niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 12 - Od kiedy mopsy potrafią gadać?

Rozdział 12.

Ja i Al weszliśmy do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Mieszkańcy domu Godryka nie zdziwili się widząc nas. Poszliśmy do dormitorium Jamesa, leżał na łóżku gapiąc się na bordowy baldachim.
-Potter! - krzyknęłam.
-Co? - spytał.
-To my. Chyba mamy obmówić plan? - stwierdził Al.
-Ach, no tak... - zaśmiał się James. Zaczęliśmy obmyślać plan.
*
Wyszliśmy z Pokoju Wspólnego Gryfonów. Al poszedł kogoś szukać, zostawiając mnie bez słowa. Szłam powoli. Usłyszałam dziwną rozmowę.
-.... Harry, nie możemy tego zrobić! - krzyknęła moja matka.
- Hermiono, to dla ich bezpieczeństwa! - odezwał się Potter senior, który niedawno musiał przyjechać.
-Harry! Zamknięcie szkoły to będzie błąd! - krzyknęła nerwowo.
-Ale ja nie chce zamykać szkoły. - zaśmiał się. - Źle mnie rozumiesz.
-I Teddy nie może być nauczycielem, Rose powiedziała mi, że kazał im ćwiczyć Wingardium Leviosa. - zaśmiała się.
-Flitwick dopiero wyjechał. - stwierdził.
-Ty przejmij OPCM, a ja wezmę Zaklęcia. - mruknęła.
-Okej.
-Harry ja się martwię. Ta wojna, to źle wróży.... - szepnęła. Starałam się zapamiętać każde słowa
-..... Musimy dbać o ich bezpieczeństwo. - szepnął. Dalej nic nie słyszałam. Gdy się oddalili, wyszłam z ukrycia. W głowie buzowaly mi myśli. Szłam przed siebie, zatracona w myślach. Wojna, zamknięcie szkoły, bezpieczeństwo....
-Auaaaa! - jęknęła.
-Przepraszam! - krzyknęłam i podałam jej rękę.
-Nic się nie stało. - mruknęła ściskając moją dłoń, popatrzyła na nasze splecione dłonie i delikatnie się zarumieniła... Wyglądała uroczo.
-Jeszcze raz cię przepraszam April... - mruknęłam.
-Naprawdę nic się nie stało. - uśmiechnęła się, tak jak tylko ona potrafiła.
- Pójdziemy razem do mnie? - spytałam.
-Okej. - uśmiechnęła się.
-Wiesz co, jesteś śliczna. - mruknęłam.
-Co... Ja? Nie! - krzyknęła nerwowo.
-Jesteś, jesteś. - uśmiechnęłam się i poszłam dalej. Przystanęłam czekając na Ryan, po chwili zrównała ze mną krok i ruszyłysmy do Salonu Ślizgonów. O dziwo nie było tam wiele osób, oczywiście była nasza Elita: Scorpius, Al, Arri i Zabini oraz dwie przybłędy włóczące się za nami - Parkinson i Nott.
-Dobry! - krzyknęłam.
-Hej Rose... - mruknęli.
-To jest April, dla tych co nie znają. - wskazałam Ryan.
-Znamy się. - stwierdzili.
-Aha. My już idziemy. - mruknęłam ciągnąc April za rękę. Położyłam się na łóżku. Zielonooka patrzyła na mnie.
-Sorry, ale muszę się przebrać. - mruknęłam i poszłam do łazienki. Po jakimś czasie wyszłam w samej bieliźnie. Usiadłam obok April.

Perspektywa April.

