Rozdział 14.
Spojrzałam na niego krzywo.
- Po co? - spytałam. - Musisz mi truć życie?
- Ja tu jestem dla twojego dobra. Jestem tu, by cię pilnować. Żebyś się nie zadawała z kimś pokroju Malfoya. - powiedział spokojnie podchodząc do mnie. Objął mnie. - Wiem, że...
- Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam. Sama zdziwiłam się swoją odwagą.
- Wiem, że tęskniłaś skarbie. Wiem, że tęskniłaś za moim dotykiem. - powiedział łapiąc mnie mocno za tyłek.
- Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam.
- Jesteś taka urocza. Jak zawsze słodka. - ignorował moje słowa.
- Derek! Skąd wiesz o Scorpiusie! - krzyknęłam ponownie.
- Słodka Rosie. - wziął moją twarz w dłonie i mnie pocałował. Poczułam obrzydzenie.
- Puść mnie! - mruknęłam w jego usta pchając go. Zaczął mnie obmacywać. - Derek!
- Wciąż jesteś taka sexy, a niby to przemija z wiekiem. - szepnął mi do ucha i wsadził ręce za gumkę moich spodni. Wzdrygnęłam się. Zaczął mi je zdejmować, po chwili stałam w koszulce i majtkach, nic poza tym.
Czy jak to zrobię, się odczepi? - spytałam się w myślach. Zdjęłam koszulkę.
- Czy jak mnie wyruchuasz, to się odczepisz? - spytałam. Derek zaśmiał się głośno.
- Zatańcz. - powiedział.
- Co? - zdziwiłam się.
- Zatańcz dla mnie. - mruknął.
- Ja... Ja...
- Ona nie będzie dla nikogo tańczyć! - krzyknął, poznałam ten głos Scorpius.
- Malfoy... - warknął Derek.
- René... - syknął. - Czego od niej chcesz?!
- Ja... Ja przyszedłem po swoją własność. - powiedział obojętnie. Ubrałam się i poszłam przytulić do Scorpiusa. Spojrzałam krzywo na René.
- A od kiedy ja jestem twoją własnością? - spytałam oburzona wchodząc w słowo Scorpiusowi. - A teraz rusz swoje szanowne cztery litery i idź do swoich fanek które nie wiedzą, że jesteś zwykłym pedofilem! - krzyknęłam.
- Jeszcze się policzymy skarbie. - warknął i wyszedł. Westchnęłam głośno z ulgą.
- Dzięki Scor. - stanęłam mu na butach i go cmoknęłam w policzek.
- Polecam się na przyszłość. Teraz nie możesz chodzić sama, nigdzie! - krzyknął.
- Już to słyszałam. - mruknęłam. - Dwa razy...
- Rose, ja się o ciebie martwię! - krzyknął z uśniechem i mnie przytulił.
- Kurczę Scor, gdyby nie ty nie wiem co ten paszczur by mi zrobił. - uśmiechnęłam się.
- Do usług. Na życzenie królowej wszystko zrobię. - ukłonił się teatralnie.
- Och milordzie, jakaż ze mnie królowa, bez króla? - spytałam wzdychając.
- Trzeba go pani znaleźć. - postanowił.
- Znalazłam. Stoi przede mną. - stanęłam na palcach i go pocałowałam w usta, czas się zatrzymał i wszystko było takie piękne... Oderwaliśmy się od siebie, uśmiechnął się. - Kocham jak się uśmiechasz... Jakby ten uśmiech był przeznaczony tylko dla mnie.
- Bo jest. - powiedział cicho.
Perspektywa Hugo.
