam się na kolana Ala.
- Byłaś u Scorpiusa. - stwierdzili.
- Ehe... - mruknęłam.
- Rose zejdź że mnie! - krzyknął Al. Wstałam i opadłam na miejsce obok April.
- Czy działo się tam coś „takiego"? - spytał Potter.
- Nie twój interes. - mruknęłam.
- Iriss została wywalona z drużyny przez pobicie Rose i potrzebujemy nowej scigajacej, bo oddamy mecz. - powiedziała Nott, jako zastępca kapitana, czyli Scorpiusa.
- April... - szepnęłam i pogładziłam ją po włosach. Spojrzałam na nią maślanymi oczami.
- Jeśli Malfoy się zgodzi... - szepnęła. I jak na zawołanie z dormitorium on wyszedł.
- Malfoy znalazłam ścigającą. - powiedziała Nott.
- Kogo? - spytał.
- April. - zamrugał szybko i zatrzymał wzrok na mnie.
- Okej. - szepnął.
- Mam pomysł! - krzyknęłam. - Pograjmy w chowanego!
- W co? - zdziwili się.
- To jest taka mugolska gra, jedna osoba szuka, a reszta się chowa! - uśmiechnęłam się.
- Dobry pomysł. - stwierdził Al. - Ja mogę szukać.
- Okej. Liczysz do 50. - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia.
*
Ja i Scorpius pobiegliśmy za jakiś posąg.
- Tutaj trochę potrwa zanim nas znajdzie. - szepnęłam.
- To mamy czas dla siebie. - powiedział.
- Mrrrrau... - zaśmiałam się.
- To co robimy? - spytał obejmując mnie.
- Masz jakiś pomysł, kocie? - spytałam. Zbliżył się do mnie i nasze usta się zetknely, jego zrobiły się miękkie, bardzo miękkie i gorące.
- Ekhem... - brak reakcji z naszej strony. - Ekhem.... EKHEM! - momentalnie odskoczyliśmy od siebie, jakbyśmy się nawzajem poparzyli.
- Al ja ci mogę to wyjaśnić! - krzyknęłam.
- Nie chce twoich wyjaśnień, wszystkich znalazłem. Chodźcie. - powiedział głosem wypranym z emocji. Ruszyliśmy za nim, ignorowaliśmy wszystko i wszystkich i trzymaliśmy się za ręce. Byliśmy już na miejscu, wszyscy już czekali. Spojrzeli na moją i Malfoya splecione dłonie, a następnie przenieśli wzrok na nasze twarze uśmiechając się do siebie.
- Ile zostało do meczu? - spytałam.
- Trzy i pół godziny. - odpowiedziała Arri.
- Trzy i pół godziny. - powtórzyłam. - Nudzenia się. Ja idę. - stwierdziłam i ruszyłam do Sali Wyjściowej. Poszłam na błonia. Nad jeziorem, na jego brzegu siedziała dziewczyna, którą bardzo dobrze znałam. Usiadłam obok niej.
- Co jest? - spytałam.
- Masz swoje problemy. - szepnęła. - Miłość to najbardziej niszczycielska siła... i powód licznych samobójstw i morderstw. Miłość to zarazem nienawiść, one idą w parze, ramię w ramię.
- Gadaj mi co się stało. - nakazałam. - James Potter, mój brat całował się z Thomasem! Tak tym co mi się podoba! - krzyknęła. Pogładziłam ją po włosach.
- James jest gejem. - szepnęłam udając spokój. Obejrzałam się przez ramię, w naszym kierunku szedł Albus. Usiadł obok mnie.
- Co jej się stało? - szepnął mi do ucha.
- To że twój brat jest gejem i całował się z chłopakiem, który jej się podoba! - krzyknęłam. Al się zakrztusił.
- James pedałem?! - zdziwił się.
- Tak! - krzyknęła łamiącym się głosem i pobiegła do zamku.
- Świetnie. - mruknęłam i położyłam głowę na ramieniu Ala.
- Co jest między tobą i Malfoyem? - spytał.
- To skomplikowane. - szepnęłam.
*
Wyszliśmy z zamku, z miotłami i ubraniami w torbach. Jak to mieliśmy w zwyczaju polecieliśmy na nich na stadion. Na trybunach zbierali się uczniowie, ubrani głównie w szkarłat i złoto, włącznie z Puchonami i Krukonami. Poszliśmy do szatni. Ubrałam się jako pierwsza, poszłam do szatni chłopaków. Scorpius też był ubrany, siedział na ławce, rzuciłam mu się na kolana. Usiadłam na nich, przodem do niego i objęłam jego szyję rękami.
- Jak tam księżniczko? - spytał.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
- Stresujesz się meczem?
- Nie. Nie ma czym. Gryfoni to cieniasy. - mruknęłam i przyłożyłam usta do jego.
- EKHEM! - był to Al.
- Oj przepraszam. - skręciłam głowę w jego stronę.
- Nie chodzi o to. Musimy iść. - powiedział. Pobiegłam po swoją miotłę i wyszliśmy na murawę, rozległy się gromkie brawa. Za mikrofonem siedziała Angie Jordan.
- OTO SĄ NASZE WSPANIAŁE DRUŻYNY! Gryffindor w składzie: Kapitan, a zarazem szukający - James Potter! - krzyknęła i na stadionie rozbrzmiały piski podnieconych dziewczyn, na co April, ja i Al zaśmialiśmy się. - Obrońca, a raczej obrończyni nasza urocza Stephanie Wood! - podniecone krzyki i oklaski chłopaków, i lesbijek. - Pałkarze - Fred Weasley i Chris McLaggen. - kolejne piski dziewczyn. - Oraz wspaniali, uroczy ścigający: Hugo Weasley, Mary Finnigan i Lily Potter!
Wszyscy klaskali patrząc na drużynę Gryfonów.
My będziemy mieć mniejsze... - pomyślałam.
- I nasza mniej wspaniała drużyna Ślizgonów!
- Jordan! - krzyknęła dyrektorka.
- Przepraszam pani profesor. Drużyna Slytherinu w składzie: Kapitan oraz szukający Scorpius Malfoy, obrońca, Albus Potter, pałkarze Damian Zabini i Jonathan Goyle. I wspaniali ścigający, a właściwie piękne ścigające, ruda tygrysica, królowa quidditcha Rooose Weasley, tajemnicza April Ryan oraz urocza Annabeth Nott! Oddaje głos panu, profesorze.
- Zasady takie jak zawsze, gracie fair! - krzyknął Wood. - Podajcie sobie dłonie. - James i Scorpius podali sobie ręce, ja podałam Mary, April Hugo, Nott Lily, Al Wood, Zabini McLaggenowi, a Goyle Fredowi. Usiedlismy na miotly i na gwizdek wzbilismy się w górę! Od razu wzięłam kafla i trafiłam do pętli Gryfonów.
- Rosie zdobywa 10 punktów dla Slytherinu! - krzyknęła. - James Potter chyba wypatrzył znicza! Nie to był jednak złoty zegarek Zabiniego, to znaczy Damiana pani profesor. Rose wzbiła się zaskakująco wysoko w powietrze, na jakieś 50 stóp! - krzyknęła. Czułam, jakbym straciła panowanie nad miotłą! Miotła stanęła pionowo, wisiałam trzymając się jedną ręką witek miotly. Słyszałam krzyki, kątem oka spojrzałam na tablicę, wygrywaliśmy, nawet jeśli Gryfoni złapali znicza, którego właśnie przed sobą zobaczyłam.
- Rose zaraz spadnie! James i Scorpius zobaczyli znicza! Jest tuż obok Rose! - krzyknęła zafascynowana.
Pocieszające... - pomyślałam.
- Scorpius Malfoy leci w stronę zni... Rose! - krzyknęła.
- Puść miotłę, ja cię złapie! - krzyknął. Wzięłam głęboki oddech i puściłam.
- Scorpius ratuje Rose! Siedzą razem na miotle, ta czule go obejmuje. A James łapie znicza. Slytherin i tak wygrywa. - powiedziała ciszej. Wylądowaliśmy na ziemi. Na środku stadionu leżała moja miotła zniszczona. Wszyscy na mnie patrzyli, miałam to gdzieś. Rzuciłam się na szyję Scorpiusa i namiętnie wtopiłam usta w jego, chwile nie wiedział co się dzieje, ale przejął inicjatywę. Czułam na sobie wzrok matki, wujka, nauczycieli, wszystkich!
- Rosie, może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce? - zamruczał mi w usta.

Perspektywa Jamesa.

