Rozdział 4
Taaaa... lekcja OPCM jest ciekawa, do czasu gdy siada się z Malfoy'em.
-Ej, Rosie. - szepnął.
-Czego?
-Jak będzie ten, no.... nasz szlaban, może postaramy się spędzić go miło?
-To zależy od ciebie, czy będziesz wredny, czy nie.
-Ale Rose, ja chcę zakopać topór wojenny.
-Czy ty mi sugerujesz... ugh przyjaźń?
-No tak.
-Przeklęte kamienie, zaczęły działać.
-Rose. Rose. Rose.
-Spadaj.
-Rose.
-Spadaj.
-Rosie.
-Spadaj tępa strzało.
-Ale Rosie. - upierał się i tak minęła cała lekcja, przeklęte kamienie wkroczyły do akcji... Muszę coś na to zaradzić, nie zniosę Malfoya!
*
Dobra lepiej mieć szlaban z tym idiotą jak najszybciej za sobą! Czekał już przed gabinetem dyrektorki.
-Cześć.
-Cześć Rosie! - powiedział. Wyszeptałam hasło, wpuszczono nas do środka.
-Witajcie. Waszą karą się zajmie pan woźny. - powiedziała i wszedł owy mężczyzna. Jest wysoki i ma brązowe włosy, jest najsurowszą osobą jaką znam i jest stary. Zaprowadził nas pod drugą* salę astronomi. Jedna jest w wieży astronomicznej i to jest do ćwiczeń praktycznych, a my idziemy do drugiej służacej do zgłębiania teorii. Znajduje się tam piękny sufit na którym widać niebo, my musimy uporządkować gwiazdy które "przypadkiem" pospadały. Nie jest ich dużo, zaledwie po godzinie kończymy, a szlaban mamy mieć do 21, więc zostały jeszcze dwie godziny. Kolejne dwie godziny z Malfoy'em!
-No to skończyliśmy! - krzyknął uradowany Scorpius zdejmując mnie ze swojego karku.
-Świetnie poszło. - westchnęłam.
-Jeszcze dwie godziny... Chciałem cię przeprosić za to co było na OPCM.
-Spoko. Po prostu te przeklęte kamienie zaczęły dzaiałć.
-No, niestety. Musisz poznać chłopaka, w którym się zakochasz!
-Myślisz, że to tak łatwo? Może już poznałam... - uśmiechnęłam się tajemniczo.
-Damian.
-Może...
-Ja?
-Ugh.... nie.
-Dlaczego?
-Bo jesteś zarozumiały.
-A ty nie?
-Nie.
-Gryfonka w Ślizgońskiej skórze.
-Spadaj ośle! To ciebie Tiara chciała przydzielić do Ravenclawu**!
-Phi, ale ją ubłagałem, bo ojciec by się wściekł.
-A moi rodzice mnie kochają, mimo to że trafiłam do Slytherinu.
-Ktoś jeszcze cię kocha.
-Ciekawe kto?
-Zabini.
-Ta jasne.
-No.
-Przecież jest tyle pięknych dziewczyn, którym ja do pięt nie dorastam.
-Ale Zabini cię kocha, od pierwszej klasy.
-Jest po prostu... eee... moim... ee... przyjacielem.
-Zwłaszcza, że się całowaliście. Dwukrotnie.
-Eeee... wcale, że nie. - zarumieniłam się.
-Widziałem.
-Nie.
-Tak.
-Nie.
-Rosie, widziałem! Cała szkoła widziała.
-Wcale, że nie.
-Ta rozmowa nie ma sensu. - powiedział.
-No co ty nie powiesz.
-Za dużo gadasz Weasley.
-I vice versa Malfoy.
-Dobra nie gadaj tyle. - powiedział i mnie pocałował.
-Eeeee... co to miało znaczyć?
-Obliviate. - myślał, że mu się uda, ale w odpowiednim momencie wycarowałam tarczę.