Wyszła z łazienki w bieliźnie, światło świec muskało jej skórę, wyglądała tak pięknie... Usiadła obok mnie, spojrzałam na nią z zafascynowaniem. Uśmiechnęła się do mnie, tak jakby ten uśmiech był przeznaczony tylko dla mnie.
-To co robimy? - spytała.
-Eeee... Nie wiem. - uśmiechnęłam się.
-Zdejmij ten sweter. - mruknęła.
- Okej. - mruknęłam i go ściągnęłam. - Masz siniaki. - zauważyła patrząc na mój brzuch z podwiniętą koszulką.
- To nic ważnego. - wyruszyłam ramionami.
- Ważne i to bardzo. - upierała się popychając mnie na łóżko. Podwinęła moją koszulkę jeszcze bardziej i spojrzała na sine miejsca ponownie. Muskała moją skórę delikatnie palcami. Wyjęła z szafki jakąś maść i posmarowała nią mój brzuch.
- A teraz powiedz po czym to masz? - spytała z troską.
- Wakacyjne zabawy z wampirami. - mruknęłam.
- Ukąsiły cię? - spytała.
- Taaak, ale mam to. - pokazałam naszyjnik. Patrzyłam na Rose, na jej piękne rude włosy, niebieskie oczy i malinowe usta... Była taka piękna...

Perspektywa Scorpiusa.

Siedziałem w Pokoju Wspólnym i patrzyłem na drzwi jej dormitorium. Miałem złe przeczucia co do tej April, wiedziałem, że ona nie jest normalna. Spoko, jest ładna , ale coś mi w niej nie pasowało. Jakby coś nie pozwalało mi myśleć o niej w inny sposób niż moimi teoriami spiskowymi. Nie mieszkała w dormitorium szóstoklasistek, ewidentne coś ukrywała. A teraz siedzi z Rose w jej pokoju, sam na sam, może jest wampirem, albo likantropkom, hah może potomkinią Voldemorta. Patrząc logicznie, wampirem nie może być, widziałbym ją na zebraniach. Eliksir Wielosokowy? Nie. Poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
- Scor, co się dzieje? - spytała Parkinson.
- A co cię to obchodzi mopsie? - spytałem.
- Jeju, tylko grzecznie pytam. - mruknęła.
- Cholera! - krzyknął Al ponownie przegrywając w Szachy Czarodziejów z Nott. Wstał i poszedł zdenerwowany do swojego dormitorium. Po chwili wyszedł z April i Rose, która trzymała jakąś torbę.

Perspektywa Jamesa.

Tak jak się umówiliśmy czekałem niedaleko gabinetu dyrektorki. Moja kuzynka i mój brat spóźniali się. Przyszli po jakimś czasie.
- Nareszcie, ile można czekać? - zaśmiałem się.
- To co? Idziemy? - spytała ruda.
- Chodźcie pod pelerynę. - mruknął Al.
- Jeszcze płynne szczęście! - przypomniała Rose wyciągając fiolkę z żółtawym płynem. Wypiła trochę, podała Albusowi, a on mi. Weszliśmy pod pelerynę i ruszyliśmy do gabinetu dyrektorki. Rose wyszeptała hasło, na co zdziwiony gargulec wpuścił nas do środka. McGonagall nie było, weszliśmy do szafy i czekaliśmy.

Perspektywa Rose.