Stałem i patrzyłem na radość Ślizgonów z obrzydzeniem.
- Co tam Potter? Słabo znosisz przegraną? - usłyszałem za sobą głos.
- Ryan, proszę nie ośmieszaj się jeszcze bardziej. - powiedziałem.
- Odezwał się. - warknęła. - Jesteś gejem, widziałam jak się całowałeś z tym Gryfonem, on się twojej siostrze podoba!
- 9 planet. 294 kraje. Ponad 7 miliardów ludzi, a ja muszę patrzeć akurat na twój ryj. - powiedziałem i ją popchnąłem.
- Jak śmiesz mnie pchać?! - krzyknęła.
- A co zabronisz mi? - spytałem.
- Jak patrzę na twoją mordę, mam ochotę wysłać sowę z listem o treści: POMAGAM! - krzyknęła.
- Lubię żółty... ale twoje zęby to już przesada! - powiedziałem.
- Daj mi swoje zdjęcie, bo mój wujek naprawia rower i nie wie jak wygląda pedał! - wrzasnęła.
- Gdybym miał wybierać między pocałowaniem orangutana w zadek, a pocałowaniem ciebie w usta, zdecydowanie wybrałbym to pierwsze. - warknąłem.
- Pożyczyć ci lustro? Bo swojego chyba nie masz... - powiedziała.
- Ryan! Poszłaś za moją radą? Zaczęłaś wypychać stanik? - spytałem ironicznie.
- Ty powinieneś zacząć wypychać slipy, uwierz.
- A co? Widziałaś?
- Widziałam i uwierz żałuję.
- Ja żałuję, że widziałem twoje cycki... albo raczej ich brak...
- To słodkie.
- Co niby?
- Twoja głupota.
- Ty powiedziałaś, że jestem słodki.
- Nie. Ja powiedziałam, że twoja głupota jest słodka, nie ty. Nie wiedziałam, że istnieją glupsze osoby od mojego kuzyna, to jest słodkie.
- Jedz dużo, może wreszcie pójdzie w cycki.
- Co ty się tak interesujesz moimi cyckami? Myślałam, że wolisz męskie narządy.
- Nie mogę się interesować twoimi cyckami, bo ich nie ma! UPS....
- Oj Pottuś, Pottuś... - mruknęła. - Jesteś taki uroczy, po prostu mrrrrau! - Hahaha. - zaśmiałem się. - Ty żartujesz?
- Ja mówię poważnie. - odparła. - No przecież, że żartuje pedałku!
- Jesteś taka głupia, czy tylko udajesz?
- Ty jesteś hetero czy udajesz? Tiaaaaa jesteś homo, tylko boisz się przyznać!
- Jesteś fajna, czy tylko udajesz?
- Ja nie muszę, w przeciwieństwie do ciebie!
- Masz okres, że się tak złościsz? Nie? To może chodzi o to, że Rose woli Scorpiusa od ciebie? Myślisz, że nie widać jak na nią patrzysz? To się mylisz! - zaśmiałem się. April zrobiła się czerwona, normalnie para jej z uszu buchała i się na mnie rzuciła...
Walnęła mnie w brzuch, policzek... Ja ją walnąłem, nie będę gorszy! Dostała w brzuch i kopnąłem ją w kostkę. Parę razy walnąłem ja w twarz, ona zrobiła to samo...
- James! April! - nie reagowaliśmy, dalej się biliśmy. - JAMES! APRIL! - przestaliśmy się bić.
- Kuźwa! Ile ty ważysz? Zejdź ze mnie! - krzyczałem na April która na mnie leżała. - Wiem, że jestem mega pociągający, ale ty się trzymaj ode mnie z daleka! - krzyknąłem i zrzuciłem ją z siebie. Popchnąłem ją, walnęła głową w trybuny, zemdlała. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na ławce. Do April natychmiast podbiegła Katie Chang. Zabrali ja do Skrzydła Szpitalnego. Patrzyłem jak odchodzą. Pobiegłem się przebrać. Zajrzałem do szatni Ślizgonów, wziąłem jej rzeczy, miotłę zmniejszyłem i szybko schowałem do plecaka. Nie, nie przejmowałem się Ryan. Co to, to nie!

Perspektywa Scorpiusa.

Poszliśmy do szatni, wciąż się całując. Przycisnąłem ją do ściany.
- Słyszysz? - zamruczała mi w usta. Odwróciliśmy się. - O cholera...
- Czy to James i McLaggen? - spytałem.
- Tak. James jest gejem. - szepnęła. Patrzyliśmy na całujących się Pottera i McLaggena. Mruczeli jak koty, jęczeli sobie w usta i James macał tyłek McLaggena, nienawidzę gejów!
- Może pójdziemy do mnie? - spytałem obejmując ją.
- Dobry pomysł. Pa James! - krzyknęła do Pottera który zdejmował koszulkę, aż podskoczył.
Wyszliśmy z szatni.
- Muszę coś jeszcze załatwić. - powiedziała.
- Okej. - spojrzałem na nią z troską. Poszła w stronę Zakazanego Lasu.
Czego ona tam kuźwa chce?! - krzyknąłem w myślach. Widziałem rude włosy znikające w gąszczu drzew. Widziałem niedaleko Albusa. Podszedłem do niego.
- Co się dzieje? - spytałem, patrzył na Howgan.
- Ja... Nie... Nic. - powiedział.
- Gadaj. I oddaj te narkotyki!
- Jakie...
- Te które leżą na twojej szafce.
- Gdzie Rose? - spytał.
- Poszła do Zakazanego Lasu.
- Czego ona tam szuka?
- Serio nie wiem! Howgan! - zawołałem Arrisone.
- Czego Sco... - spojrzała na Ala.
- Dlaczego z nim zerwałaś? - spytałem.
- Mama nie uczyła, że nie ładnie wtrącać się w nieswoje sprawy? - spytała zaklopotana.
- Arri... - odezwał się Potter. - Tak ci było przy mnie źle?
- Nie Al. To z powodów prywatnych. Twój tata by mnie znienawidzil...
- Możesz mi powiedzieć. - szepnął. Ona dala mu jakąś kartkę i odeszła.

Perspektywa Albusa.

Dała mi turkusową kartkę i odeszła.
- Biegnij za nią! - krzyknął Scor. Spojrzałem na niebo, zaczęło padać... Ruszyłem za nią, biegłem. Znalazłem się już przy niej, chwyciłem ją w ramiona i zacząłem się kręcić, deszcz spadał na nas falami. Zatrzymałem się. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem najczulej jak umiałem.
Mokrzy i roześmiani calowaliśmy się na oczach wszystkich.
- Nadal nie chcesz ze mną być? - zamruczałem jej w usta.
- Chcę... I zawsze będę chciała! Ale ja jestem... - urwała niepewnie.
- Nie musisz mówić. - szepnąłem i znów ją pocałowałem, miała ciepłe usta, a poza tym była zimna jak lód.

Perspektywa Rose.

Poszłam do Zakazanego Lasu, coś mnie do niego ciągnęło. Stanęłam pod jakimiś drzewami. Usłyszałam jakiś dziwny hałas.
- Kim jesteś? - spytałam i złapałam za różdżkę. Nikt się nie odzywał. Poczułam, że dostaje czymś ciężkim w głowę i momentalnie leżałam na ziemi.
*
- Budzi się. - powiedział ktoś. Leniwie, powoli otwierałam oczy. Znajdowałam się w celi, ściany były z surowej skały, w niektórych miejscach gęsto pokrytej mchem. Siedziałam na krześle, ręce miałam w kajdanach. Za kratami siedział znudzony facet, był blady. Wokół oczu miał czerwono sine plamy.
- Gdzie ja jestem? To nie jest Hogwart! - krzyknęłam.
- Bardzo spostrzegawcza jesteś, piękna. Nie mogę ci powiedzieć gdzie się znajdujemy skarbie. - wzruszył ramionami.
- A możesz się chociaż przedstawić? - spytałam.
- Blackwell.
- Imienia nie masz?
- Valentine Blackwell.
- A możesz mnie wypuścić Blackwell? - spytałam.
- Nie. Pan mi zakazał.
- A mogę się dowiedzieć kim jest twój pan? - spytałam miło.
- Nie.

Perspektywa Jamesa.

Rose przyłapała mnie na całowaniu się z McLaggenem. Ubrałem koszulkę i zostawiłem go bez słowa.
Czy ja naprawdę jestem gejem? - po mojej głowie krążyło to pytanie. - Czy mnie naprawdę pociągają mężczyźni? W sumie ostatnio mi się śniła... dziewczyna, tak dziewczyna... żadna szczególna dziewczyna.... Po prostu dziewczyna. - podrapałem się po karku. Obok mnie jakieś dziewczyny coś szeptały, posłałem im zniewalający uśmiech numer 10, na co one pisnęły cicho, a ja poszedłem do zamku. Poszedłem do Skrzydła Szpitalnego zanieść April rzeczy. Pani Pomfrey kręciła się wokół jej łóżka jak poparzona.
- Co z nią? - spytałem obojętnie.
- Lekkie wstrząśnienie mózgu. - powiedziała. - To miłe, że ją odwiedzasz, poza przeniesieniem jej tu nikt, kompletnie nikt nie przyszedł. - Ja... Ja przyniosłem jej rzeczy. - zrobiło mi się jej trochę żal, w końcu przeze mnie tam trafiła, ja ją popchnąłem i uderzyła głową o trybuny.... Ale ona zaczęła kłótnie... Położyłem jej rzeczy na stoliku. - Mogę na chwilę zostać?
- Piętnaście minut kochaneczku. - powiedziała wychodząc.
- Wyglądasz tak samo głupio jak zawsze... Ale tak łagodnie, nie jak dziewczyna która może pobić cały Hogwart... - szepnąłem, właściwie do siebie. Wiedziałem, że ona mnie nie słyszy, ale mówiłem do niej, z troską, nie jak wróg. - Jesteś silna, dasz radę. - szepnąłem i wyszedłem.

Perspektywa Scorpiusa.

Poszedłem do swojego dormitorium. Pół leżałem na swoim łóżku i patrzyłem tępo przed siebie.
Gdzie jest Rose? - spytałem się w myślach. Z rozmyśleń wyrwał mnie pukanie do okna. Nie była to sowa, a kruk. Wpuściłem go i wziąłem list, dziobnął mnie parę razy i odleciał. Zamknąłem okno i przeczytałem list:

Mamy twoją rudą sukę, bardzo dobrze wiesz czego za nią chcemy. Masz tydzień czasu, do jej urodzin 31 października. Albo ruda dziwka zginie. Twój ojciec byłby zły, że prowadzasz się z małą Weasley.