-Nie ze mną takie numery, Malfoy. - zaśmiałam się. - Złap mnie, jeśli potrafisz! - krzyknęłam i uciekłam. Ganialiśmy się po całej sali, podobało mi się, ale nic nie może trwać wiecznie.
-Mam cię! - powiedział biorąc mnie na ręce.
-Puść mnie Malfoy!
-Nie.
-Tak.
-Poproś.
-Nie.
-Tak.
-Ugh... niech ci będzie. Proszę!
-Dałaś się nabrać. - powiedział, znów się do mnie przykleił, czułam jakby... jakby czas się zatrzymał.
-Czego ty odemnie chcesz? - spytałam zdenerwowana. - To jakiś zakład?
-Nie, no coś ty! - zaśmiał się.
-Taaaaa.... - westchnęłam zażenowana.
-No na prawdę!
-Bo ci uwieżę.
-To uwież. Gramy w prawda czy wyzwanie?
-Spoko, zaczynaj.
-Prawda czy wyzwanie, Weasley?
-Prawda.
-Hmmmm... - zastanawiał się. - Czy ci się podobam? A jeszcze poczekaj, zaklęcie szczerości. - rzucił owe zaklęcie. - No mów.
-Tak. - westchnęłam.
-Uhuhuhu...
-Prawda czy wyzwanie, Malfoy? - wysyczałam, ledwo zaczęliśmy, a on już mnie zdenerwował.
-Prawda, tak na początek.
-Czy ja ci się podobam? - spytałam z podłym uśmieszkiem.
-Ta.... k - powiedział ledwo słyszalnie.
-Masz pecha, słyszałam. Ja sie podobam wielkiemu panu Malfoyowi, to mnie zaskoczyłeś.
-Prawda czy wyzwanie? Czy ty musisz wszystko słyszeć?!
-Tak. - uśmiechnęłam się. - Wyzwanie.
-Jutro... przy wszystkich... - uśmiechnął się podle. - mnie pocałujesz.
-Ugh... okej, jak wyzwanie, to wyzwanie...
-Nie wiedziałem, że tak łatwo pójdzie...
-Prawda czy wyzwanie?
-Wyzwanie.
-A więc tak... jutro na treningu masz powiedzieć Albusowi, że ci się podoba. - uśmiechnęłam się niewinnie.
-No dzięki...
-Stchórzysz?
-No coś ty! Prawda czy wyzwanie.
-Prawda.
-Czy pomiędzy tobą, a Albusem coś jest?
-Hahhahahahahahahahah.... - zakrztusiłam się. - Przecież to mój kuzyn! - powiedziałam ze śmiechem.
-No, ale on się o ciebie tak martwi, całuje i przytula. - powiedział. - I nie wiem czy mam być o ciebie zazdrosny. - dodał pod nosem.
-To rodzinna, podkreślam rodzinna miłość.
-No chyba, że tak.
-Prawda czy wyzwanie?
-Wyzwanie.
-Jutro na jakiejś lekcji, pocałujesz dziewczynę która ci się podoba, najbardziej w całej szkole.
-Okej. - westchnął.
-Tak łatwo się zgadzasz? - spytałam, dziwnie marszcząc nos.
-Tak.
-Zdziwiłeś mnie.
-Prawda czy wyzwanie?
-Prawda.
-Czy mnie kochasz?
-Muszę na to odpowiadać?
-Musisz.
-T...a....a...k - powiedziałam ledwo słyszalnie.
-To dla mnie zaszczyt. - zaśmiał się.
-Taaa. Prawda czy wyzwanie?
-Wyzwanie.
-Juro na śniadaniu krzykniesz "Rose Weasley jest najlepsza!" - uśmiechnęłam się niewinnie.
-Zgoda. - powiedział. - Ale to co się za chwilę stanie zostaje pomiędzy nami.
-Eeee... okej. - powiedziałam i mnie pocałował, znowu. To się już nudne robi! - Puść mnie, Malfoy! - śmiałam się, bo mnie łaskotał. - Malfoy!