Siedzieliśmy w szafie McGonagall i czekaliśmy, aż ktoś przyjdzie.
- To nie ma sen... - zaczęłam, ale James zatkał mi usta, bo ktoś wszedł do gabinetu.
- Zapewne wiecie po co tu jesteśmy. - powiedziała dyrektorka. - Jeszcze musimy czekać na państwo Ryan,  profesora Longbottoma i profesor Parkinson.
Minęło jakieś pół godziny.
- Zebraliśmy się tu, ponieważ minister magii dostał list od niejakiego Josepha Diamond. Myślę, że pan i pani Ryan będą wiedzieli kim on jest. - powiedział Harry Potter.
- Tak, oczywiście. Joseph, to władca wampirów. - odparła poważnie pani Ryan. - Teraz poszukuje pewnego artefaktu. Z mężem i córką ustaliliśmy, że on znajduje się w Hogwarcie.
- Podejrzewamy, że ma go jakiś uczeń. - dokończył ojciec April.
- Absurd! To niemożliwe! - krzyknął mój ojciec.
- Ronald! - krzyknęła moja matka. - Wiedzą państwo co to jest?
- Czwarte Insygnium Śmierci, Amulet Wszechmocy. - powiedział pan Ryan.
- Takie coś nie istnieje! - oburzyła się Parkinson.
- Pani Parkinson proszę się uspokoić! - krzyknęła moja matka.
- Harry, ty przejmij stanowisko nauczyciela OPCM. Ty Hermiono Zaklęcia, Teddy nie daje rady. - mruknęła McGonagall. - Harry, Hermiona, Neville i Pansy, macie dbać o bezpieczeństwo uczniów, liczę na was. Proszę was wszystkich, dbajcie o ich bezpieczeństwo! Przygotujcie dzieci do wojny!
- Pani dyrektor, może pani w każdej chwili przysłać do nas sowę, przyjedziemy.
- Oczywiście. Za tydzień kolejne zebranie. - westchnęła. - Do widzenia.
- Do widzenia. - odpowiedzieli wszyscy grzecznie.
*
Al upewnił się czy wszyscy poszli,  było bezpiecznie. Wyszliśmy i oddaliliśmy się na bezpieczną odległość i zaczęliśmy rozmowę.
- Co o tym sądzicie? - spytałam.
- Ja sądzę, że wampiry nie żartują. - stwierdził James.
- Brawo geniuszu! - zaklaskałam.
- Ja uważam, że w szkole jest tylko jedna osoba, która wie jak walczyć z wampirami. - stwierdził Al.
- April. - mruknęłam.
- Dokładnie. - odparł.
- Chcę poznać tą całą April. - powiedział James.
- To chodź do Slytherinu. - mruknęłam.
- Nie. - zaśmiał się. Spojrzałam na zegarek, zostawiłam chłopaków bez słowa i pobiegłam do lochów. Po drodze wpadłam na parę osób, w tym Malfoya.
- Uważaj jak chodzisz Weasley! - warknął.
- Sorry mościwy panie. Śpieszę się. - stwierdziłam i pobiegłam dalej. Wpadłam do pokoju wspólnego z prędkością światła. Było tam całkowicie pusto, co było bardzo dziwne. Usiadłam przed kominkiem i patrzyłam na popiół w nim. Po chwili w nim pojawiła się twarz, a on zapłonął.
- Rose, jesteś najlepszą uczennicą w szkole, poprowadzisz pewne zajęcia. - powiedział wujek Harry.
- I to powód? - spytałam.
- Tak. Teddy ci pomoże.
- Ugh... I ja będę miała uczyć osoby w moim wieku i starsze? - zdziwiłam się.
- Dokładnie Rosie. Liczę na ciebie, na Teda nie ma co. - zaśmiał się.
- Okej... Pa wujku. - mruknęłam i Harry zniknął. Siedziałam jeszcze chwilę i patrzyłam na miejsce gdzie był starszy Potter.
- Nie przestraszysz mnie. - szepnęłam.
- A już myślałem. - zaśmiał się.
- To źle myślałeś. - mruknęłam.
- Co się stało? - spytał z troską.
- Nic. Pamiętasz o swoim wyzwaniu? - spytałam.