- Jak oni śmiali ją tak nazwać?! - krzyknąłem i schowałem list do kieszeni. - Albus... - pobiegłem do Salonu Ślizgonów. Nie było go tam, ale siedzieli tam wszyscy poza nim i Howgan.
- Ludzie! Widzieliście Pottera?! - krzyknąłem.
- Jest z Howgan w swoim dormitorium. - wyjaśniła spokojnie Nott. - Co się stało?
- Nic... - szepnąłem i pobiegłem do dormitorium Albusa i Rose. Zapukałem do drzwi, po chwili otworzyły się. Wparowałem do dormitorium i rzuciłem się na łóżko Rose. Twarz miałem zatopioną w jej poduszce, czułem jej włosy...
- Co się stało? - usłyszałem zmartwiony głos Albusa. Dałem mu list. - O cholera jasna! Wiesz czego oni chcą?
- Amulet. - szepnąłem. - Amulet Wszechmocy.
- No tak! - walnął się dłonią w czoło. - Wampiry?
- Ehee... - mruknąłem.
- Mamy tydzień... Znajdziemy ją? - spytała Arri.
- Ja ją znajdę. Lepiej jak ze szkoły zniknie jeden uczeń, niż troje... - szepnąłem w poduszkę.
- Nie, my ci pomożemy. - powiedzieli razem.
- Dzięki, to miłe. Ja się o nią martwię. - mruknąłem. I wstałem, ruszyłem do drzwi.
- Gdzie idziesz? - spytała Arri.
- Po pomoc. - wyjaśniłem i wyszedłem. W Pokoju Wspólnym o dziwo było dużo mniej osób. Podszedłem do naszej grupki heh „Elity Slytherinu" usiadłem na jednym z foteli.
- Chodźcie do dormitorium Rose, natychmiast! - rozkazałem i sam ruszyłem do wspomnianego miejsca. Gdy wszyscy byliśmy już w komplecie uciszyłem ichbi zacząłem gadać.
- Rose została porwana. Ma to zostać między nami, jakby ktoś pytał mówimy że się źle czuje i leży w swoim dormitorium. - powiedziałem. - I tak się dowiedzą. - oburzyła się Parkinson.
- Proszę nie mówcie nikomu! - krzyknąłem.
- Mamy tydzień, lepiej będzie jeśli chociaż ojciec Albusa i matka Rose się dowiedzą. - stwierdził Zabini.
- Nie. Jako Elita będziemy działać sami. Parkinson, ty będziesz w szkole, a my się tym zajmiemy. - stwierdził Al.
- Dobra, będziecie się zamartwiać tą waszą Rosie, czy idziecie się bawić? Impreza zaraz się zaczyna... - zirytowała się Parkinson.
- Jak śmiesz myśleć o chlaniu podczas gdy oni mogą ją torturować?! - krzyknąłem.
- Oj, nie chcesz się wyluzować? - spytała patrząc na mnie maślanymi oczami.
- Jesteś głupia! W takiej sytuacji myśleć o chlaniu?! - krzyczałem.
- Scor może ona ma trochę racji? - spytała nieśmiało Nott.
- Wiesz Ann... No dobra. Ale choć jedna osoba nie ma się uchlać! - krzyknąłem stanowczo.

*****************
Nie piszę dalej, bo to chyba długie ciut..... :) Pozdro.

środa, 21 stycznia 2015

Rozdział 13. - Love is in the air!

Rozdział 13.

Perspektywa Lily.

Robił to po raz kolejny. Podeszłam bliżej i spojrzałam na niego zmartwiona.
- Nie rób tego. - szepnęłam mu do ucha. Nie odezwał się. - Pomaga to chociaż?
- Nie. - powiedział cicho, ledwo co go usłyszałam. - Ale z każdą kroplą krwi, jest mi trochę lżej.
- Proszę. Nie krzywdź się. - szepnęłam i pogładziłam go po włosach, a po policzku spłynęła mi łza. - Błagam.
- Lily, to nie pomoże. - mruknął.
- Ja cię bardzo proszę. Błagam.
- Nie Liluś. Nie.
- Rose by była bardzo zła. - mruknęłam.
- Nie mów o niej. - szepnął patrząc na pokaleczone przedramię. Wśród wielokrotnie rozdrapywanych blizn było przekreślone imię Rose, dotknął je delikatnie palcem. Wstałam i spojrzałam na niego zmartwiona. Podniósł powoli na mnie wzrok, po policzku spłynęła mu łza.
- Hugo... - szepnęłam. - Spokojnie.
- Zostaw mnie samego. - powiedział cicho i przetarł wierzchem dłoni łzy. Spojrzałam na niego ponownie.
- Nie zrób czegoś głupiego. - przytuliłam go mocno. Łzy napłynęły mi do oczu i poleciały po jego bluzie.
- Obiecuje. - szepnął i mnie puścił. Skinęłam głową i ruszyłam do wyjścia. Pobiegłam do lochów. Zapukałam w ścianę, nikt nie wychodził. Czekałam jeszcze jakiś czas, w końcu z korytarza obok wyszedł Scorpius.
- Potter? - spytał. - Co tu robisz?
- Zawołaj Rose, to baaaardzo ważne! - No Okej. - westchnął, powiedział hasło, wszedł do środka i po chwili z nią wrócił.
- Lily, dostaniesz ten eliksir miłosny. - szepnęła.
- Wiem i się cieszę... - zaczęłam.
- Okej sprawa załatwiona, panno Lizusko. - powiedziała znikając za ścianą.
- Rose! - krzyknęłam. Stanęłam przy ścianie i się po niej osunęłam. Położyłam głowę na kolanach i zaczęłam płakać. Jej brat się krzywdzi, a ona mi wyskakuje z eliksirem miłosnym! Wstałam i poszłam na błonia. Spojrzałam na jezioro, podeszłam i usiadłam na jego brzegu. Nie kryłam łez, szlochałam najgłośniej jak umiałam. Myślałam o Hugo... O jego ranach... O jego łzach, które nie tak łatwo wywołać...

Perspektywa Hugo.

Siedziałem w wieży astronomicznej, łzy spływały mi po policzkach. Myślałem o Rose, Lily i wszystkich ważnych dla mnie osobach. Spojrzałem na rany, były wielokrotnie rozdrapywane. Dotknąłem blizny - przekreślonego imienia Rose. Wyjąłem z kieszeni małe, eleganckie pudełko, jak te w których są pierścionki zaręczynowe. Otworzyłem je powoli, znajdowała się w nim żyletka. Wziąłem ją do ręki, a pudełko odstawiłem obok siebie. Przyłożyłem ją do przedraminia i wykonałem pewny ruch, z rany wypłynęła świeża krew. Ulżyło mi trochę. Dotknąłem nowej rany i syknąłem cicho z bólu. Usłyszałem kroki, szybko zaciągnąłem rękaw bluzy i schowałem żyletkę do pudełka, a te dałem do kieszeni. Po chwili w drzwiach pojawił się James. - Hugo? - spytał. - Co tu robisz?
- Siedzę. - szepnąłem i uśmiechnąłem się głupio. Potter zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, który dłużej zatrzymał na moich rękach. Również na nie spojrzałem, krew z ran przesiąknęła mi trochę bluzę.
- Zdejmij bluzę, natychmiast! - rozkazał i patrzył na mnie zmartwiony.
- Po co? - udawałem zdziwionego, wiedziałem o co chodzi.
- Wiesz o co chodzi, Hugo! - krzyknął. Westchnąłem głośno i zdjąłem bluzę. - Nie mów Rose. - szepnąłem łamiącym się głosem.
- Hugo to ci w niczym nie pomoże, będzie tylko gorzej! Uwierz! Ta blizna? To wtedy gdy się kłóciliście? - spytał wskazując przekreślone imię Rose.
- Tiaaaaa. - mruknąłem.
- Hugo! Nie rób tego, pomyśl o rodzicach, o Rose, o Lily, o babci Molly... O dziadku Arturze, który to widzi z nieba! - szepnął. Zagryzłem wargi powstrzymując łzy.
- Lily wie.
- I nikomu nie powiedziała?! - spytał zdziwiony.
- Jej się pytaj. - wzruszyłem ramionami.
- Hugo, obiecaj, że tego już nigdy więcej nie zrobisz.
- Obiecuje, postaram się. - szepnąłem.
- Zamiast się ranić, przyjdź do mnie, okej? - spytał z troską.
- Okej. - mruknąłem. - Dzięki James.
- Nie masz za co. Nie rób już tego! - krzyknął.
- No okej. - mruknąłem mierzwiąc płomienno rude włosy.

Perspektywa April.

Siedziałam w swoim „mieszkaniu" przy dębowym biurku. Nie robiłam zadań, czy coś w tym stylu. Szukałam informacji na temat Josepha i Amuletu Wszechmocy. Z lektury o Insygnium wyrwał mnie dziwny dźwięk. Spojrzałam na okno, zobaczyłam za nim nietoperza walącego sobą w szybę. Pomyślałam o konsekwencjach wypuszczenia stworzonka, ale zrobiłam to. Nietoperz usiadł na podłodze i zmienił się w dziewczynę.
Świetnie. - pomyślałam, sięgnęłam do pochwy przyczepionej do paska moich spodni, był tam mój drewniany sztylet.
- Cornelio. - mruknęłam.
- Witaj April. Nadal nie chcesz do nas dołączyć? - spytała.
- Nie. I nie zamierzam tego zrobić, po moim trupie! - krzyknęłam. Cornelia cmoknęła.
- Po twoim trupie? - spytała z uśmiechem. - Da się załatwić, najmłodsza łowczynio na świecie.
- Jakim prawem zjawiłaś się w Hogwarcie? - spytałam z pogardą w głosie.
- Myślisz, że ci powiem, Ryan? - spytała ze śmiechem. - April, jesteś taka naiwna. - warknęła i zbliżyła się do mnie, obnażając wampirze kły. Odsunęłam się od niej, dotknęłam plecami ściany. Spojrzałam w jej czerwone oczy, poczułam przypływ adrenaliny.
- Tak po prostu mnie zabijesz? - spytałam.
- April, ja wiem, że to ty mnie chcesz zabić. - mruknęła.
- Nie mam powodu. Dołącz do nas.
- Mam dołączyć do zwykłych śmiertelników? - zaśmiała się.
- Cornelio, nie zapominaj, jesteśmy czarodziejami i czarownicami, a nie mugolami. - mruknęłam.
- Szczegół. - zaśmiała się.
- Ty w zasadzie... jesteś martwa! - krzyknęłam z uśmiechem.
- Brawo geniuszu! - zaśmiała się.
- Puść mnie! - krzyknęłam wyrywając się z uścisku wampirzycy. - Cornelia!
- Oddaj sztylet. - zarządziła. Milczałam. Walnęła mnie w policzek, nie wydałam żadnego dźwięku.
- Oddaj ten cholerny kawał drewna! - krzyknęła ponownie bijąc mnie w policzek. - April!
- Nel, puść mnie! - krzyknęłam.
- A co dostanę wzamian? - spytała.
- Co będziesz chciała. - szepnęłam wyzywająco, patrząc jej w oczy porządliwie. Aktorka że mnie niezła.
- Wszystko? - spytała przylegając do mnie jeszcze mocniej.
- Tak. - mruknęłam. Zbliżyła się do mnie, wzięła moją twarz w dłonie. Przejechała językiem po mojej wardze i...
- Mam cię! - krzyknęłam i popchnęłam ją na sofę. Usiadłam na niej i zaczęłam ją bić. Ona złapała mnie za nadgarstki i przyciągnęła do siebie.
- Gadaj po co tu przyszłaś?! - krzyczałam. Nie odzywała się, tylko położyła ręce na moich pośladkach. - Bierz te łapy pijawo!
- Będę cię dotykać kiedy będę chciała i gdzie będę chciała! - krzyknęła zaciskając ręce na moim tyłku.
- Bo jesteś bogatą, rozpieszczoną lalą? - spytałam ironicznie.
- Tak jakby. - zaśmiała się.
- Cornelio, puść mnie i odleć sobie, nietoperku. - mruknęłam. - Po co tu przyszłaś? Powiedz mi.
- Nigdzie nie idę! - krzyknęła.
- Chcesz mieć to w serduszku? - spytałam wyciągając drewniany sztylet. Nie wiem jakim cudem go wyciągnęłam.
- Dobra, dobra, już idę! - krzyknęła. Spojrzałam w jej oczy. Wstałam i pociągnęłam ją za rękę. Zaprowadziłam ją pod okno, a te otworzyłam.
- Nie wracaj tu więcej! - krzyknęłam. Ona zmieniła się w nietoperza i odleciala.