-Tak Weasley? - spytał i dalej mnie męczył. - Nie dam ci spokoju, chyba że w latające krowy wierzysz. - zaśmiał się.
-A jeśli powiem... hahahaha... że hahahah... wierzę? Hahahahah. - nie umiałam wytrzymać. - Nie łaskocz... hahahahaha... mnie hahahahaha!
-To może cię puszczę. - powiedział i przestał mnie łaskotać.
-Dziękuję.
-Nie dam ci spokoju. Nie teraz. - rzekł i zaczął mnie ponownie męczyć.
-Hahahahaha.... Malfoy! Proszę... hahahhahaha! - już płakałam ze śmiechu. - Błagam... hahahahaha!
-Nie.
-Hahahahaha.... błaaaagam! Hahahaha. Ty.... hahaha wiesz, że... hahaha mam straszne... hahahaha łaskotki! - dalej się śmiałam, nagle mnie oświeciło. Malfoy też ma łaskotki, też duże! Tylko muszę znaleźć odpowiedni moment, aby "zaatakować". - No łaskocz mnie, łaskocz. Hahhahahahahaha!
-Co tak łatwo się dajesz? - spytał zdezorientowany i przestał. W tym momencie przewróciłam go i zaczęłam łaskotać.
-I co? Już nie taki twardy? - zaśmiałam się.
-Hahahahaha! Weasley... hahahahaha! - śmiał się jak najgłośniej mógł.
-Miło co nie? - pogłaskałam go.
-Hahahahahah... mogło być... hahahahaha... lepiej!
-Dam ci spokój.
-Naprawdę? Hahahahaha... proszę.
-Jeśli ty mnie nie będziesz łaskotał!
-O... hahahaha... kej.
-Obiecujesz? - nie przestawałam go łaskotać, swoją drogą miał takie napięte mięśnie.
-T... hahahahah... ak!
-No dobra. - powiedziałam i przestałam go łaskotać.
-Dziękuję, swoją drogą masz takie delikatne ręce...
-Eeee... dzięki. - zaśmiałam się.
-Gdzie ten idiota?! Już powinien tu być!
-Nie wiem. - westchnęłam. - Jutro o 18 w pokoju życzeń?
-Tak. - powiedział i przyszedł ten debil (woźny).
-No wreszcie. Zapomniał o nas pan? - spytałam.
-Ależ skąd. Musiałem coś załatwić, a teraz won do pokoi! - krzyknął woźny.
-Dobrze, dobrze. - zaśmiał się Malfoy.
-A, jeszcze macie iść do pani dyrektor, bo chcę coś załatwić.
-Dobrze. - westchnęliśmy i poszliśmy do McGonagall. Byliśmy przed gabinetem, wyszeptałam hasło i weszliśmy do środka.
-Dzień dobry. - uśmiechnęłam się.
-Witajcie. Usiądźcie. - powiedziała i wskazała dwa fotele. - Jesteście tutaj, bo mam dla was bardzo ważne zadanie. Jesteście prefektami, jednymi z najlepszych. Dlatego będziecie głównymi organizatorami imperzy Halloween'owej. W tym tygodniu macie się wybrać do Hogsmead kupić rzeczy, oczywiście szkoła za to zapłaci. Liczę, że się nie pozabijacie. - spojarzałam na Malfoya i usmiechnęłam się.
-Obiecujemy. - zaśmiała się.
-Teraz wracajcie do siebie.
-Do widzenia. - powiedzieliśmy razem.
-Do zobaczenia. - rzekła i poszliśmy do pokoju wspólnego. Malfoy wypowiedział hasło i weszliśmy.
-To... eeee... nara. - uśmiechnął się.
-Pa. - westchnęłam. Poszłam do swojego dormitorium, Albus nie spał.
-Dlaczego nie śpisz? - spytałam zmartwiona.
-Czekałem na ciebie. - uśmiechnął się.
-Po co? - zdziwiłam się.
-Bo się o ciebie martwię, po ostatnim występku Malfoya. - jego nazwisko wysyczał.