Siedziałem w Wielkiej Sali, próbowałem cos zjeść, ale gdy brałem cokolwiek do ust robiło mi się niedobrze. Wyszedłem z Wielkiej Sali, James patrzył na mnie czujnie. Schowałem ręce do kieszeni, było tam moje pudełko, westchnąłem z ulgą. Spojrzałem na ręce, na których miałem zawiązane bandanki, czerwone bandanki. Nagle zapiekła mnie prawa ręka. Syknąłem cicho z bólu, wiedziałem co się stało, dostałem zakażenia. Pobiegłem do łazienki, sprawdziłem czy jest tam pusto, było i odetchnąłem. Oparłem ręce na umywalce i spojrzałem w lustro, wyglądałem tak samo głupio jak zawsze: rudy bałagan na głowie, wielkie, zdecydowanie za wielkie niebiesko zielone oczy, a pod nimi wory i rumieńce na policzkach. Odwiązałem bandanki, moja skóra mogła oddychać. Tak jak myślałem na prawym przedramieniu wdało się zakażenie.
- Cholera! - krzyknąłem. Przemyłem rany delikatnie wodą, zapiekło. Usiadłem na podłodze, opierałem się o zimną ścianę. Wyjąłem pudełko z kieszeni, a z niego wyciągnąłem żyletkę. Przyłożyłem ją do lewego przedramienia. Narysowałem serce, pogłębiałem je coraz bardziej, a następnie je przekresliłem. Nic nie czułem, nie bolało. Zrobiłem jeszcze parę ran i zaczęło mi się kręcić w głowie. Zemdlałem.
Perspektywa Arrisony.
Siedziałam w Wielkiej Sali i kończyłam śniadanie. Gdy już zjadłam posiłek poszłam do toalety. - O cholera. - mruknęłam. Podeszłam bliżej. - To brat Rose... - szepnęłam, spojrzałam na jego ręce. Wzięłam jego głowę i położyłam na swoich kolanach.
Zaraz się ocknie. - pomyślałam i mimowolnie zaczęłam gładzic jego płomienno rude włosy. Miałam rację, zaczął otwierać oczy. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Co się stało? - spytał.
- Zemdlałeś. - szepnęłam spokojnie.
- Ty jesteś dziewczyną Ala. - stwierdził, na co ja posmutniałam.
- Tak. - mruknęłam i pogładziłam go po włosach. - Chyba.
- Al cię kocha. - szepnął z przekonaniem.
- Ja... Ja wiem.
- Dzięki za pomoc.
- Ja nic nie zrobiłam.
- Rozkochałaś w sobie największego nudziarza, to wystarczy.
- Al nudziarz? - zdziwiłam się.
- Uwierz. - złapał mnie za rękę, bo cały czas gladzilam jego włosy i podniósł się, podał mi rękę. - Dzięki.
- Nie ma za co. - szepnęłam. - Powiedzieć Rose... Że ty... się tniesz? - spytałam.
- Proszę. Nie mów jej. - mruknął.
- Hugo, to nie pomoże. Patrz - pociągnęłam rękaw bluzy, było na mojej ręce niewiele blizn. - samo wyszło.
- Albus coś zrobił? - spytał.
- Nie. To dowód jak mocno go kocham, wiem głupie wyjście. Samookaleczanie jest złe. Oddaj mi to. - szepnęłam patrząc na największą bliznę że wszystkich: Albus <3
- Muszę? - spytał.
- Tak. - powiedziałam wyciągając rękę. Sięgnął do kieszeni i dał mi pudełko. - Zrobię z nim to co trzeba.
- Czyli? - spytał.
- Schowam w Pokoju Życzeń. - szepnęłam.
- Nie zaczniesz robić tego co ja? - spytał.
- No nie. - mruknęłam i wyszłam.
Perspektywa Rose.
Siedzieliśmy w dormitorium Scorpiusa. Grał na gitarze, a ja śpiewałam.
- „ Spośród wszystkich ludzi dzisiaj wybieram Cię,
i bez trudu w całym tłumie dostrzegam, że,
ten którego szukam przecież jest obok mnie,
chyba widzę jak wyglądać mógłby nasz świat". - zaśpiewałam patrząc na Scorpiusa. Uśmiechnął się.
- Ty też grasz? - spytał.
- Na fortepianie i pianinie. Gitarą nie jest dla mnie. - szepnęłam.