Perspektywa Rose.

Siedzieliśmy z Alem w naszym dormitorium. Spojrzałam na jego twarz o bystrych rysach. Zaczął filozoficznie gładzic podbródek.
- Al? - spytałam.
- Hm? - mruknął.
- Nad czym tak myślisz? - spytałam. Nie odezwał się. I westchnął. - Arri?
- Tiaaaaa. - mruknął. - Nie widzieliśmy się od dwóch dni!
- To leć do niej! - uśmiechnęłam się.
- Nie. Napewno jest zajęta. - szepnął.
- Albusie Sewerusie Potterze! - krzyknęłam. - Natychmiast leć do Arrisony Howgan!
- Jest zajęta! - krzyknął. Spojrzałam na niego krzywo.
- Już! - krzyknęłam. Podszedł do lustra i poprawił wygląd.

Perspektywa Albusa.

Stanąłem przed lustrem, zmierzwiłem włosy i uważnie przyjrzałem się sobie. Jak zawsze wyglądałem zniewalająco! Zdecydowanym krokiem wyszedłem z pokoju. Siedziała tam, wyglądała tak pięknie w świetle ognia z kominka! Podszedłem i zakryłem jej oczy, podskoczyła lekko.
- Hej... - szepnęła.
- Cześć kocie. - uśmiechnąłem się.
- Chciałeś pogadać? - spytała obojętnie.
- Tak. - powiedziałem. - Czy to co jest między nami... Jest prawdziwe? Unikasz mnie od dwóch dni.
- Al ja cię kocham... ale nie możemy być razem. To dla twojego dobra! - wytłumaczyła i wstała.
- Arri, co się dzieje? - spytałem.
- Nieważne. - szepnęła i pobiegła do swojego dormitorium. Spojrzałem na miejsce w którym jeszcze przed chwilą była i usiadłem przed kominkiem.

Perspektywa Rose.

Siedziałam w swoim pokoju.
- Spośród wszystkich ludzi dzisiaj wybieram Cię,
i bez trudu w całym tłumie dostrzegam, że,
ten którego szukam przecież jest obok mnie,
chyba widzę jak wyglądać mógłby nasz świat." - nuciłam wesoło. Czekałam na kogokolwiek. Po jakimś pół godziny nucenia w kółko tej samej piosenki w drzwiach stanął chłopiec z gitarą - Scorpius.
- „Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą"! - zaśpiewałam melodyjnie jak go zobaczyłam.
- Ładnie śpiewasz. - uśmiechnął się.
- Ty napewno ładniej. - wyszczerzyłam ząbki. - Zaśpiewaj mi!
- Myślisz, że po co tu przyszedłem? - spytał siadając na obok mnie. Wziął gitarę i zaczął grać. Po chwili dodał śpiew:
- „Bo przecież kocham cię
i nigdy nie przestanę,
kocham cię
i zjem cię na śniadanie,
kocham cię
i tylko ty kochanie aniołem w niebie,
ja wierzę w ciebie". - zaśpiewał swoim nieskazitelnie czystym głosem. Uśmiechnęłam się do niego.
- Wow. Dedykacja dla mnie, czy przypadkowy tekst? - spytałam z uśmiechem.
- A jeśli powiem, że dedykacja dostanę buziaka? - spytał łobuzersko.
- Świnia! - walnęłam go poduszką.
- Ej Rosie. - szepnął i odłożył gitarę. Spojrzałam na niego maślanymi oczami. - Jesteś naj... - zaczął, ale do pokoju wszedł Al. Miał wilgotne oczy i policzki.
- Co on tu robi? - spytał Potter.
- Co się stało Al? - spytałam z troską i usiadłam obok niego obejmując go ramieniem. Milczał. - Al. Albus.
- Arri, okej? - mruknął. - I teraz się ode mnie odczep. - mruknął i schował się pod kołdrą. Podeszłam do Scorpiusa i objęłam go rękami.
- To poważna sprawa. - szepnęłam w tors Malfoya, bo byłam dużo niższa.
- Ja już lepiej pójdę. - mruknął bawiąc się moimi włosami.
- Nie. - podniosłam głowę na parę cali i spojrzałam mu w oczy. Natomiast on zniżył głowę.
- Rose. - szepnął. - Ja już lepiej pójdę, bo on chyba nie chce żebym tu był. - wskazał skinieniem głowy Ala.
- Proszę zostań ze mną. - popchnęłam go na łóżku i usiadłam mu na kolanach. - On potrzebuje jak najwięcej wsparcia...
- Ale nie wroga. - mruknął.
- Wy się kumplujecie. - mruknęłam  we wgłębienie szyi Malfoya. Położyłam się na łóżku i zasnęłam.
*
Siedziałam na jakiejś polanie. Było gorąco i pachniało igliwiem z lasu niedaleko łąki. Byłam sama, sama jak palec. Patrzyłam się tępo przed siebie, ktoś zakrył mi oczy.
- Rosie, skarbie.
- Hm?
- Rosie. - odkrył mi oczy, spojrzałam, był to Scorpius. Jak zawsze wyglądał bardzo atrakcyjnie, miał garnitur, platynowe włosy (już bez różu) wpadały mu do oczu. Zgarnęłam jego włosy z czoła.
- Rose! Rosie! - krzyknął. Otwarłam powoli oczy, to był sen.
- Dlaczego mnie obudziłeś? - spytałam ziewając.
- Jest ósma. A co śniło ci się coś fajnego? - spytał. Zarumieniłam się lekko.
- Nieeee... - uśmiechnęłam się głupio. - Byłeś tu całą noc?
- Tiaaaaa. - ziewnął. - Pilnowałem ciebie i jego.
- Nie spałeś? - spytałam z troską.
- Z godzinę spałem. - wtulił się w moje płomienno rude włosy.
- Scorpius... - szepnęłam i pogładziłam go po włosach. - Dlaczego? Mogłeś pójść do siebie.
- Rose cicho. Jesteś dla mnie jak siostra, martwię się o ciebie. - szepnął.
Jak siostra?! - pomyślałam zła i przygryzłam wargę.
- Fa... Fajnie. - uśmiechnęłam się.
- Co się dzieje mała? - spytał z troską.
- Nie nazywam się „mała". - oburzyłam się. - Nieważne.
- Możesz mi zaufać. Jeszcze trochę minie zanim Al się obudzi. - szepnął.
- Ja nie śpię! - burknął Potter.
- Podsłuchiwałeś? - spytaliśmy jednocześnie.
- Nie. - mruknął. - Jestem zbyt zajęty.
- Al powiedz co się dzieje! - krzyknęłam bawiąc się włosami Scorpiusa.
- Nieważne! - krzyknął zdenerwowany i poszedł do łazienki.
- To coś poważnego. - szepnęłam zmartwiona. - Patrz na jego szafkę nocną, są na niej mugolskie tabletki nasenne, przeciwbólowe... I narkotyki.
- Al zaczął brać? - spytał Scorpius.
- Najwidoczniej. - szepnęłam.
- Trzeba coś z tym zrobić. - mruknął. Al wyszedł z łazienki. Spojrzał na mnie i usiadł na swoim łóżku. Wstałam, wzięłam ubrania i ruszyłam do toalety.
*
Wyszłam z łazienki po drodze ubierając koszulkę, Scorpius spojrzał na mój brzuch, na co ja się zarumieniłam. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Albusa z zaciekawieniem. Siedział pod kołdrą. - Al? - spytałam.
- Hm?
- Co robisz? - zapytałam.
- Nieważne! - podniósł głos. Wstałam, wzięłam jakąś książkę i ruszyłam do pokoju wspólnego. Chwile później przybiegł Scorpius.
- Scor, zostaw mnie. Ja idę na śniadanie. - mruknęłam. I wyszłam. Poszłam do Wielkiej Sali. Siedzieli tam prawie wszyscy, skierowałam się do Jamesa. Usiadłam obok niego.
- Stało się coś? - spytał.
- Twojemu bratu coś dolega. - powiedziałam zmartwiona.
- Co mu się stało?
- Bierze mugolskie tabletki nasenne i przeciwbólowe, oraz narkotyki i na dodatek nie śpi. - powiedziałam na jednym wdechu. James westchnął głośno i splotł ręce.
- Ja się tym zajmę. Idź do stołu... - zaczął patrząc w jedną stronę. Wzruszyłam ramionami i poszłam do Stołu Slytherinu. James cały czas patrzył się na... April... Usiadłam obok niej.
- Hej. - szepnęłam.
- Co tam? - spytała ze znudzoną miną.
- Mój kuzyn się chyba w tobie zabujał. - wzruszyłam ramionami. Chwilę milczała.
- Czekaj co? - spytała. - Że Al?
- James.
- Ten gryfoński lowelas?! Nie jestem zainteresowana. Mam ciekawsze rzeczy do roboty, jestem zajęta.
- Czyli James nie ma u ciebie szans? - spytałam.
- To arogancki dupek, okej? Tydzień temu widziałam go z Iriss Parkinson, a wczoraj z prefekt naczelną z Ravenclawu. Jak jej tam było? O! Rowena Clear. Niedość, że wzór cnót i kujon, to jeszcze ładna! - oburzyła się. - I te imię!
- James i Iriss?! - krzyknęłam.
- Tiaaaaa. - westchnęła. - Twój kuzyn to dupek i tyle, kiedyś widziałam jak ślini się do Thomasa Justice! Tak do faceta!
- Zaraz, Thomas się podoba Lilce! - oburzyłam się. - I że James pedałem?!
- A czy ja bym cię okłamywała? - spytała.
- Nie. Chyba. - mruknęłam.
- Naprawdę uwierz. - szepnęła i zaczęła jeść tosta z dżemem truskawkowym. Poszłam w jej ślady i również zaczęłam jeść.
*
Poszłam do lochów. W Pokoju Wspólnym było pusto. Z wyjątkiem jednej osoby siedzącej na fotelu.
- Czekałem na ciebie, skarbie. - powiedział i poprawił brązowe włosy wpadające do zielonych oczu.