-Ale już jemu wybaczyłam. - gdyby on wiedział co się dział na naszym szlabanie!
-Po tym co zrobił ten farbowany debil? - spytał ze sztucznym uśmiechem.
-Nie nazywaj go tak! Znaczy... eeee, to eeeee... niemiłe! - uśmiechnęłam się.
-Rosie! Ty mi tu podejrzanie wyglądasz! - krzyknął.
-Ja? No coś ty! -uśmiechnęłam się. - Idź już spać!
-Okej, okej. - powiedział. - Ale ja cię obserwuje! - zmierzył mnie wzrokiem i położył się do łóżka. Po jakimś czasie zrobiłam to samo.
*
Kolejny nudny dzień. Kolejne lekcje... i kolejne wyzwania Malfoya! Wreszcie jakaś odskocznia od rutyny życia. Ciągle robimy to samo, a i tak efektów nie ma... Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy, spojrzałam na śpiącego Pottera, wyglądał tak łagodnie... Wstałam, przeciągnęłam się, wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. Wyszłam po około piętnastu minutach. Albus już nie spał, ale wydawał się nieobecny. Jakby był, ale jednak nie. Patrzył się na ścianę, jakby było na niej coś ciekawego, a to była zwykła ściana. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc wyszłam. Zastanawiałam się co się stało mojemu kuzynowi, nie zwracałam uwagi jak idę. Wpadłam na kogoś, przewróciłam się, kręciło mi się w głowie, wreszcie zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Perspektywa Scorpiusa.
Ta mała denerwująca ruda Weasley, znów na mnie wpadła. Przewróciła się, trzymała się za głowę. Zemdlała. Przestraszyłem się, bardzo. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do Skrzydła Szpitalnego. Martwiłem się o nią. Wtedy w mojej głowie kłębiło się pełno myśli, głowiłem się dlaczego tak się stało, czy to moja wina? Położyłem ją na jedno z łóżek i poszedłem po panią Pomfrey.
-Co się stało? - spytała pielęgniarka w średnim wieku.
-Wpadła na mnie. Przewróciła się i zemdlała. - westchnąłem.
-Słabo mi to wygląda... - powiedziała przyglądając się Rose.
-Ja się o nią martwię, będzie dobrze? - spytałam ze zmartwieniem.
-Jeszcze nie wiadomo, kochaniutki. Teraz idź do profesor McGonagall powiedzieć, że panny Weasley nie będzie na lekcjach, przez nieokreślony czas. - powiedziała. Skkerowałem się do gabinetu dyrektorki. Stałem już przed wejściem, wypowiedziałem hasło i wszedłem do środka. W okrągłym pomieszczeniu za biurkiem siedziała starsza kobieta o surowych rysach twarzy.
-Co się stało Scorpiusie? - spytała.
-Miałem przekazać, że Rose Weasley przez jakiś czas nie będzie na zajęciach. - odpowiedziałem na jednym wdechu.
-Ale co się stało? Dlaczego? - zapytała zdezorientowana.
-Jest w skrzydle szpitalnym, zemdlała. - wyjaśniłem.
-Już się obudziła?
-Nie. Martwię się o nią.
-Po tobie bym się tego nie spodziewała. - uśmiechnęła się. - Spokojnie, nic jej nie będzie. Jest silna, wyjdzie z tego cało.
-Miejmy nadzieję. - westchnąłem ze zmieszaniem. - Do widzenia.
-Do zobaczenia. Jeśli chcesz mogę cię zwolnić z lekcji, byś mógł siedzieć z Rose.
-Nie, dziękuję. - uśmiechnąłem się i wyszedłem. Nie poszedłem na śniadanie, wolałem pójść do Rose. Zastanawiałem się czy może się obudziła. Spała jak zabita. Usiadłem na jej łóżku i pogłaskałam po policzku, ona miała taką delikatną skórę. Patrzyłem na nią z nadzieją, że się obudzi. Minęło pół godziny, obudziła się! Otworzyła oczy, uśmiechnęła się!