- To teraz ja zaśpiewam coś dla ciebie. - szepnął. - „ Gdy pojawiłaś się
Kolory nagle zmienił świat
Pojaśniał każdy dzień
Znów zrozumiałem, że
Dla kogoś warto starać się
Że przy kimś warto być
Ty, ocaliłaś mnie
Przestałem się bać
Zacząłem znów żyć".
- Pięknie. - mruknęłam i zaklaskałam.
- Ty śpiewasz lepiej. - szepnął.
- Pójdziemy pograć w quidditcha? - spytałam.
- Pograsz wystarczająco na meczu. - szepnął.
- Właśnie dzisiaj mecz! - krzyknęłam. - Dziwne, że w niedzielę. - Slytherin kontra Gryffindor!
- Ja już muszę iść. - mruknęłam i ruszyłam do drzwi.
- Czekaj. - szepnął Scorpius i podszedł do mnie, schylil się i mnie pocałował. - Paaaa. - zamruczal mi w usta. Stałam chwile oslupiała, pomachałam mu i wyszłam. W Pokoju Wspólnym siedziało parę osób, między innymi April, Al, Arri, Zabini, Nott i Parkinson.
- Hej. - szepnęłam rozmarzona i bez pardonu rzuciłam się na kolana Ala.
- Byłaś u Scorpiusa. - stwierdzili.
- Ehe... - mruknęłam.
- Rose zejdź że mnie! - krzyknął Al. Wstałam i opadłam na miejsce obok April.
- Czy działo się tam coś „takiego"? - spytał Potter.
- Nie twój interes. - mruknęłam.
- Iriss została wywalona z drużyny przez pobicie Rose i potrzebujemy nowej scigajacej, bo oddamy mecz. - powiedziała Nott, jako zastępca kapitana, czyli Scorpiusa.
- April... - szepnęłam i pogładziłam ją po włosach. Spojrzałam na nią maślanymi oczami.
- Jeśli Malfoy się zgodzi... - szepnęła. I jak na zawołanie z dormitorium on wyszedł.
- Malfoy znalazłam ścigającą. - powiedziała Nott.
- Kogo? - spytał.
- April. - zamrugał szybko i zatrzymał wzrok na mnie.
- Okej. - szepnął.
- Mam pomysł! - krzyknęłam. - Pograjmy w chowanego!
- W co? - zdziwili się.
- To jest taka mugolska gra, jedna osoba szuka, a reszta się chowa! - uśmiechnęłam się.
- Dobry pomysł. - stwierdził Al. - Ja mogę szukać.
- Okej. Liczysz do 50. - mruknęłam i ruszyłam do wyjścia.
*
Ja i Scorpius pobiegliśmy za jakiś posąg.
- Tutaj trochę potrwa zanim nas znajdzie. - szepnęłam.
- To mamy czas dla siebie. - powiedział.
- Mrrrrau... - zaśmiałam się.
- To co robimy? - spytał obejmując mnie.
- Masz jakiś pomysł, kocie? - spytałam. Zbliżył się do mnie i nasze usta się zetknely, jego zrobiły się miękkie, bardzo miękkie i gorące.
- Ekhem... - brak reakcji z naszej strony. - Ekhem.... EKHEM! - momentalnie odskoczyliśmy od siebie, jakbyśmy się nawzajem poparzyli.
- Al ja ci mogę to wyjaśnić! - krzyknęłam.
- Nie chce twoich wyjaśnień, wszystkich znalazłem. Chodźcie. - powiedział głosem wypranym z emocji. Ruszyliśmy za nim, ignorowaliśmy wszystko i wszystkich i trzymaliśmy się za ręce. Byliśmy już na miejscu, wszyscy już czekali. Spojrzeli na moją i Malfoya splecione dłonie, a następnie przenieśli wzrok na nasze twarze uśmiechając się do siebie.
- Ile zostało do meczu? - spytałam.
- Trzy i pół godziny. - odpowiedziała Arri.
- Trzy i pół godziny. - powtórzyłam. - Nudzenia się. Ja idę. - stwierdziłam i ruszyłam do Sali Wyjściowej. Poszłam na błonia. Nad jeziorem, na jego brzegu siedziała dziewczyna, którą bardzo dobrze znałam. Usiadłam obok niej.
- Co jest? - spytałam.
- Masz swoje problemy. - szepnęła. - Miłość to najbardziej niszczycielska siła... i powód licznych samobójstw i morderstw. Miłość to zarazem nienawiść, one idą w parze, ramię w ramię.
- Gadaj mi co się stało. - nakazałam. - James Potter, mój brat całował się z Thomasem! Tak tym co mi się podoba! - krzyknęła. Pogładziłam ją po włosach.
- James jest gejem. - szepnęłam udając spokój. Obejrzałam się przez ramię, w naszym kierunku szedł Albus. Usiadł obok mnie.
- Co jej się stało? - szepnął mi do ucha.
- To że twój brat jest gejem i całował się z chłopakiem, który jej się podoba! - krzyknęłam. Al się zakrztusił.
- James pedałem?! - zdziwił się.
- Tak! - krzyknęła łamiącym się głosem i pobiegła do zamku.
- Świetnie. - mruknęłam i położyłam głowę na ramieniu Ala.
- Co jest między tobą i Malfoyem? - spytał.
- To skomplikowane. - szepnęłam.
*
Wyszliśmy z zamku, z miotłami i ubraniami w torbach. Jak to mieliśmy w zwyczaju polecieliśmy na nich na stadion. Na trybunach zbierali się uczniowie, ubrani głównie w szkarłat i złoto, włącznie z Puchonami i Krukonami. Poszliśmy do szatni. Ubrałam się jako pierwsza, poszłam do szatni chłopaków. Scorpius też był ubrany, siedział na ławce, rzuciłam mu się na kolana. Usiadłam na nich, przodem do niego i objęłam jego szyję rękami.
- Jak tam księżniczko? - spytał.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się.
- Stresujesz się meczem?
- Nie. Nie ma czym. Gryfoni to cieniasy. - mruknęłam i przyłożyłam usta do jego.
- EKHEM! - był to Al.
- Oj przepraszam. - skręciłam głowę w jego stronę.
- Nie chodzi o to. Musimy iść. - powiedział. Pobiegłam po swoją miotłę i wyszliśmy na murawę, rozległy się gromkie brawa. Za mikrofonem siedziała Angie Jordan.
- OTO SĄ NASZE WSPANIAŁE DRUŻYNY! Gryffindor w składzie: Kapitan, a zarazem szukający - James Potter! - krzyknęła i na stadionie rozbrzmiały piski podnieconych dziewczyn, na co April, ja i Al zaśmialiśmy się. - Obrońca, a raczej obrończyni nasza urocza Stephanie Wood! - podniecone krzyki i oklaski chłopaków, i lesbijek. - Pałkarze - Fred Weasley i Chris McLaggen. - kolejne piski dziewczyn. - Oraz wspaniali, uroczy ścigający: Hugo Weasley, Mary Finnigan i Lily Potter!
Wszyscy klaskali patrząc na drużynę Gryfonów.
My będziemy mieć mniejsze... - pomyślałam.
- I nasza mniej wspaniała drużyna Ślizgonów!
- Jordan! - krzyknęła dyrektorka.
- Przepraszam pani profesor. Drużyna Slytherinu w składzie: Kapitan oraz szukający Scorpius Malfoy, obrońca, Albus Potter, pałkarze Damian Zabini i Jonathan Goyle. I wspaniali ścigający, a właściwie piękne ścigające, ruda tygrysica, królowa quidditcha Rooose Weasley, tajemnicza April Ryan oraz urocza Annabeth Nott! Oddaje głos panu, profesorze.
- Zasady takie jak zawsze, gracie fair! - krzyknął Wood. - Podajcie sobie dłonie. - James i Scorpius podali sobie ręce, ja podałam Mary, April Hugo, Nott Lily, Al Wood, Zabini McLaggenowi, a Goyle Fredowi. Usiedlismy na miotly i na gwizdek wzbilismy się w górę! Od razu wzięłam kafla i trafiłam do pętli Gryfonów.
- Rosie zdobywa 10 punktów dla Slytherinu! - krzyknęła. - James Potter chyba wypatrzył znicza! Nie to był jednak złoty zegarek Zabiniego, to znaczy Damiana pani profesor. Rose wzbiła się zaskakująco wysoko w powietrze, na jakieś 50 stóp! - krzyknęła. Czułam, jakbym straciła panowanie nad miotłą! Miotła stanęła pionowo, wisiałam trzymając się jedną ręką witek miotly. Słyszałam krzyki, kątem oka spojrzałam na tablicę, wygrywaliśmy, nawet jeśli Gryfoni złapali znicza, którego właśnie przed sobą zobaczyłam.
- Rose zaraz spadnie! James i Scorpius zobaczyli znicza! Jest tuż obok Rose! - krzyknęła zafascynowana.
Pocieszające... - pomyślałam.
- Scorpius Malfoy leci w stronę zni... Rose! - krzyknęła.
- Puść miotłę, ja cię złapie! - krzyknął. Wzięłam głęboki oddech i puściłam.
- Scorpius ratuje Rose! Siedzą razem na miotle, ta czule go obejmuje. A James łapie znicza. Slytherin i tak wygrywa. - powiedziała ciszej. Wylądowaliśmy na ziemi. Na środku stadionu leżała moja miotła zniszczona. Wszyscy na mnie patrzyli, miałam to gdzieś. Rzuciłam się na szyję Scorpiusa i namiętnie wtopiłam usta w jego, chwile nie wiedział co się dzieje, ale przejął inicjatywę. Czułam na sobie wzrok matki, wujka, nauczycieli, wszystkich!
- Rosie, może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce? - zamruczał mi w usta.
Perspektywa Jamesa.
Stałem i patrzyłem na radość Ślizgonów z obrzydzeniem.
- Co tam Potter? Słabo znosisz przegraną? - usłyszałem za sobą głos.
- Ryan, proszę nie ośmieszaj się jeszcze bardziej. - powiedziałem.
- Odezwał się. - warknęła. - Jesteś gejem, widziałam jak się całowałeś z tym Gryfonem, on się twojej siostrze podoba!
- 9 planet. 294 kraje. Ponad 7 miliardów ludzi, a ja muszę patrzeć akurat na twój ryj. - powiedziałem i ją popchnąłem.
- Jak śmiesz mnie pchać?! - krzyknęła.
- A co zabronisz mi? - spytałem.
- Jak patrzę na twoją mordę, mam ochotę wysłać sowę z listem o treści: POMAGAM! - krzyknęła.
- Lubię żółty... ale twoje zęby to już przesada! - powiedziałem.
- Daj mi swoje zdjęcie, bo mój wujek naprawia rower i nie wie jak wygląda pedał! - wrzasnęła.
- Gdybym miał wybierać między pocałowaniem orangutana w zadek, a pocałowaniem ciebie w usta, zdecydowanie wybrałbym to pierwsze. - warknąłem.
- Pożyczyć ci lustro? Bo swojego chyba nie masz... - powiedziała.
- Ryan! Poszłaś za moją radą? Zaczęłaś wypychać stanik? - spytałem ironicznie.
- Ty powinieneś zacząć wypychać slipy, uwierz.
- A co? Widziałaś?
- Widziałam i uwierz żałuję.
- Ja żałuję, że widziałem twoje cycki... albo raczej ich brak...
- To słodkie.
- Co niby?
- Twoja głupota.
- Ty powiedziałaś, że jestem słodki.
- Nie. Ja powiedziałam, że twoja głupota jest słodka, nie ty. Nie wiedziałam, że istnieją glupsze osoby od mojego kuzyna, to jest słodkie.
- Jedz dużo, może wreszcie pójdzie w cycki.
- Co ty się tak interesujesz moimi cyckami? Myślałam, że wolisz męskie narządy.
- Nie mogę się interesować twoimi cyckami, bo ich nie ma! UPS....
- Oj Pottuś, Pottuś... - mruknęła. - Jesteś taki uroczy, po prostu mrrrrau! - Hahaha. - zaśmiałem się. - Ty żartujesz?
- Ja mówię poważnie. - odparła. - No przecież, że żartuje pedałku!
- Jesteś taka głupia, czy tylko udajesz?
- Ty jesteś hetero czy udajesz? Tiaaaaa jesteś homo, tylko boisz się przyznać!
- Jesteś fajna, czy tylko udajesz?
- Ja nie muszę, w przeciwieństwie do ciebie!
- Masz okres, że się tak złościsz? Nie? To może chodzi o to, że Rose woli Scorpiusa od ciebie? Myślisz, że nie widać jak na nią patrzysz? To się mylisz! - zaśmiałem się. April zrobiła się czerwona, normalnie para jej z uszu buchała i się na mnie rzuciła...
Walnęła mnie w brzuch, policzek... Ja ją walnąłem, nie będę gorszy! Dostała w brzuch i kopnąłem ją w kostkę. Parę razy walnąłem ja w twarz, ona zrobiła to samo...
- James! April! - nie reagowaliśmy, dalej się biliśmy. - JAMES! APRIL! - przestaliśmy się bić.
- Kuźwa! Ile ty ważysz? Zejdź ze mnie! - krzyczałem na April która na mnie leżała. - Wiem, że jestem mega pociągający, ale ty się trzymaj ode mnie z daleka! - krzyknąłem i zrzuciłem ją z siebie. Popchnąłem ją, walnęła głową w trybuny, zemdlała. Wzruszyłem ramionami i usiadłem na ławce. Do April natychmiast podbiegła Katie Chang. Zabrali ja do Skrzydła Szpitalnego. Patrzyłem jak odchodzą. Pobiegłem się przebrać. Zajrzałem do szatni Ślizgonów, wziąłem jej rzeczy, miotłę zmniejszyłem i szybko schowałem do plecaka. Nie, nie przejmowałem się Ryan. Co to, to nie!
Perspektywa Scorpiusa.
Poszliśmy do szatni, wciąż się całując. Przycisnąłem ją do ściany.
- Słyszysz? - zamruczała mi w usta. Odwróciliśmy się. - O cholera...
- Czy to James i McLaggen? - spytałem.
- Tak. James jest gejem. - szepnęła. Patrzyliśmy na całujących się Pottera i McLaggena. Mruczeli jak koty, jęczeli sobie w usta i James macał tyłek McLaggena, nienawidzę gejów!
- Może pójdziemy do mnie? - spytałem obejmując ją.
- Dobry pomysł. Pa James! - krzyknęła do Pottera który zdejmował koszulkę, aż podskoczył.
Wyszliśmy z szatni.
- Muszę coś jeszcze załatwić. - powiedziała.
- Okej. - spojrzałem na nią z troską. Poszła w stronę Zakazanego Lasu.
Czego ona tam kuźwa chce?! - krzyknąłem w myślach. Widziałem rude włosy znikające w gąszczu drzew. Widziałem niedaleko Albusa. Podszedłem do niego.
- Co się dzieje? - spytałem, patrzył na Howgan.
- Ja... Nie... Nic. - powiedział.
- Gadaj. I oddaj te narkotyki!
- Jakie...
- Te które leżą na twojej szafce.
- Gdzie Rose? - spytał.
- Poszła do Zakazanego Lasu.
- Czego ona tam szuka?
- Serio nie wiem! Howgan! - zawołałem Arrisone.
- Czego Sco... - spojrzała na Ala.
- Dlaczego z nim zerwałaś? - spytałem.
- Mama nie uczyła, że nie ładnie wtrącać się w nieswoje sprawy? - spytała zaklopotana.
- Arri... - odezwał się Potter. - Tak ci było przy mnie źle?
- Nie Al. To z powodów prywatnych. Twój tata by mnie znienawidzil...
- Możesz mi powiedzieć. - szepnął. Ona dala mu jakąś kartkę i odeszła.
Perspektywa Albusa.
Dała mi turkusową kartkę i odeszła.
- Biegnij za nią! - krzyknął Scor. Spojrzałem na niebo, zaczęło padać... Ruszyłem za nią, biegłem. Znalazłem się już przy niej, chwyciłem ją w ramiona i zacząłem się kręcić, deszcz spadał na nas falami. Zatrzymałem się. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem najczulej jak umiałem.
Mokrzy i roześmiani calowaliśmy się na oczach wszystkich.
- Nadal nie chcesz ze mną być? - zamruczałem jej w usta.
- Chcę... I zawsze będę chciała! Ale ja jestem... - urwała niepewnie.
- Nie musisz mówić. - szepnąłem i znów ją pocałowałem, miała ciepłe usta, a poza tym była zimna jak lód.
Perspektywa Rose.
Poszłam do Zakazanego Lasu, coś mnie do niego ciągnęło. Stanęłam pod jakimiś drzewami. Usłyszałam jakiś dziwny hałas.
- Kim jesteś? - spytałam i złapałam za różdżkę. Nikt się nie odzywał. Poczułam, że dostaje czymś ciężkim w głowę i momentalnie leżałam na ziemi.
*
- Budzi się. - powiedział ktoś. Leniwie, powoli otwierałam oczy. Znajdowałam się w celi, ściany były z surowej skały, w niektórych miejscach gęsto pokrytej mchem. Siedziałam na krześle, ręce miałam w kajdanach. Za kratami siedział znudzony facet, był blady. Wokół oczu miał czerwono sine plamy.
- Gdzie ja jestem? To nie jest Hogwart! - krzyknęłam.
- Bardzo spostrzegawcza jesteś, piękna. Nie mogę ci powiedzieć gdzie się znajdujemy skarbie. - wzruszył ramionami.
- A możesz się chociaż przedstawić? - spytałam.
- Blackwell.
- Imienia nie masz?
- Valentine Blackwell.
- A możesz mnie wypuścić Blackwell? - spytałam.
- Nie. Pan mi zakazał.
- A mogę się dowiedzieć kim jest twój pan? - spytałam miło.
- Nie.
Perspektywa Jamesa.
Rose przyłapała mnie na całowaniu się z McLaggenem. Ubrałem koszulkę i zostawiłem go bez słowa.
Czy ja naprawdę jestem gejem? - po mojej głowie krążyło to pytanie. - Czy mnie naprawdę pociągają mężczyźni? W sumie ostatnio mi się śniła... dziewczyna, tak dziewczyna... żadna szczególna dziewczyna.... Po prostu dziewczyna. - podrapałem się po karku. Obok mnie jakieś dziewczyny coś szeptały, posłałem im zniewalający uśmiech numer 10, na co one pisnęły cicho, a ja poszedłem do zamku. Poszedłem do Skrzydła Szpitalnego zanieść April rzeczy. Pani Pomfrey kręciła się wokół jej łóżka jak poparzona.
- Co z nią? - spytałem obojętnie.
- Lekkie wstrząśnienie mózgu. - powiedziała. - To miłe, że ją odwiedzasz, poza przeniesieniem jej tu nikt, kompletnie nikt nie przyszedł. - Ja... Ja przyniosłem jej rzeczy. - zrobiło mi się jej trochę żal, w końcu przeze mnie tam trafiła, ja ją popchnąłem i uderzyła głową o trybuny.... Ale ona zaczęła kłótnie... Położyłem jej rzeczy na stoliku. - Mogę na chwilę zostać?
- Piętnaście minut kochaneczku. - powiedziała wychodząc.
- Wyglądasz tak samo głupio jak zawsze... Ale tak łagodnie, nie jak dziewczyna która może pobić cały Hogwart... - szepnąłem, właściwie do siebie. Wiedziałem, że ona mnie nie słyszy, ale mówiłem do niej, z troską, nie jak wróg. - Jesteś silna, dasz radę. - szepnąłem i wyszedłem.
Perspektywa Scorpiusa.
Poszedłem do swojego dormitorium. Pół leżałem na swoim łóżku i patrzyłem tępo przed siebie.
Gdzie jest Rose? - spytałem się w myślach. Z rozmyśleń wyrwał mnie pukanie do okna. Nie była to sowa, a kruk. Wpuściłem go i wziąłem list, dziobnął mnie parę razy i odleciał. Zamknąłem okno i przeczytałem list:
Mamy twoją rudą sukę, bardzo dobrze wiesz czego za nią chcemy. Masz tydzień czasu, do jej urodzin 31 października. Albo ruda dziwka zginie. Twój ojciec byłby zły, że prowadzasz się z małą Weasley.
- Jak oni śmiali ją tak nazwać?! - krzyknąłem i schowałem list do kieszeni. - Albus... - pobiegłem do Salonu Ślizgonów. Nie było go tam, ale siedzieli tam wszyscy poza nim i Howgan.
- Ludzie! Widzieliście Pottera?! - krzyknąłem.
- Jest z Howgan w swoim dormitorium. - wyjaśniła spokojnie Nott. - Co się stało?
- Nic... - szepnąłem i pobiegłem do dormitorium Albusa i Rose. Zapukałem do drzwi, po chwili otworzyły się. Wparowałem do dormitorium i rzuciłem się na łóżko Rose. Twarz miałem zatopioną w jej poduszce, czułem jej włosy...
- Co się stało? - usłyszałem zmartwiony głos Albusa. Dałem mu list. - O cholera jasna! Wiesz czego oni chcą?
- Amulet. - szepnąłem. - Amulet Wszechmocy.
- No tak! - walnął się dłonią w czoło. - Wampiry?
- Ehee... - mruknąłem.
- Mamy tydzień... Znajdziemy ją? - spytała Arri.
- Ja ją znajdę. Lepiej jak ze szkoły zniknie jeden uczeń, niż troje... - szepnąłem w poduszkę.
- Nie, my ci pomożemy. - powiedzieli razem.
- Dzięki, to miłe. Ja się o nią martwię. - mruknąłem. I wstałem, ruszyłem do drzwi.
- Gdzie idziesz? - spytała Arri.
- Po pomoc. - wyjaśniłem i wyszedłem. W Pokoju Wspólnym o dziwo było dużo mniej osób. Podszedłem do naszej grupki heh „Elity Slytherinu" usiadłem na jednym z foteli.
- Chodźcie do dormitorium Rose, natychmiast! - rozkazałem i sam ruszyłem do wspomnianego miejsca. Gdy wszyscy byliśmy już w komplecie uciszyłem ichbi zacząłem gadać.
- Rose została porwana. Ma to zostać między nami, jakby ktoś pytał mówimy że się źle czuje i leży w swoim dormitorium. - powiedziałem. - I tak się dowiedzą. - oburzyła się Parkinson.
- Proszę nie mówcie nikomu! - krzyknąłem.
- Mamy tydzień, lepiej będzie jeśli chociaż ojciec Albusa i matka Rose się dowiedzą. - stwierdził Zabini.
- Nie. Jako Elita będziemy działać sami. Parkinson, ty będziesz w szkole, a my się tym zajmiemy. - stwierdził Al.
- Dobra, będziecie się zamartwiać tą waszą Rosie, czy idziecie się bawić? Impreza zaraz się zaczyna... - zirytowała się Parkinson.
- Jak śmiesz myśleć o chlaniu podczas gdy oni mogą ją torturować?! - krzyknąłem.
- Oj, nie chcesz się wyluzować? - spytała patrząc na mnie maślanymi oczami.
- Jesteś głupia! W takiej sytuacji myśleć o chlaniu?! - krzyczałem.
- Scor może ona ma trochę racji? - spytała nieśmiało Nott.
- Wiesz Ann... No dobra. Ale choć jedna osoba nie ma się uchlać! - krzyknąłem stanowczo.
*****************
Nie piszę dalej, bo to chyba długie ciut..... :) Pozdro.