***************
Potrzymam was w niepewności :) Pozdro.

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 12 - Od kiedy mopsy potrafią gadać?

Rozdział 12.

Ja i Al weszliśmy do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Mieszkańcy domu Godryka nie zdziwili się widząc nas. Poszliśmy do dormitorium Jamesa, leżał na łóżku gapiąc się na bordowy baldachim.
-Potter! - krzyknęłam.
-Co? - spytał.
-To my. Chyba mamy obmówić plan? - stwierdził Al.
-Ach, no tak... - zaśmiał się James. Zaczęliśmy obmyślać plan.
*
Wyszliśmy z Pokoju Wspólnego Gryfonów. Al poszedł kogoś szukać, zostawiając mnie bez słowa. Szłam powoli. Usłyszałam dziwną rozmowę.
-.... Harry, nie możemy tego zrobić! - krzyknęła moja matka.
- Hermiono, to dla ich bezpieczeństwa! - odezwał się Potter senior, który niedawno musiał przyjechać.
-Harry! Zamknięcie szkoły to będzie błąd! - krzyknęła nerwowo.
-Ale ja nie chce zamykać szkoły. - zaśmiał się. - Źle mnie rozumiesz.
-I Teddy nie może być nauczycielem, Rose powiedziała mi, że kazał im ćwiczyć Wingardium Leviosa. - zaśmiała się.
-Flitwick dopiero wyjechał. - stwierdził.
-Ty przejmij OPCM, a ja wezmę Zaklęcia. - mruknęła.
-Okej.
-Harry ja się martwię. Ta wojna, to źle wróży.... - szepnęła. Starałam się zapamiętać każde słowa
-..... Musimy dbać o ich bezpieczeństwo. - szepnął. Dalej nic nie słyszałam. Gdy się oddalili, wyszłam z ukrycia. W głowie buzowaly mi myśli. Szłam przed siebie, zatracona w myślach. Wojna, zamknięcie szkoły, bezpieczeństwo....
-Auaaaa! - jęknęła.
-Przepraszam! - krzyknęłam i podałam jej rękę.
-Nic się nie stało. - mruknęła ściskając moją dłoń, popatrzyła na nasze splecione dłonie i delikatnie się zarumieniła... Wyglądała uroczo.
-Jeszcze raz cię przepraszam April... - mruknęłam.
-Naprawdę nic się nie stało. - uśmiechnęła się, tak jak tylko ona potrafiła.
- Pójdziemy razem do mnie? - spytałam.
-Okej. - uśmiechnęła się.
-Wiesz co, jesteś śliczna. - mruknęłam.
-Co... Ja? Nie! - krzyknęła nerwowo.
-Jesteś, jesteś. - uśmiechnęłam się i poszłam dalej. Przystanęłam czekając na Ryan, po chwili zrównała ze mną krok i ruszyłysmy do Salonu Ślizgonów. O dziwo nie było tam wiele osób, oczywiście była nasza Elita: Scorpius, Al, Arri i Zabini oraz dwie przybłędy włóczące się za nami - Parkinson i Nott.
-Dobry! - krzyknęłam.
-Hej Rose... - mruknęli.
-To jest April, dla tych co nie znają. - wskazałam Ryan.
-Znamy się. - stwierdzili.
-Aha. My już idziemy. - mruknęłam ciągnąc April za rękę. Położyłam się na łóżku. Zielonooka patrzyła na mnie.
-Sorry, ale muszę się przebrać. - mruknęłam i poszłam do łazienki. Po jakimś czasie wyszłam w samej bieliźnie. Usiadłam obok April.

Perspektywa April.

Wyszła z łazienki w bieliźnie, światło świec muskało jej skórę, wyglądała tak pięknie... Usiadła obok mnie, spojrzałam na nią z zafascynowaniem. Uśmiechnęła się do mnie, tak jakby ten uśmiech był przeznaczony tylko dla mnie.
-To co robimy? - spytała.
-Eeee... Nie wiem. - uśmiechnęłam się.
-Zdejmij ten sweter. - mruknęła.
- Okej. - mruknęłam i go ściągnęłam. - Masz siniaki. - zauważyła patrząc na mój brzuch z podwiniętą koszulką.
- To nic ważnego. - wyruszyłam ramionami.
- Ważne i to bardzo. - upierała się popychając mnie na łóżko. Podwinęła moją koszulkę jeszcze bardziej i spojrzała na sine miejsca ponownie. Muskała moją skórę delikatnie palcami. Wyjęła z szafki jakąś maść i posmarowała nią mój brzuch.
- A teraz powiedz po czym to masz? - spytała z troską.
- Wakacyjne zabawy z wampirami. - mruknęłam.
- Ukąsiły cię? - spytała.
- Taaak, ale mam to. - pokazałam naszyjnik. Patrzyłam na Rose, na jej piękne rude włosy, niebieskie oczy i malinowe usta... Była taka piękna...

Perspektywa Scorpiusa.

Siedziałem w Pokoju Wspólnym i patrzyłem na drzwi jej dormitorium. Miałem złe przeczucia co do tej April, wiedziałem, że ona nie jest normalna. Spoko, jest ładna , ale coś mi w niej nie pasowało. Jakby coś nie pozwalało mi myśleć o niej w inny sposób niż moimi teoriami spiskowymi. Nie mieszkała w dormitorium szóstoklasistek, ewidentne coś ukrywała. A teraz siedzi z Rose w jej pokoju, sam na sam, może jest wampirem, albo likantropkom, hah może potomkinią Voldemorta. Patrząc logicznie, wampirem nie może być, widziałbym ją na zebraniach. Eliksir Wielosokowy? Nie. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
- Scor, co się dzieje? - spytała Parkinson.
- A co cię to obchodzi mopsie? - spytałem.
- Jeju, tylko grzecznie pytam. - mruknęła.
- Cholera! - krzyknął Al ponownie przegrywając w Szachy Czarodziejów z Nott. Wstał i poszedł zdenerwowany do swojego dormitorium. Po chwili wyszedł z April i Rose, która trzymała jakąś torbę.

Perspektywa Jamesa.

Tak jak się umówiliśmy czekałem niedaleko gabinetu dyrektorki. Moja kuzynka i mój brat spóźniali się. Przyszli po jakimś czasie.
- Nareszcie, ile można czekać? - zaśmiałem się.
- To co? Idziemy? - spytała ruda.
- Chodźcie pod pelerynę. - mruknął Al.
- Jeszcze płynne szczęście! - przypomniała Rose wyciągając fiolkę z żółtawym płynem. Wypiła trochę, podała Albusowi, a on mi. Weszliśmy pod pelerynę i ruszyliśmy do gabinetu dyrektorki. Rose wyszeptała hasło, na co zdziwiony gargulec wpuścił nas do środka. McGonagall nie było, weszliśmy do szafy i czekaliśmy.

Perspektywa Rose.