-Co? Gdzie ja jestem? Co się ze mną stało? - spytała ziewając.
-Spokojnie Rose, jestem tu. Jesteś w skrzydle szpitalnym, zemdlałaś. - wyjaśniłem zagubionej dziewczynie. Wyglądała tak niewinnie, jak mały szczeniak.
-O Scorpius. - uśmiechnęła się. - Po co tu jesteś?
-Ja cię tu przyniosłem. Spokojnie. - powiedziałem i złapałem ją za rękę, a ona się zarumieniła.
-Napewno teraz wyglądam jak dorodny pomidor. - zaśmiała się.
-Tak troszkę.
-Przepraszam. Pamiętasz o moim zadaniu? - spytała z ciekawością godną małego dziecka.
-Tak. A ty o moich, dwóch?
-Oczywiście. Pomyślałam, że powinnam je teraz zrobić. - powiedziała i zbliżyła się do mnie.
-Nie, nie, nie. Jak w Wielkiej Sali, to w Wielkiej Sali, przy wszystkich. - uśmiechnąłem się i pogłaskałem ją.
-To nie fair! - oburzyła się.
-Oj, Weasley. - zaśmiałem się.
-Od kiedy mówisz do mnie po nazwisku, Malfoy? Myślałam, że topór wojenny zakopany... - westchnęła.
-No dobrze, Rose.
-I teraz lepiej Scorpiusie. - uśmiechnęła się.
-Ja myślę.
-A ja chcę stąd już wyjść! - podniosła głos. - Już się czuje lepiej!
-W to nie wątpię. - westchnąłem. - Pójdę się zapytać pani Pomfrey czy możesz już wyjść.
-Dziękuje. - zaświeciła białymi zębami. Skierowałem się do pokoju pielęgniarki, z nadzieją, że wypuści już Rose.
-Co się stało kochaniutki? - spytała ze zmartwieniem.
-Rose się obudziła. Pyta się czy może wyjść. - westchnąłem.
-No dobrze, ale co dziennie przez tydzień ma przychodzić na kontrole. - powiedziała z lekkim grymasem.
-Dziękuję! Rose się ucieszy! - krzyknąłem ze szczęścia. Wróciłem do Rose. Siedziała z nadzieją i się we mnie wpatrywała. Wyglądała jak bogini piękna...
Perspektywa Rose.
Wrócił z uśmiechem na twarzy. Patrzyłam na niego z nadzieją. Wyglądał jak młody bóg... Taki przystojny... Teraz już się nie boję do tego przyznawać. Tak podoba mi się Scorpius Malfoy!
-I co? - spytałam zniecierpliwiona.
-Możesz już wyjść... ale musisz przez tydzień przychodzić na kontrolę. - uśmiechnął się słodko.
-Chociaż tyle... - westchnęłam. - Mogę się do ciebie przytulić?
-Hmmmm... ciekawa propozycja Rosie. - udawał zamyślonego. - No dobra choć!
-Jej! - krzyknęłam i go przytuliłam, czułam się bezpiecznie. - Już mi lepiej.
-No ja myślę. - pogłaskał mnie. - Dobra, pakuj rzeczy i idziemy. - westchnął i ruszył w kierunku wyjścia. Po chwili go dogoniłam.
-Czekaj! Scorp! - krzyczałam za nim, odwrócił się. Dobiegłam do niego. - Nie ładnie tak za mną uciekać! - oburzyłam się.
-No przepraszam... Słyszałaś, że w przyszłym tygodniu przyjeżdża do szkoły słynny gracz quidditcha? Będzie mieszkał w każdym z domów jeden tydzień.
-To zajebiście, tak się cieszę. - powiedziałam głosem wypranym z entuzjazmu.
-Łohoho... od kiedy Rose Weasley używa takiego słownictwa? - spytał.
-Od zawsze. - westchnęłam.
-No tak... Za dużo przebywasz z facetami.
-Odwal się. - mruknęłam niezadowolona.
-Przynajmniej dzięki tobie wygrywamy większość meczy. - westchnął.
-Taaaa... Raczej dzięki tobie, panie szukający. - ostatni wyraz wysyczałam.
-Wszyscy wiedzą, że chcesz grać na mojej pozycji, a ja na twojej. Ale mój ojciec mi każe...
-Wiem o tym, panie idealny. Wiesz co, muszę już iść. Albus się napewno o mnie martwi. - zaśmiałam się. - A mam jeszcze jedno pytanie, jak nazywa się ten gracz quidditcha?
-Derek René. - odparł. Przełknęłam głośno ślinę i bez słowa pobiegłam do Salonu Ślizgonów, a z tamtąd do dormitorium. Usiadłam na łóżku, łzy zaszkliły mi się w oczach. Patrzyłam na Albusa, który swój zmartwiony wzrok utkwił we mnie.
-Co się stało? - spytał siadając obok mnie.
-Derek René. - odparłam szlochając.
-Nie rozumiem.
-Przyjedzie do szkoły! - przytuliłam się do Ala.
-Świetnie! - powiedział z ironią w głosie. - Jak on będzie w szkole, nie opuszczasz mnie na krok. Albo trzymasz się z kimkolwiek, nawet Malfoyem!
-Boję się Al, ja się boję. - zaszlochałam.
-Wiem, że się boisz, ale to przeszłość. Może się zmienił. - starał się mnie pocieszyć.
-On nigdy się nie zmieni! - krzyknęłam i pobiegłam do łazienki, zamknęłam się w niej.
-Rose, otwieraj! Wiem, że on zrobił ci krzywdę, ale wyjdź! Nie będziesz siedzieć tam całe pięć tygodni! - wrzeszczał, nie odzywałam się. Chciałam zostać ze swoimi myślami.
-Derek René. Derek René. Derek René. - cały czas powtarzałam w głowie. - Derek, dlaczego mi to zrobiłeś?! Dlaczego? Dlaczego? Co ja ci zrobiłam?! Czym zawiniłam? Derek, Derek, Derek. Niegodziwych dureń! Derek, ja cię kochałam! Derek, byłam od ciebie uzależniona! Derek, wyciągnąłeś mnie z dołka! A później wpakowałeś w jeszcze większy! Derek René, Derek René, Derek René! Byłeś miłością mojego życia! Byłam naiwną zakochaną nastolatką! Derek, Derek, Derek, Derek, Derek, od kąd dowiedziałam się, że przyjedziesz moje myśli zaczęły krążyć wokół ciebie, draniu! Derek René, ten wspaniały gracz quidditcha, hahahaha dobry żart! Idiota, dureń, drań! Derek, dlaczego na mnie padło? Derek? Derek? Derek! Nienawidzę cię! Jesteś idiotą! Ciekawe ile dziewczyn jeszcze skrzywdziłeś? Derek... Derek... Derek... Derek... Derek... Derek... Derek... René... René... René... Derek René! - myślałam szlochając. Biłam się z myślami, nie mogłam uwieżyć, że on, on mi to zrobił!
********************
Potrzyma was w niepewności :) Jestem zła!!! Dedykuję ten rozdział Jane Cat, która mnie o niego męczy. Scorp z różowymi klatkami będzie w następnym, bo na ten miałam taki pomysł :p
Ja cię kiedyś kochanie zamorduje!!! Jak mogłaś mi coś takiego zrobić ?? Derek Rene ???
OdpowiedzUsuńty wiesz co zrobić, żebym jeszcze bardziej męczyła cię o następny rozdział :) Ty chyba to lubisz ??
Ale po co wciskanei zemdlenia Rose ?? czy to jest istotne dla dalszej fabuły ?? a może to raz by chłopak zemdlał a dziewczyna by się martwiła>?? Te kamienie mnie przerażają o.O
Pozdrawiam i czekan na next >>>>>>>>> Tylko szybko !!!!
Dobrze, jak na twoje życzenie będzie mdlejący Scorpius xD
OdpowiedzUsuń