- Eeee...
- Żeby powiedzieć Alowi, że ci się podoba.
- Serio mam to zrobić? - zapytał.
- Serio, serio. - uśmiechnęłam się.
- Tiaaaaa... - mruknął.
- Chyba nie stchórzysz? - zaśmiałam się.
- Tu się puknij! - zaczął uderzać palcem w czoło.
- Usiądziesz? - spytałam.
- Oczywiście. - westchnął siadając obok mnie.
-Scooor? - spytałam.
- Hmmmm? - mruknął.
- Dzisiaj jest chyba trening, Panie kapitanie. - zaśmiałam się.
- Cholera! Chodź Rose. - krzyknął i pociągnął mnie za rękę.
- Puść! - zaśmiałam się. - Muszę iść pod miotłę.
Poszłam do swojego dormitorium i wzięłam miotłę i ciuchy do quidditcha. Wyszłam z lochów i pobiegłam na błonia. Czekała tam moja drużyna w składzie: ja, Parkinson i Nott jako ścigające, Al obrońca, Zabini i Goyle jako pałkarze i oczywiście, Malfoy jako szukający.
- Wreszcie, ile można czekać Weasley?! - krzyknęła Parkinson.
- Wieczność mopsie. - mruknęłam.
- Weasley! - warknęła.
- Dziewczyny nie kłóćcie się. - zirytował się Zabini.
- To wywalcie tego mopsa z drużyny! Ona grać nie umie! - krzyknęłam.
- Odezwała się pani Ja-Wszystko-Wiem-i-Potrafię. - mruknęła Iriss.
- Dziewczyny uspokójcie się, idziemy na trening! Zaraz po nas Puchoni biorą boisko, więc ruszcie te tyłki! - krzyknął Scor. Przez całą drogę kłóciłam się z Parkinson, co z czasem zmieniło się w bójkę.
- Rose daje wszystkim! Rose Weasley daje wszystkim! - krzyknęła, a ja się na nią rzuciłam.
- Ty szmato! IRISS PARKINSON ROBI DOBRZE, DZIEWCZYNĄ TEŻ ZA NOWE UBRANIA! - krzyknęłam zdenerwowana.
- ROSE WEASLEY TO DZIWKA I SPRZEDAJE SIĘ ZA OGNISTĄ WHISKEY I NARKOTYKI!!!! - krzyknęła.
- Nie zadzieraj ze mną Parkinson, bo jak ci przywalę, to cię ojciec nie pozna! UPS, ty go nie masz, bo twoja matka była tak samo puszczalska jak ty! - krzyknęłam chwytając różdżkę.
- Nie mów o mojej matce! Twoja zresztą nie jest lepsza, zwykła szlama! - krzyknęła i mnie walnęła.
- Dziwka, szmata i w dodatku bez mózgu, idealne połączenie! - krzyknęłam.
- Możecie przestać? - spytał Al.
- Dziewczyny idźcie się przebrać. - szepnęła Nott, nie zauważyłyśmy nawet kiedy wszyscy się ubrali. Poszłyśmy do szatni. Zdjęłam z siebie ubrania i zostałam w bieliźnie, ją też zaczęłam zdejmować, ale poczuła rękę na ramiączku stanika, odwróciłam się powoli i zobaczyłam Parkinson.
- Hmm? - mruknęłam przez zakryte jej ręką usta.
- Weasley, wszyscy wiedzą, że bujasz się w Scorpiusie, ale uświadom to sobie, on jest mój! - krzyknęła.
- On cię nie lubi! - zaśmiałam się.
- Hah, a ciebie niby lubi? - spytała ze śmiechem.
- Tak. A teraz mnie przepuść! - krzyknęłam.
- Hola, Hola. Nie tak szybko Weasley! - warknęła.
- Parkinson! - krzyknęłam.
- To za moją matkę! - krzyknęła waląc mnie w twarz. - A to za Scorpiusa!
- Ty idiotko! - krzyknęłam trzymając się za krwawiący nos. Zgarnęłam strój do quidditcha i ubrała się w biegu, a następnie pobiegłam na boisko. Natychmiast usiadłam na trybunach i wstrzymywałam łzy.
- Co się stało? - spytał z troską Scorpius.
- Par... Parkinson mnie... Wal... Walnęła. - mruknęłam płacąc. Blondyn natychmiast usiadł obok i objął mnie ramieniem. Czułam się taka bezpieczna!