Siedzieliśmy w szafie McGonagall i czekaliśmy, aż ktoś przyjdzie.
- To nie ma sen... - zaczęłam, ale James zatkał mi usta, bo ktoś wszedł do gabinetu.
- Zapewne wiecie po co tu jesteśmy. - powiedziała dyrektorka. - Jeszcze musimy czekać na państwo Ryan,  profesora Longbottoma i profesor Parkinson.
Minęło jakieś pół godziny.
- Zebraliśmy się tu, ponieważ minister magii dostał list od niejakiego Josepha Diamond. Myślę, że pan i pani Ryan będą wiedzieli kim on jest. - powiedział Harry Potter.
- Tak, oczywiście. Joseph, to władca wampirów. - odparła poważnie pani Ryan. - Teraz poszukuje pewnego artefaktu. Z mężem i córką ustaliliśmy, że on znajduje się w Hogwarcie.
- Podejrzewamy, że ma go jakiś uczeń. - dokończył ojciec April.
- Absurd! To niemożliwe! - krzyknął mój ojciec.
- Ronald! - krzyknęła moja matka. - Wiedzą państwo co to jest?
- Czwarte Insygnium Śmierci, Amulet Wszechmocy. - powiedział pan Ryan.
- Takie coś nie istnieje! - oburzyła się Parkinson.
- Pani Parkinson proszę się uspokoić! - krzyknęła moja matka.
- Harry, ty przejmij stanowisko nauczyciela OPCM. Ty Hermiono Zaklęcia, Teddy nie daje rady. - mruknęła McGonagall. - Harry, Hermiona, Neville i Pansy, macie dbać o bezpieczeństwo uczniów, liczę na was. Proszę was wszystkich, dbajcie o ich bezpieczeństwo! Przygotujcie dzieci do wojny!
- Pani dyrektor, może pani w każdej chwili przysłać do nas sowę, przyjedziemy.
- Oczywiście. Za tydzień kolejne zebranie. - westchnęła. - Do widzenia.
- Do widzenia. - odpowiedzieli wszyscy grzecznie.
*
Al upewnił się czy wszyscy poszli,  było bezpiecznie. Wyszliśmy i oddaliliśmy się na bezpieczną odległość i zaczęliśmy rozmowę.
- Co o tym sądzicie? - spytałam.
- Ja sądzę, że wampiry nie żartują. - stwierdził James.
- Brawo geniuszu! - zaklaskałam.
- Ja uważam, że w szkole jest tylko jedna osoba, która wie jak walczyć z wampirami. - stwierdził Al.
- April. - mruknęłam.
- Dokładnie. - odparł.
- Chcę poznać tą całą April. - powiedział James.
- To chodź do Slytherinu. - mruknęłam.
- Nie. - zaśmiał się. Spojrzałam na zegarek, zostawiłam chłopaków bez słowa i pobiegłam do lochów. Po drodze wpadłam na parę osób, w tym Malfoya.
- Uważaj jak chodzisz Weasley! - warknął.
- Sorry mościwy panie. Śpieszę się. - stwierdziłam i pobiegłam dalej. Wpadłam do pokoju wspólnego z prędkością światła. Było tam całkowicie pusto, co było bardzo dziwne. Usiadłam przed kominkiem i patrzyłam na popiół w nim. Po chwili w nim pojawiła się twarz, a on zapłonął.
- Rose, jesteś najlepszą uczennicą w szkole, poprowadzisz pewne zajęcia. - powiedział wujek Harry.
- I to powód? - spytałam.
- Tak. Teddy ci pomoże.
- Ugh... I ja będę miała uczyć osoby w moim wieku i starsze? - zdziwiłam się.
- Dokładnie Rosie. Liczę na ciebie, na Teda nie ma co. - zaśmiał się.
- Okej... Pa wujku. - mruknęłam i Harry zniknął. Siedziałam jeszcze chwilę i patrzyłam na miejsce gdzie był starszy Potter.
- Nie przestraszysz mnie. - szepnęłam.
- A już myślałem. - zaśmiał się.
- To źle myślałeś. - mruknęłam.
- Co się stało? - spytał z troską.
- Nic. Pamiętasz o swoim wyzwaniu? - spytałam.
- Eeee...
- Żeby powiedzieć Alowi, że ci się podoba.
- Serio mam to zrobić? - zapytał.
- Serio, serio. - uśmiechnęłam się.
- Tiaaaaa... - mruknął.
- Chyba nie stchórzysz? - zaśmiałam się.
- Tu się puknij! - zaczął uderzać palcem w czoło.
- Usiądziesz? - spytałam.
- Oczywiście. - westchnął siadając obok mnie.
-Scooor? - spytałam.
- Hmmmm? - mruknął.
- Dzisiaj jest chyba trening, Panie kapitanie. - zaśmiałam się.
- Cholera! Chodź Rose. - krzyknął i pociągnął mnie za rękę.
- Puść! - zaśmiałam się. - Muszę iść pod miotłę.
Poszłam do swojego dormitorium i wzięłam miotłę i ciuchy do quidditcha. Wyszłam z lochów i pobiegłam na błonia. Czekała tam moja drużyna w składzie: ja, Parkinson i Nott jako ścigające, Al obrońca, Zabini i Goyle jako pałkarze i oczywiście, Malfoy jako szukający.
- Wreszcie, ile można czekać Weasley?! - krzyknęła Parkinson.
- Wieczność mopsie. - mruknęłam.
- Weasley! - warknęła.
- Dziewczyny nie kłóćcie się. - zirytował się Zabini.
- To wywalcie tego mopsa z drużyny! Ona grać nie umie! - krzyknęłam.
- Odezwała się pani Ja-Wszystko-Wiem-i-Potrafię. - mruknęła Iriss.
- Dziewczyny uspokójcie się, idziemy na trening! Zaraz po nas Puchoni biorą boisko, więc ruszcie te tyłki! - krzyknął Scor. Przez całą drogę kłóciłam się z Parkinson, co z czasem zmieniło się w bójkę.
- Rose daje wszystkim! Rose Weasley daje wszystkim! - krzyknęła, a ja się na nią rzuciłam.
- Ty szmato! IRISS PARKINSON ROBI DOBRZE, DZIEWCZYNĄ TEŻ ZA NOWE UBRANIA! - krzyknęłam zdenerwowana.
- ROSE WEASLEY TO DZIWKA I SPRZEDAJE SIĘ ZA OGNISTĄ WHISKEY I NARKOTYKI!!!! - krzyknęła.
- Nie zadzieraj ze mną Parkinson, bo jak ci przywalę, to cię ojciec nie pozna! UPS, ty go nie masz, bo twoja matka była tak samo puszczalska jak ty! - krzyknęłam chwytając różdżkę.
- Nie mów o mojej matce! Twoja zresztą nie jest lepsza, zwykła szlama! - krzyknęła i mnie walnęła.
- Dziwka, szmata i w dodatku bez mózgu, idealne połączenie! - krzyknęłam.
- Możecie przestać? - spytał Al.
- Dziewczyny idźcie się przebrać. - szepnęła Nott, nie zauważyłyśmy nawet kiedy wszyscy się ubrali. Poszłyśmy do szatni. Zdjęłam z siebie ubrania i zostałam w bieliźnie, ją też zaczęłam zdejmować, ale poczuła rękę na ramiączku stanika, odwróciłam się powoli i zobaczyłam Parkinson.
- Hmm? - mruknęłam przez zakryte jej ręką usta.
- Weasley, wszyscy wiedzą, że bujasz się w Scorpiusie, ale uświadom to sobie, on jest mój! - krzyknęła.
- On cię nie lubi! - zaśmiałam się.
- Hah, a ciebie niby lubi? - spytała ze śmiechem.
- Tak. A teraz mnie przepuść! - krzyknęłam.
- Hola, Hola. Nie tak szybko Weasley! - warknęła.
- Parkinson! - krzyknęłam.
- To za moją matkę! - krzyknęła waląc mnie w twarz. - A to za Scorpiusa!
- Ty idiotko! - krzyknęłam trzymając się za krwawiący nos. Zgarnęłam strój do quidditcha i ubrała się w biegu, a następnie pobiegłam na boisko. Natychmiast usiadłam na trybunach i wstrzymywałam łzy.
- Co się stało? - spytał z troską Scorpius.
- Par... Parkinson mnie... Wal... Walnęła. - mruknęłam płacąc. Blondyn natychmiast usiadł obok i objął mnie ramieniem. Czułam się taka bezpieczna!
- Jesteś silną babą, nie maż się. - szepnął ocierając moje łzy wierzchem dłoni.
- Masz rację. Nie mogę się zachowywać jak Lucy która nie dostała odznaki prefekta! - krzyknęłam uśmiechając się, co bardziej przypominało grymas.
- Lucy? - spytał.
- Nasza kuzynka. - wyjaśniłam. - Lucy, Lucy!
- Co się stało? - spytał.
- Muszę jej dać eliksir miłosny, bo chce kogoś nim potraktować! - krzyknęłam waląc się dłonią w czoło. - Rosie? Jutro mecz? - spytał.
- Tak. - mruknęłam.
- Z? - zapytał.
- Gryfonami. - odparłam patrząc tępo przed siebie. - Wood... Właśnie, Wood!
- Co ci zrobiła Stephanie? - zaśmiał się.
- Ona jest obrońcą i jest bardzo dobra... - westchnęłam wstając. Wzięłam do rąk miotłę i na niej usiadłam, odbiłam się od ziemi. Ten wiatr we włosach, październikowe powietrze. Pochwyciłam do rąk kafla, który znikąd się pojawił obok mnie. Trzymałam go w dłoniach i trafiłam do obręczy. Spojrzałam na niebo, chmury układały się w różne kształty... wśród nich zobaczyłam Ponuraka. Przełknęłam głośno ślinę i poleciałam na ziemię. Wylądowałam z gracją, wszyscy zaczęli klaskać, na co ja z przerażeniem w oczach pobiegłam do Albusa i zawiesiłam się na jego szyi.
- Hej mała, co się dzieje? - spytał z troską.
- Ja... Ja widziałam Ponuraka. - szepnęłam przygryzając wargę.
- Wydawało ci się napewno. - stwierdził.
- Ja już muszę iść. - mruknęłam i pobiegłam w stronę zamku. W sali wejściowej roiło się od uczniów. Ktoś złapał mnie za rękę i zaciągnął do schowka z miotłami.
- Czego chcesz Lily? - spytałam z ironią.
- Lucy mówiła, że masz eliksir miłosne! - krzyknęła.
- Spokojnie. Mam. Dam ci, ale powiedz kogo chcesz nim potraktować? - spytałam. - Masz McLaggena.
- Zerwałam z nim. - mruknęła. - Thomas Justice, taki jeden Gryfon!
- Da się załatwić, ale najpierw Lucy, była pierwsza. - mruknęłam i wyszłam ze schowka. Szłam przez tłum, dotarłam do lochów. Usłyszałam cichy szloch. Kierowałam się za dźwiękiem i zobaczyłam ją.
- Co się stało? - spytałam.
- Ni... Nic. - zaszlochała.
- An, powiedz mi. - mruknęłam obejmując ją ramieniem.
- Rose, zostaw mnie samą. - pisnęła. - Nie zrób niczego głupiego. - przytuliłam ją i poszłam do pokoju wspólnego. Siedziała tam moja drużyna, no poza Nott.
- Co jej zrobiliście? - spytałam.
- Nic. Serio. - powiedział Al.
- Gdzie Scorpius? - spytałam.
- Gdzieś poszedł. - stwierdził Zabini.
- Al, chodź. - zarządziłam ciągnąc go za rękę,  ruszył za mną. Byliśmy już w naszym dormitorium.

Perspektywa Lily.

Rose zostawiła mnie bez słowa. Wyszłam z tego schowka i pobiegłam na Wieżę Gryffindoru. Weszłam do pokoju wspólnego, rozejrzałam się, nie było go. Ruszyłam do jego dormitorium, tam też go nie było. Domyśliłam się gdzie on może być. Popędziłam na wieżę astronomiczną. Weszłam do niej powoli, był tam. Znów to robił.

************
Potrzymam was w niepewności :) Pozdro!

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 11 - April Ryan

Rozdział 11

Po skończonym patrolu ruszyliśmy do pokoju wspólnego.
-Czysta krew. - szepnęłam i weszliśmy. W salonie siedziała nieduża grupka osób, między innymi Al, Arri, Zabini, Nott i Parkinson. Wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę. Patrzyli na nas wielkimi oczami.
-Co się tak gapicie? - krzyknęłam.
-Tylko się nie zdenerwuj. - powiedział z troską Damian podając mi najnowszy numer "Czarownicy".
-Strona dwunasta. - dodała Nott. Otworzyłam na tej stronie, zatkało mnie i zakrztusiłam się własną śliną.
Hermiona Weasley (Granger) założycielka organizacji WESZ pracująca w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, na nieokreślony czas przejęła stanowisko nauczyciela OPCM w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwarcie, z powodu choroby Sabriny Zabini (Malfoy). Do tej szkoły chodzą jej dzieci Rosie Weasley i Hugon Weasley, pilnujcie się młodzi! Mamusia czuwa! Ostatnio nasz człowiek widział uroczą Rosie w towarzystwie tajrmniczego blondyna - Scorpiusa Malfoya! Trzymali się czule za ręce, patrząc sobie w oczy jeszcze czulej! Jak wiadomo... zakazany owoc smakuje najlepiej. Tatuś będzie zły Roseanno Hermiono Weasley!

-To jakiś absurd! - krzyknęłam nerwowo chodząc w kółko. Rozwaliłam warkocza rozpuszczając moje długie, gęste rude włosy.
-Spokojnie Rose... - zaczęła Arri, jak zawsze miła i opanowana.
-Skąd oni w ogóle wiedzą jak mam na drugie imię?! - krzyczałam. - Skąd wy to macie?
-Sowa przyniosła z tą karteczką. - rzekł Al podając mi kawałek pergaminu, od razu mu go wyrwałam.

Oj nieładnie, nieładnie... Aniołku... Zapewne zastanawiasz się kim jestem, co? Dowiesz się jutro o 13 na lunchu... Lunchu... lunchuuuuu!
Nie pozdrawiam
K.C

-Co to ma być do jasnej ciasnej! - krzyknęłam.
-Rose spokojnie... - mruknęła Nott.
-Jestem spokojna! - wrzasnęłam. - Idę spać... - warknęłam kierując się do swojego dormitorium, ktoś złapał mnie za rękę.
-Scorpius! - syknęłam, odwróciłam się, a on przyciągnął mnie do siebie.
-Rose... nie przejmuj się, to tylko plotkarskie magazyny dla pyskatych nastolatek. - szepnął mi do ucha.
-Skoro tak mówisz. - mruknęłam i go przytuliłam. Ziewnęłam głośno i usiadłam na jednym z foteli.
-Rose... ja chyba wiem od kogo ten list. - powiedziała Nott.
-No, kto? - spytałam z nadzieją.
-Inicjały KC, mówi ci to coś?
-Katie! Chang! - warknęłam.
-Ta mała azjatycka, pyskata smarkula! - krzyknął Al.
-Która godzina? - spytała Arri.
-Druga dwadzieścia. - odparła spokojnie Iriss.
-Ja już idę. - mruknęłam i poszłam do dormitorium.
*
Wstałam ziewając, rozciągnęłam się i przetarłam oczy. Zwlokłam się powoli z łóżka i spojrzałam na zegarek.
-Ósma... świetnie. - szepnęłam. Podeszłam do kufra, wzięłam jakieś ubrania i ruszyłam do łazienki. Po jakimś czasie wyszłam. Spojrzałam na śpiącego Potter, nie tym razem nie chciało mi się go budzić... Wyszłam z lochów i poszłam do Wielkiej Sali. Obejrzałam wszystkie twarze, dokładnie. Odnalazłam wzrokiem Pottera numer dwa w towarzystwie Stephanie Wood, Lizuski Lily, Lalusia Hugona, Freda numer dwa, Angie Jordan, McLaggena, który był z Lizuską i Mary Finnigan. Duża ekipa. Gryfońska ekipa. Usiadłam obok Pottera.
-Cześć! - uśmiechnęłam się.
-Hej. - powiedział głosem wypranym z emocji.
-A temu co jest? - szepnęłam do Freda.
-Krukonka. - mruknął.
-Owwww, a która to? - spytałam.
-Tamta. - wskazał skinieniem głowy piękną blondynkę z różowymi refleksami we włosach. Miała fioletowe oczy, taki niezwykły kolor...
-Piękna... - westchnęłam z podziwem. - Też bym chciała być taka śliczna.
-Jesteś. - odparł. - Napewno ON tak uważa.
-Kto? Scorpius, nie.... - zaczęłam śmiać się nerwowo.
-I on, cały cza... - zaczął, ale przerwały mu sowy wlatujące przez okna, jedna usiadła na jego głowie. Wzięłam od niej list, był zaadresowany do mnie. Schowałam go do kieszeni.
-Widzisz tamtego chłopaka? - spytał wskazując na bruneta w Gryfońskich szatach.
-Przecież to Nathan... - mruknęłam.
-On za tobą szaleje. - powiedział czochrając moje włosy.
-Ej! Fryzurę mi niszczysz! - krzyknęłam. Usiadłam obok dziewczyn.
-Co tam laski? - spytałam.
-Jakie tam laski... - mruknęły chórkiem.
-Jesteście urocze. - uśmiechnęłam się i wstałam.
-Gdzie idziesz Rose? - spytała Wood.
-Na spacerek. - zaśmiałam się. Dziewczyny spojrzały po sobie, a następnie na mnie. Wzruszyły ramionami i wróciły do rozmowy, natomiast ja ruszyłam do wyjścia, a stamtąd na błonia. Stanęłam na środku dziedzińca, rozłożyłam ręce i zaczęłam się kręcić. Wdychałam świeże powietrze, świat wokół mnie kręcił się, ptaki śpiewały, woda szumiała i pośrodku tego wszystkiego ja, niczym królowa.Zaczęło mi się kręcić w głowie, zatrzymałam się i wpadłam w czyjeś ramiona, bez wątpienia męskie. Zaczęłam się śmiać w ramionach tajemniczego chłopaka.
-Rose co ty do stu galopujących gorogon wyrabiałaś? - spytał.
-Sama nie wiem. - mruknęłam.
-Oj, Rose, Rose... - zaśmiał się.
-Nathan... - warknęłam.
-Wiem, że mnie kochasz. - ponownie wybuchł śmiechem.
-Rozumiem, że twój ojciec mówi, że wspaniała byłaby z nas para... ale cię nie kocham, jak brata owszem. - wytłumaczyłam poważnym tonem.
-No tak, ty masz Malfoya. - powiedział teatralnie.
-Ale się nie obrażaj. - uśmiechnęłam się i poczochrałam go po głowie.
-Rose! Fryzura! - krzyknął.
-Ja już muszę lecieć! - popędziłam do drzwi.

Perspektywa Albusa.

Wstałem ziewając głośno, spojrzałem na łóżko mojej kuzynki, nie było jej.
-Nasz śpioszek tak wcześnie wstał, podejrzane... - mruknąłem pod nosem  i ruszyłem do łazienki. Pachniało w niej różanym płynem Rose. Po wyjściu z łazienki ruszyłem do pokoju wspólnego. Zobaczyłem dziewczyne wychodzącą z dormitorium Arrisony.
-Hej, Arrisona już wyszła? - spytałem, dziewczyna zarumieniła się i uśmiechnęła.
-Nie, śpi jeszcze. - odpowiedziała.
-Nie musisz się tak rumienić jak na mnie patrzysz. - puściłem do niej oko.
-Tak przy okazji Megan Justice. - uśmiechnęła się.
-Albus Potter. - na dźwięk mojego nazwiska w jej oczach pojawił się taki dziwny błysk. - A mogłabyś obudzić tego śpiocha?
-Że Arri? Tak. - powiedziała i ruszyła w kierunku drzwi.

Perspektywa Arrisony.

Siedziałam w lesie, na kocyku z moją miłością od pierwszej klasy, a nawt wcześniej - Albusem Potterem. Wszystko było piękne, gorące powietrze powodowało, że było jeszcze przyjemniej. Było mi strasznie ciepło od samego patrzenia na Albusa. Ten jego uśmiech, zielone oczy przypominające szmaragdy, włosy cudowne i jego szczerość oraz spokój.
-Arri, jesteś cudna. - uśmiechnął się.
-Ty też. - odparłam.
-Arri! Arri! ARRI!! - głos Albusa zmienił się w głoa Megana.
-Czeg...o? - mruknęłam ziewając.
-Wstawaj! Albus czeka! - krzyknęła. Na wydźwięk imienia mojej największwj miłości id razu zerwałam się z łóżka i popędziłam do łazienki.
-A więc, to był tylko sen... - mruknęłam. - W sumie galopujący jednorożec nie był normalny...

Perspektywa Albusa.

Czekałem na Arri, usiadłem przed kominkiem. Patrzyłem na ogień, przez chwile wydawało mi się, że widziałem w nim jej twarz... Po jakimś czasie wyszła.
-Hej Al! - krzyknęła z uśniechem.
-Cześć Arri. - uśmiechnąłem się ciepło.
-Czekałeś na mnie. - raczej było to stwierdzenie.
-Oczywiście. - podałem jej ramię i ruszyliśmy do góry.

Perspektywa Rose.

Poszłam spowrotem do Wielkiej Sali. Ponownie spojrzałam po wszystkich twarzach, przy stole domu Salazara siedziała grupka śmiejąca się i wesoło rozmawiająca, wszysytkich znałam, poza dwoma dziewczynami. Jedna z nich wielkooka brunetka miała szaty Ravenclawu, jej oczy były niebieskie, takie idealnie Krukońskie... Druga była Ślizgonką miała czarne, jak noc włosy z delikatnymi zielonymi refleksami, oczy miała zielone, podobne do kocich, jej usta były sine, a zarazem czerwone i rzecz która ją najbardziej wyróżniała ze wszystkich, nie z wyglądu - czarny humor, żarty o śmierci, grobach, duchach i innych tego typu rzeczach były normalne, w jej przypadku. Na jej szyi widniał naszyjnik - trupia czaszka, a w niej znajdował się jakiś płyn, może eliksir... Był przezroczysty, a może zwykła woda... Dosiadłam się do nich, usiadłam obok tej dziewczyny.
-Hej. - uśmiechnęłam się.
-Cześć. - odparła z uśmiechem nie pasującym do jej wyglądu.
-Rose Weasley. - podałam jej rękę.
-April Ryan*. - uścisnęła moją dłoń. - Miło mi. Znam cię!
-Heh, skąd? - spytałam. - Stąd, że jestem córką chrzestną Wiktora Kruma? Stąd, że jestem jedną z najlepszych uczennic w szkole? Stąd, że jestem Weasley, córką drugiego najbardziej znanego na świecie aurora? Stąd, że moją rodziną są Potterowie?
-Żaden z tych przypadków. - zaśmiała się. - Jestem wielką fanką twojej mamy, jest wspaniałą kobietą... Wyzwala te biedne skrzaciki z niewoli. To takie szlachetne! Moim zdaniem nadaje się na Ministra Magii. Twoja mama jest moim wzorem, staram się być jak ona... taka szlachetna, mądra i piękna.
-Jesteś dziwna, już cię lubię. - dopiero teraz zauważyłam, że miała koszulkę z WESZ'u.
-Wiesz, uwielbian twoją matkę i Lunę Scamander. - uśmiechnęła się. - Jej synowie są taaaaaacy przystojni! - pisnęła.
-Na którym ty jesteś roku? - spytałam odchodząc od tematu.
-Szóstym. - odparła spokojnie.
-Ale ja ciebie nie widziałam w dormitorium szóstoklasistek... Znaczy ja też jestem na szóstym, ale mam pokój z Potterem.
-Kojarzysz przejście na piątym piętrze? - zapytała z uśmiechem.
-Nie. - odpowiedziałam spokojnie.
-To chodź. - wstała i pociągnęła mnie za dłoń. Po jakimś czasiw znalazłyśmy się przed pustą ścianą na piątym piętrze.
-Lorcan i Lysander. - szepnęła do ściany dotykając jej różdżką. Po chwili w niej zrobiło się przejście. Spojrzałam na April zdzwiona, ona tylko się uśmiechnęła. Zaprosiła mnie gestem do środka, szłam powoli i niepewnie, na co zirytowana April zaczęła mnie pchać.
-Wooooooow! - krzyknęłam.
-Podoba się? Tu mieszkam.
-Serio? Ale jak? - spytałam z uśmiechem.
-W drugiej klasie odnalazłam ten pokój i się tu przeprowadziłam, a moje miejsce w dormitorium dziewczyn zajęła siostra którejś z nich.
-Pięknie tu! Sama to urządzałaś?
-Skrzaty mi pomagały, oczywiście dostały wzamian ubrania. I moi przyjaciele. - uśmiechnęła się.
-Grasz? - spytałam wskazując gitarę i pianino.
-Trochę... i śpiewam, mam zespół. Na ogół gramy dla skrzatów i obrazów. - mruknęła wzruszając ramionami.
-Zagraj coś! - uśmiechnęłam się siadając na skórzanej, czarnej kanapie.
-Nie... - odpowiedziała.
-Dlaczego? - spytałam ze smutkiem.
-Usłyszysz niedługo. - powiedziała tajemniczo.
-Skoro tak mówisz. - mruknęłam niezadowolona.
-Oj, nie dąsaj się! - zaśmiała się.
-Okej. Cudooooownie tu masz! - krzyknęłam.

Perspektywa Albusa.

-Hm? Gdzie Rose? - spytałem Arri. - Była tu przed chwilą.
-Poszła gdzieś z April. - odparła wzruszając ramionami.
-Idziecie ze mną? - spytałem.
-Gdzie? - spytał obojętnie Malfoy.
-Muszę pogadać z Jamesem. - odparłem.
-Nie. Wiesz, że twój brat nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż ty. - zaśmiał się.
-A ty Arri?
-Okej. - uśmiechnęła się i podeszła do mnie, wziąłem ją pod ramię i ruszyliśmy do stoły Gryffindoru. Usiadłem obok mojego brata pogrążonego w myślach.
-James! - krzyknąłem.
-Ugh co? O Al, to ty. - zaśmiał się.
-Możemy pogadać? - spytałem.
-Śmiało braciszku. - powiedział patrząc na Arri.
-Niedługo wrócę. - szepnąłem jej do ucha. Wyszliśmy z Wielkiej Sali, poszliśmy do lochów, do jednej z opuszczonych klas.
-Pamiętasz jak podsłuchaliśmy rozmowę taty z ciocią, wujkiem i dziadkiem? - spytałem.
-No tak. To o tej wojnie. - uśmiechnął się jak idiota.
-Wydaje mi się, że to prawda.
-Po czym niby to stwierdziłeś?
-Powiedzieliśmy Scorpiusowi o medalionie. Gdy to usłyszał, wybiegł z pokoju jak poparzony.
-Zaraz dlaczego powiedzieliście o nim Malfoyowi?!
-Nieważne! Jutro jest zebranie nauczycieli, nasz ojciec będzie.
-W sumie... nie bez powodu akurat ciotkę Hermionę wzięli jako nauczycielkę OPCM...
-Słyszałeś, że matki Zabiniego nie ma, bo jest w ciąży?
-Ekhem... ona jest w wieku naszej matki! - zakrztusił się.
-Ale jest w ciąży. Przecież raczej go nie zdradza, ciotka mówiła, że w szkole między nimi było pięknie, a po śmierci Voldemorta jej się oświadczył, on miał 17 lat, a ona 16. - uśmiechnąłem się.
-To romantyczne, heh... - zaśmiał się.
-Musimy się na to zebranie dostać. - postanowiłem.
-Bierzemy Rose? - spytał.
-Tak. Jakby nie patrzeć ona jest mądra, ale teraz jest zajęta April...

Perspektywa Rose.

-Ja już muszę iść. -  mruknęłam.
-Szkoda... Ale idź.  -  uśmiechnęła się. 
-Paaaa. Zobaczymy się niedługo. -  przytuliłam ją. Wyszłam z „mieszkania" April. Postanowiłam znaleźć Albusa. Poszłam do Wielkiej Sali. Przy stole Slytherinu go nie było,  ale tam ruszyłam, usiadłam obok Arri.
-Gdzie Al? - spytałam.
-Poszedł gdzieś z Jamesem. - wyjaśniła spokojnie.
-Wiesz gdzie?
-Niestety nie. - mruknęła.
-Świetnie... - burknęłam biorąc tosta do ręki i go powoli dziubiąc. Gdy już zjadłam śniadanie poszłam do stołu Gryffindoru. Zdenerwowana usiadłam obok Freda - spytałam był w niebezpieczeństwie.
-Co się stało? - spytał.
-Gdzie James?
-Poszedł gdzieś z Alem. - wyjaśnił spokojnie. Wstałam i pobiegłam do lochów, do do naszej kryjówki. Jak myślałam, że byli tam.
-Hejka. - mruknęłam.
-Rose, właśnie mieliśmy cię szukać. - powiedział Al.
-Sprawa jest. - dokończył James, ale spojrzałam na nich pytająco. - Dziś wieczorem jest zebranie, nasz ojciec i inni aurorzy będą.
-I wy chcecie podsłuchiwać? - spytałam z niedowierzaniem.
-Tak jakby... - mruknął James.
-Po was bym się tego nie spodziewałam. - szepnęłam teatralnie.
-Wystarczy, że nam pomożesz, ale bo znasz hasło. - powiedział Al.
-James też zna. - stwierdziłam.
-Nie znam. - westchnął.
-Ugh... A co ja z tego będę miała? - spytałam.
-Może dowiemy się o przyszłej wojnie. - szepnął Al.
-Dobra, kupiliście mnie! - uśmiechnęłam się. - Ja już muszę lecieć!
-Gdzie? - spytał James podtrzymujące mnie.
-Jeszcze nie wiem. - mruknęłam.
-Malfoy? - zapytał Al.
-Nie. - powiedziałam i wyrwałam się z ramion Jamesa i spokojnie wyszłam. Ruszyłam do Pokoju Wspólnego. Wypowiedziałam hasło i weszłam do środka. W Salonie nie było dużo osób, zobaczyłam wśród nich April. Nie zobaczyła mnie, Podeszłam do niej cicho i objęła jej szyję dłońmi.
-Buuuuu! - krzyknęłam.
-Na kieł wampira! Rose! - uśmiechnęła się.
-No co? - zaśmiałam się.
-To, że mnie przestraszyłaś! - krzyknęła nerwowo zaciągając rękawy swetra niżej na ręce.
-Przepraszam. - mruknęłam. - Możesz mi powiedzieć co tak zasłaniasz? - wskazałam jej ręce.
-Ale chodź do twojego dormitorium. - powiedziała wstając.
- Okej. - mruknęłam. Poszłyśmy do mojego pokoju, usiadłyśmy na moim łóżku.
-A więc. - zaczęła zdejmując powoli sweter. Na jej rękach widniały tatuaże, runy. - Rose, ja jestem łowcą wampirów. W naszej rodzinie od pokoleń panuje taki zawód, kobiety miały zakaz sprawdzania się w tej roli, pierwszą kobietą łowcą była moja mama. Rodzice wciągnęli mnie w to. Praca łowcy nie polega tylko na polowaniu na pijawki, ale także na inne stworzenia, demony i potwory... Demonów generalnie nie ma w Wielkiej Brytanii, ale one „uciekają" z innych krajów na przykład Ameryki, Hiszpani, Japoni i chyba Niemczech. Łowcą nie można zostać tak po prostu, trzeba przejść testy na których są te wszystkie informacje i jeszcze więcej. A ja jestem najmłodszym łowcą na caluuuutkim świecie.
-Wow. I dlatego nie masz pokoju z innymi dziewczynami? - spytałam.
-Tak. I teraz mam misję znaleźć pewien artefakt, ponieważ władca wampirów go szuka.
-Mogę pomóc! - uśmiechnęłam się.
-Nie Rose, to niebezpieczne. - stwierdziła.
-Znam większość zaklęć jakie istnieją, trenuje mugolską szermierkę i mam lewy sierpowybpo mamie, że wystarczy? - spytałam.
-Ja i tak uważam, że to niebezpieczne... - drążyła temat.
-Proooooooooszę! - zrobiłam maślane oczy.
-Okej... - mruknęła.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się.
-Wiesz na co się piszesz? - spytała.
-Taaak. - mruknęłam. Do pokoju wszedł Al.
-Co? - spytałam.
-Chodź. - mruknął.
-Tam gdzie myślę? - pokiwał głową. - Poczekaj, wezmę płynne szczęście, co ty na to? - spytałam.
-Dobry pomysł. - westchnął, a ja poszłam do kufra. Wzięłam Felix Felicis.
- April idź już lepiej. - powiedziałam, ale zdezorientowana czarno włosa wyszła. My poszliśmy na wieżę Gryffindoru. Po Jamesa.

**********
*10 pkt dla twojego domu, jeśli wiesz z jakiej to gry imię i nazwisko :)

Nowy rozdział! Pozdrawiam!