- Jesteś silną babą, nie maż się. - szepnął ocierając moje łzy wierzchem dłoni.
- Masz rację. Nie mogę się zachowywać jak Lucy która nie dostała odznaki prefekta! - krzyknęłam uśmiechając się, co bardziej przypominało grymas.
- Lucy? - spytał.
- Nasza kuzynka. - wyjaśniłam. - Lucy, Lucy!
- Co się stało? - spytał.
- Muszę jej dać eliksir miłosny, bo chce kogoś nim potraktować! - krzyknęłam waląc się dłonią w czoło. - Rosie? Jutro mecz? - spytał.
- Tak. - mruknęłam.
- Z? - zapytał.
- Gryfonami. - odparłam patrząc tępo przed siebie. - Wood... Właśnie, Wood!
- Co ci zrobiła Stephanie? - zaśmiał się.
- Ona jest obrońcą i jest bardzo dobra... - westchnęłam wstając. Wzięłam do rąk miotłę i na niej usiadłam, odbiłam się od ziemi. Ten wiatr we włosach, październikowe powietrze. Pochwyciłam do rąk kafla, który znikąd się pojawił obok mnie. Trzymałam go w dłoniach i trafiłam do obręczy. Spojrzałam na niebo, chmury układały się w różne kształty... wśród nich zobaczyłam Ponuraka. Przełknęłam głośno ślinę i poleciałam na ziemię. Wylądowałam z gracją, wszyscy zaczęli klaskać, na co ja z przerażeniem w oczach pobiegłam do Albusa i zawiesiłam się na jego szyi.
- Hej mała, co się dzieje? - spytał z troską.
- Ja... Ja widziałam Ponuraka. - szepnęłam przygryzając wargę.
- Wydawało ci się napewno. - stwierdził.
- Ja już muszę iść. - mruknęłam i pobiegłam w stronę zamku. W sali wejściowej roiło się od uczniów. Ktoś złapał mnie za rękę i zaciągnął do schowka z miotłami.
- Czego chcesz Lily? - spytałam z ironią.
- Lucy mówiła, że masz eliksir miłosne! - krzyknęła.
- Spokojnie. Mam. Dam ci, ale powiedz kogo chcesz nim potraktować? - spytałam. - Masz McLaggena.
- Zerwałam z nim. - mruknęła. - Thomas Justice, taki jeden Gryfon!
- Da się załatwić, ale najpierw Lucy, była pierwsza. - mruknęłam i wyszłam ze schowka. Szłam przez tłum, dotarłam do lochów. Usłyszałam cichy szloch. Kierowałam się za dźwiękiem i zobaczyłam ją.
- Co się stało? - spytałam.
- Ni... Nic. - zaszlochała.
- An, powiedz mi. - mruknęłam obejmując ją ramieniem.
- Rose, zostaw mnie samą. - pisnęła. - Nie zrób niczego głupiego. - przytuliłam ją i poszłam do pokoju wspólnego. Siedziała tam moja drużyna, no poza Nott.
- Co jej zrobiliście? - spytałam.
- Nic. Serio. - powiedział Al.
- Gdzie Scorpius? - spytałam.
- Gdzieś poszedł. - stwierdził Zabini.
- Al, chodź. - zarządziłam ciągnąc go za rękę,  ruszył za mną. Byliśmy już w naszym dormitorium.

Perspektywa Lily.

Rose zostawiła mnie bez słowa. Wyszłam z tego schowka i pobiegłam na Wieżę Gryffindoru. Weszłam do pokoju wspólnego, rozejrzałam się, nie było go. Ruszyłam do jego dormitorium, tam też go nie było. Domyśliłam się gdzie on może być. Popędziłam na wieżę astronomiczną. Weszłam do niej powoli, był tam. Znów to robił.

************
Potrzymam was w niepewności :) Pozdro!

1 komentarz:

  1. Wieża astronomiczna ?? serio ??
    Oj Lilka a ja wiem kogo tam znajdziesz ale ciiiiiii ! :P
    Nie no jak zawsze super i czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń